Ciężka nerwica od pół roku, potrzeba pomocy!
: 28 grudnia 2016, o 21:43
Cześć!
Jestem tutaj nowy, więc miło Was poznać! Ogólnie mam zaburzenia depresyjno lękowe od 4 lat (z czego większość czasu żyłem bez problemów), lecz prawdziwa nerwica mi solidnie dokopała ponad pół roku temu i... nie mogę z tego wyjść. Mam 23 lata, jestem z Wrocławia, studiuję zaocznie i mieszkam z rodzicami.
Pierwsze problemy po 1,5 letniej przerwie u mnie zaczęły się pojawiać na początku roku, tj. stany lękowe, płacze, wahania nastroju - ale dopadały mnie na tyle rzadko, że dawałem sobie radę. I wcześniej już miałem takie objawy, więc byłem pewny, że sobie dam z tym radę. Ale zaczęło się pogarszać. Stany lękowe coraz zaczęły pojawiać się częściej, coraz dłuższe i silniejsze, dużo płaczu, zły nastrój. Wszystko się systematycznie pogarszało aż do lipca, kiedy zacząłem terapię poznawczo behawioralną. Od tamtej pory jest różnie, ale ogólnie cały czas jest albo BARDZO źle, albo po prostu źle, a w najlepszym wypadku znośne (rzadko jest znośnie).
Co się dzieje? Ciągły lęk i napięcie - dosłownie. Puszcza tylko wieczorem, ale tylko trochę. Nie mam swojej strefy komfortu - czuję się źle wszędzie, a w domu jest najgorzej. Dlatego staram się wychodzić pomimo stanów lękowych, bo w przeciwnym razie mój stan się pogarsza. Nie mogłem pracować przez większość czasu, więc łapałem się wolontariatów, teraz jestem na płatnym stażu zawodowym - codziennie po 8 h - który jest dla mnie niezwykłym wyzwaniem. Czuję się fatalnie na codzień, w pracy również.
Czego dotyczą moje lęki? Przyszłości. Boję się tego co się może ze mną stać. Boję, że nie znajdę dla siebie dobrej pracy, że się nie usamodzielnie, że będę zawsze nieszczęśliwy, boję się samotności - pierdoły. Każdy o tym mysli, każdy się tego boi. Ale u mnie w myslach przyszłość maluje się w czarnych barwach i to mnie przeraża.
Aktualnie jestem na etapie CIĄGŁEGO myślenia o sobie... o moim stanie, liczeniu dni ile jestem chory, ile czasu zmarnowałem, myśleniu o tym jak bardzo jest mi źle, jak dłużej nie mogę tego znieść. CIĄGLE towarzyszy mi lęk, że już nigdy nie przestanę czuć lęku (klasyka?) Nie potrafię się na niczym skupić, moje hobby poodchodziły do lamusa, nie mogę się skupić na filmie, przeczytać książki, nie mam nic w ciągu dnia co by mi dawało przyjemność... Zapomniałem co to jest! Mam obsesję na punkcie nie tylko myślenia na temat mojego stanu, ale również na temat mówienia o tym (teraz moja rodzina wprowadza restrykcje ile możemy o tym rozmawiać). Nie wiem jak przestać myśleć o tym wszystkim, choć trochę. Nie wiem o czym innym myśleć - przeszłość jest bolesna, bo dobre wspomnienia przynoszą smutek - dobre momenty już nie wrócą?
, teraźniejszość okropna, a przyszłość przerażająca...
Potwornie się boję, że tak już to zostanie. Że będę czuł zawsze lęk i nigdy z tego nie wyjdę. Lęk jest tak silny, że zabija mi każdy dzień. Boję się iść spać, bo nie chcę kolejnego dnia. Czasem pojawiają się myśli samobójcze - ale to w skrajnie złych okresach. Czasem są też okresy znośnie/niezłe, lecz są bardzo krótkie. Nie wiem co mam ze sobą zrobić, czuję się bezsilny!
Wspomniałem o terapii poznawczno - behawioralnej - wiem, że bez niej było by gorzej, ale myślę, że za wiele mi nie pomogła... Minął 5 miesiąc terapii a ja mam wrażenie, że moje życie to piekło i cały czas dreptam po własnej pętli strachu. Mam wrażenie, że już nic mi nie pomoże...
