Nie daję sobie już rady.
: 23 maja 2016, o 07:55
Cześć,
Kolejny raz na forum zawróce Wam głowe tym samym tematem, który w kółko u mnie króluje.
Bezsennosc pojawiła się u mnie w pazdzierniku zeszłego roku w wyniku stresu związanego ze zmianami w życiu (wyprowadzka z domu rodzinnego). Zrozumiała sprawa.
Teraz, po 8 miesiącach, trwa nadal. Czynników stresujących - brak. Wyprowadziłam się, jest świetnie, jestem z tego powodu szczęsliwa. Bezsennosc jednak nadal pozostała. W tygodniu (bo w weekendy spie dobrze) kładę się do łóżka zmęczona i zrelaksowana. Nie mysle o niczym, ne stresuje się niczym. Kładę się, chcę zasnąć, już czuje jakby miałlo to nastąpic i......nic. Mija godzina 24, 1, 2, 3.....Dochodzi do tego, że siadam i płacze z bezsilności. Rano oczywiscie musze wstac do pracy, ok. 6.
Bez tabletek mogę spać max. 4,3 godziny. To nie jest do wytrzymania. To trwa od pażdziernika. Do pewnego momentu myslalam, ze się zbyt nakręcam i stresuje tym spaniem bo fakt, po tylu miesiącach miewam strach przed spaniem bo po prostu nie pamiętam, kiedy ostatnio zasnęłam w tygodniu naturalnie i się nie męczyłam. Więc siłą rzeczy juz ten strach wystąpił. Teraz po prostu ja już nie wiem co mi jest. Relaksacja, sport, higiena snu - nic nie zdaje egzaminu a uwierzcie mi, ze próbowałam. Po takiej nocy wstaje zmęczona i nie mam sił do funckjonowania. Przestałam lubic swoja prace bo zaczęła kojarzyc mi się ze zmęczeniem. Mysle, ze nawet czlowiek bez zaburzenia po tylu słabych nocach, w ktorych organizm nie moze sie zregenerowac czułby irytację i zmęczenie. Ja to mam od pazdziernika.
Ratuję się tabletkami. Od ziołowych, syropków, passiflora itp, bellergot, nasen, a ostatnio aviomarin, który jest moim ratunkiem bo daje sen na 8 godzin. I pewnie, mogłabym teraz nie pisać tego posta i łykać sobie wesoło leki, ale mi nie o to chodzi.
Jestem zrezygnowana, sfrustrowana, smutna i zmęczona, zmęczona tym problemem. Psychiatra polecił mi "terapię" nasenem, czyli zolpidemem. Przez 5 dni codziennie nasen, potem dwa dni przerwy i powtórzyć jeszcze raz ten cykl. Twierdzi, że to mi wyreguluje fazy snu. Ja do tego pomysłu podchodzę sceptycznie i jeszcze tej formy "leczenia" nie próbowałam. Chcę spać bez tych pieprzonych leków. I mówie sobie "ok dzis nic nie łykniesz". Nie łykam - i nie spie. Czuje, ze kłądąc się mam czysty umysl, bez stresów. Potem mijają godziny, oczy się zamykają ale snu nie ma. Jakby mi sie coś poprzestawiało, jakbym nie umiała już spać naturalnie. To mnie wykańcza, trwa już za długo. Zauwazylam, ze jestem często smutniejsza i bardziej nerwowa niż zwykle - i do cholery, trudno mi się dziwić.
Nie potrafię nabrać dystansu do tego, nie potrafie mieć w du*ie tego, że ledwo zipie bo jestem zmęczona a trzeba isc do pracy i gadac z ludzmi. Serio, nie potrafie nabrac do tego problemu dystansu bo zbyt do wplywa na moje zdrowie, nawet nie tyle co psychiczne ale fizyczne.
Pewnie, mogę isc do psychiatry, da mi leki, pewnie antydepresanty zebym spała. Świetnie, tylko najczęsciej slysze ze osoby, ktore braly tego typu leki, po odstawieniu nadal nie mogly spac. Nie urządza mnie to w takim razie.
Jest mi ciiężko, jest mi cholernie smutno i zle. Dziś wstałam po 3 godzinach snu, zaczęłam przygotowywać się do pracy i nagle poleciały mi łzy. Popłakałam się jak małe dziecko. Rozsypałam się już.
Kochani, proszę o rady, o Wasz punkt widzienia i opinie. Proszę o pomoc.
