Nie umiem sobie poradzić z zaburzeniami nastroju
: 26 grudnia 2016, o 11:06
Próbuję ale nie mogę. Czym się nie zajmuję gdzie nie pójdę, to nie mogę uwolnić się od tego wielkiego doła. Tej niechęci do wszystkiego, tego poczucia bezsensu, tego braku motywacji, tego otępienia. Wszystko wydaje mi się szare, ponure, martwe. Ja sam czuję się jakbym gdzieś w środku umarł i nie umiem się wskrzesić.
Już raz to przechodziłem ale po I było to mniej nasilone niż teraz, po II były przynajmniej jedno lub dwudniowe przebłyski poprawy nastroju. Tu te poprawy są takie że jestem jedynie otępiały a nie wykręca mnie wewnętrznie na wszystkie strony. Może już lepiej sypiam, ale budzę się to pierwsze co to odczuwam ból psychiczny.
Do wszystkiego się zmuszam, zmuszam się też do uśmiechania się ale nie wychodzi mi to. Jakaś iskra we mnie zgasła.
Męczę się już tak od końca października czyli już w zasadzie 2 miesiące i żadnego światła w tunelu.
Mogę śmiało powiedzieć, że są to moje najgorsze w życiu święta.
Nie chcę takiego życia. Nie widzę sensu takiego życia w którym wszystko jest dla mnie ponure przygnębiające i straciłem całkowicie uczucia: sataysfakcji, radości, zadowolenia, energii życiowej.
Cały czas próbuję jakoś stymulować ten mózg czymś pozytywnym, a to gdzieś pójść, a to aktywność fizyczna, a to robienie czegoś co wcześniej lubiłem, a to spotkanie ze znajomymi, ale to nie pomaga. Nie mogę uwierzyć że jedną myślą, jednym strachem, gdzieś tam 23 października włączył mi się cały ten mechanizm który nie chce przeminąć i którego i ja nie umiem wyłączyć.
Czy mógłby ktoś się wypowiedzieć kto tak miał i sobie poradził ? -.-
Nie chce wypowiedzi osoby, która mi powie że tak ma całe życie ale się z tym pogodziła. Ja nie chce się z tym pogodzić i nigdy się nie pogodzę. Prędzej sobie życie odbiorę.
Już raz to przechodziłem ale po I było to mniej nasilone niż teraz, po II były przynajmniej jedno lub dwudniowe przebłyski poprawy nastroju. Tu te poprawy są takie że jestem jedynie otępiały a nie wykręca mnie wewnętrznie na wszystkie strony. Może już lepiej sypiam, ale budzę się to pierwsze co to odczuwam ból psychiczny.
Do wszystkiego się zmuszam, zmuszam się też do uśmiechania się ale nie wychodzi mi to. Jakaś iskra we mnie zgasła.
Męczę się już tak od końca października czyli już w zasadzie 2 miesiące i żadnego światła w tunelu.
Mogę śmiało powiedzieć, że są to moje najgorsze w życiu święta.
Nie chcę takiego życia. Nie widzę sensu takiego życia w którym wszystko jest dla mnie ponure przygnębiające i straciłem całkowicie uczucia: sataysfakcji, radości, zadowolenia, energii życiowej.
Cały czas próbuję jakoś stymulować ten mózg czymś pozytywnym, a to gdzieś pójść, a to aktywność fizyczna, a to robienie czegoś co wcześniej lubiłem, a to spotkanie ze znajomymi, ale to nie pomaga. Nie mogę uwierzyć że jedną myślą, jednym strachem, gdzieś tam 23 października włączył mi się cały ten mechanizm który nie chce przeminąć i którego i ja nie umiem wyłączyć.
Czy mógłby ktoś się wypowiedzieć kto tak miał i sobie poradził ? -.-
Nie chce wypowiedzi osoby, która mi powie że tak ma całe życie ale się z tym pogodziła. Ja nie chce się z tym pogodzić i nigdy się nie pogodzę. Prędzej sobie życie odbiorę.