Znam mechanizmy nerwicy, czytałem sporo o tym, a książka Szaffera przez pewien czas jeździła wszędzie ze mną. WIEM DOSKONALE jak to działa... Wiem, że wszystko zależy ode mnie i mojego nastawienia... Ale jestem załamany. Boję się, że - powtarzam się - nigdy już nie poczuję się dobrze... Albo, że będzie to trwać 5lat? 10 lat? Ja z trudem każdy dzień przeżywam, na samą myśl o latach w takim stanie... załamuje się jeszcze bardziej. Nie mam miejsca ani czasu na odpoczynek, od pół roku. Ciągły lęk. Nie potrafię przełamać pętli strachu, cały czas zawierzam moim myślom... Nie potrafię ich zignorować. Są tak bardzo... silne!
Nie wiem jak zastosować wspominane często "ryzykowanie" do myśli o tym, że nerwica i jej lęk nigdy nie przeminą! Jak mam "sprawdzić nerwicę", skoro to czego się boję jest oddalone w czasie? Wiem, że teraz nie dzieje się nic złego. Wiem, że w przyszłości też nie wydarzy się nic złego. Jedyne co mnie blokuje to lęk. Lęk przed lękiem. Nie wiem jak sobie to racjonalizować...
Moja terapeutka mówi jedynie, że powinienem przetrzymywać lęk i racjonalizować - no bo czemu miałby lęk pozostać... czemu miłaoby być cały czas tak źle skoro bywały różne okresy - lepsze lub gorsze, nie było cały czas tak samo źle? PRoblem w tym, że od pół roku ogólnie jest cały czas ŹLE, kwestia tylko jak bardzo. Ja już nie chcę tego... Czuję się jak w matni.
Wiem, że do wyjścia z nerwicy muszę przestać bać się własnych głupich myśli, zaakceprować mój stan, zmienić moje podejście do choroby. A ja wciąż się szarpię i wyrywam jak małe dziecko na widok strasznego potwora, BOJĘ SIĘ, że nigdy nie uda mi się tego pokonać. No a skoro tak myślę... to wiecie co się dzieje. Pętla się zamyka i zacieśnia...
Tracę nadzieję, że to się kiedykolwiek skończy. Nie wierzę w siebie.
Jestem tutaj nowy, więc miło Was poznać! Ogólnie mam zaburzenia depresyjno lękowe od 4 lat (z czego większość czasu żyłem bez problemów), lecz prawdziwa nerwica mi solidnie dokopała ponad pół roku temu i... nie mogę z tego wyjść. Mam 23 lata, jestem z Wrocławia, studiuję zaocznie i mieszkam z rodzicami.
Pierwsze problemy po 1,5 letniej przerwie u mnie zaczęły się pojawiać na początku roku, tj. stany lękowe, płacze, wahania nastroju - ale dopadały mnie na tyle rzadko, że dawałem sobie radę. I wcześniej już miałem takie objawy, więc byłem pewny, że sobie dam z tym radę. Ale zaczęło się pogarszać. Stany lękowe coraz zaczęły pojawiać się częściej, coraz dłuższe i silniejsze, dużo płaczu, zły nastrój. Wszystko się systematycznie pogarszało aż do lipca, kiedy zacząłem terapię poznawczo behawioralną. Od tamtej pory jest różnie, ale ogólnie cały czas jest albo BARDZO źle, albo po prostu źle, a w najlepszym wypadku znośne (rzadko jest znośnie).
Co się dzieje? Ciągły lęk i napięcie - dosłownie. Puszcza tylko wieczorem, ale tylko trochę. Nie mam swojej strefy komfortu - czuję się źle wszędzie, a w domu jest najgorzej. Dlatego staram się wychodzić pomimo stanów lękowych, bo w przeciwnym razie mój stan się pogarsza. Nie mogłem pracować przez większość czasu, więc łapałem się wolontariatów, teraz jestem na płatnym stażu zawodowym - codziennie po 8 h - który jest dla mnie niezwykłym wyzwaniem. Czuję się fatalnie na codzień, w pracy również.
Czego dotyczą moje lęki? Przyszłości. Boję się tego co się może ze mną stać. Boję, że nie znajdę dla siebie dobrej pracy, że się nie usamodzielnie, że będę zawsze nieszczęśliwy, boję się samotności - pierdoły. Każdy o tym mysli, każdy się tego boi. Ale u mnie w myslach przyszłość maluje się w czarnych barwach i to mnie przeraża.