Kolejny raz na forum zawróce Wam głowe tym samym tematem, który w kółko u mnie króluje.
Bezsennosc pojawiła się u mnie w pazdzierniku zeszłego roku w wyniku stresu związanego ze zmianami w życiu (wyprowadzka z domu rodzinnego). Zrozumiała sprawa.
Teraz, po 8 miesiącach, trwa nadal. Czynników stresujących - brak. Wyprowadziłam się, jest świetnie, jestem z tego powodu szczęsliwa. Bezsennosc jednak nadal pozostała. W tygodniu (bo w weekendy spie dobrze) kładę się do łóżka zmęczona i zrelaksowana. Nie mysle o niczym, ne stresuje się niczym. Kładę się, chcę zasnąć, już czuje jakby miałlo to nastąpic i......nic. Mija godzina 24, 1, 2, 3.....Dochodzi do tego, że siadam i płacze z bezsilności. Rano oczywiscie musze wstac do pracy, ok. 6.
Bez tabletek mogę spać max. 4,3 godziny. To nie jest do wytrzymania. To trwa od pażdziernika. Do pewnego momentu myslalam, ze się zbyt nakręcam i stresuje tym spaniem bo fakt, po tylu miesiącach miewam strach przed spaniem bo po prostu nie pamiętam, kiedy ostatnio zasnęłam w tygodniu naturalnie i się nie męczyłam. Więc siłą rzeczy juz ten strach wystąpił. Teraz po prostu ja już nie wiem co mi jest. Relaksacja, sport, higiena snu - nic nie zdaje egzaminu a uwierzcie mi, ze próbowałam. Po takiej nocy wstaje zmęczona i nie mam sił do funckjonowania. Przestałam lubic swoja prace bo zaczęła kojarzyc mi się ze zmęczeniem. Mysle, ze nawet czlowiek bez zaburzenia po tylu słabych nocach, w ktorych organizm nie moze sie zregenerowac czułby irytację i zmęczenie. Ja to mam od pazdziernika.
Ratuję się tabletkami. Od ziołowych, syropków, passiflora itp, bellergot, nasen, a ostatnio aviomarin, który jest moim ratunkiem bo daje sen na 8 godzin. I pewnie, mogłabym teraz nie pisać tego posta i łykać sobie wesoło leki, ale mi nie o to chodzi.
Jestem zrezygnowana, sfrustrowana, smutna i zmęczona, zmęczona tym problemem. Psychiatra polecił mi "terapię" nasenem, czyli zolpidemem. Przez 5 dni codziennie nasen, potem dwa dni przerwy i powtórzyć jeszcze raz ten cykl. Twierdzi, że to mi wyreguluje fazy snu. Ja do tego pomysłu podchodzę sceptycznie i jeszcze tej formy "leczenia" nie próbowałam. Chcę spać bez tych pieprzonych leków. I mówie sobie "ok dzis nic nie łykniesz". Nie łykam - i nie spie. Czuje, ze kłądąc się mam czysty umysl, bez stresów. Potem mijają godziny, oczy się zamykają ale snu nie ma. Jakby mi sie coś poprzestawiało, jakbym nie umiała już spać naturalnie. To mnie wykańcza, trwa już za długo. Zauwazylam, ze jestem często smutniejsza i bardziej nerwowa niż zwykle - i do cholery, trudno mi się dziwić.
Nie potrafię nabrać dystansu do tego, nie potrafie mieć w du*ie tego, że ledwo zipie bo jestem zmęczona a trzeba isc do pracy i gadac z ludzmi. Serio, nie potrafie nabrac do tego problemu dystansu bo zbyt do wplywa na moje zdrowie, nawet nie tyle co psychiczne ale fizyczne.
Pewnie, mogę isc do psychiatry, da mi leki, pewnie antydepresanty zebym spała. Świetnie, tylko najczęsciej slysze ze osoby, ktore braly tego typu leki, po odstawieniu nadal nie mogly spac. Nie urządza mnie to w takim razie.
Jest mi ciiężko, jest mi cholernie smutno i zle. Dziś wstałam po 3 godzinach snu, zaczęłam przygotowywać się do pracy i nagle poleciały mi łzy. Popłakałam się jak małe dziecko. Rozsypałam się już.
Kochani, proszę o rady, o Wasz punkt widzienia i opinie. Proszę o pomoc.