Aktualnie jestem na etapie CIĄGŁEGO myślenia o sobie... o moim stanie, liczeniu dni ile jestem chory, ile czasu zmarnowałem, myśleniu o tym jak bardzo jest mi źle, jak dłużej nie mogę tego znieść. CIĄGLE towarzyszy mi lęk, że już nigdy nie przestanę czuć lęku (klasyka?) Nie potrafię się na niczym skupić, moje hobby poodchodziły do lamusa, nie mogę się skupić na filmie, przeczytać książki, nie mam nic w ciągu dnia co by mi dawało przyjemność... Zapomniałem co to jest! Mam obsesję na punkcie nie tylko myślenia na temat mojego stanu, ale również na temat mówienia o tym (teraz moja rodzina wprowadza restrykcje ile możemy o tym rozmawiać). Nie wiem jak przestać myśleć o tym wszystkim, choć trochę. Nie wiem o czym innym myśleć - przeszłość jest bolesna, bo dobre wspomnienia przynoszą smutek - dobre momenty już nie wrócą?

Potwornie się boję, że tak już to zostanie. Że będę czuł zawsze lęk i nigdy z tego nie wyjdę. Lęk jest tak silny, że zabija mi każdy dzień. Boję się iść spać, bo nie chcę kolejnego dnia. Czasem pojawiają się myśli samobójcze - ale to w skrajnie złych okresach. Czasem są też okresy znośnie/niezłe, lecz są bardzo krótkie. Nie wiem co mam ze sobą zrobić, czuję się bezsilny!
Wspomniałem o terapii poznawczno - behawioralnej - wiem, że bez niej było by gorzej, ale myślę, że za wiele mi nie pomogła... Minął 5 miesiąc terapii a ja mam wrażenie, że moje życie to piekło i cały czas dreptam po własnej pętli strachu. Mam wrażenie, że już nic mi nie pomoże...
Znam mechanizmy nerwicy, czytałem sporo o tym, a książka Szaffera przez pewien czas jeździła wszędzie ze mną. WIEM DOSKONALE jak to działa... Wiem, że wszystko zależy ode mnie i mojego nastawienia... Ale jestem załamany. Boję się, że - powtarzam się - nigdy już nie poczuję się dobrze... Albo, że będzie to trwać 5lat? 10 lat? Ja z trudem każdy dzień przeżywam, na samą myśl o latach w takim stanie... załamuje się jeszcze bardziej. Nie mam miejsca ani czasu na odpoczynek, od pół roku. Ciągły lęk. Nie potrafię przełamać pętli strachu, cały czas zawierzam moim myślom... Nie potrafię ich zignorować. Są tak bardzo... silne!
Nie wiem jak zastosować wspominane często "ryzykowanie" do myśli o tym, że nerwica i jej lęk nigdy nie przeminą! Jak mam "sprawdzić nerwicę", skoro to czego się boję jest oddalone w czasie? Wiem, że teraz nie dzieje się nic złego. Wiem, że w przyszłości też nie wydarzy się nic złego. Jedyne co mnie blokuje to lęk. Lęk przed lękiem. Nie wiem jak sobie to racjonalizować...
Moja terapeutka mówi jedynie, że powinienem przetrzymywać lęk i racjonalizować - no bo czemu miałby lęk pozostać... czemu miłaoby być cały czas tak źle skoro bywały różne okresy - lepsze lub gorsze, nie było cały czas tak samo źle? PRoblem w tym, że od pół roku ogólnie jest cały czas ŹLE, kwestia tylko jak bardzo. Ja już nie chcę tego... Czuję się jak w matni.
Wiem, że do wyjścia z nerwicy muszę przestać bać się własnych głupich myśli, zaakceprować mój stan, zmienić moje podejście do choroby. A ja wciąż się szarpię i wyrywam jak małe dziecko na widok strasznego potwora, BOJĘ SIĘ, że nigdy nie uda mi się tego pokonać. No a skoro tak myślę... to wiecie co się dzieje. Pętla się zamyka i zacieśnia...
Tracę nadzieję, że to się kiedykolwiek skończy. Nie wierzę w siebie.