Psychoterapia, warto dłużej?
: 20 kwietnia 2016, o 19:05
Witam. Mam pytanko, ponieważ myśle iść do psychoterapeuty nowego, zastanawiam się czy wgl warto, czy wszystko co ma mi do zaoferowania psycholożka, to informacje, które i tak są na forum? Byłem na chyba 8 czy 9 wizytach parę miesięcy temu u jednej Pani, ale jakoś mnie nie przekonały ćwiczenia relaksujące(które znałem) kiedy nawet ich nie potrzebowałem tak bardzo... Ogólnie to wszystko z książki, wysłuchała, podtakiwała, tak jakbym kurde ja musiał wiedzieć jak rozwiązać problem, kiedy wtedy we mnie huczało. Teraz nie huczy tylko wybucha. Pocę się we własnym ciele robiąc rzeczy, które kiedyś kochałem, jakby nie było we mnie osoby kur i tekie blokowanie mnie od środka, gdy chce się w coś wczuć... Całe życie poblokowane, chociaż i tak robię wszystko co dawniej, a nawet dużo więcej, to nie mam do jasnej cholery ani chwili spokoju, ani zasranej chwili... Sory, że tak z napiną, ale mam już tego po dziurki w nosie, kocham to zasrane życie, ale sam siebie blokuje wewnętrznie tak jakby, ale to nie ja(dziwne uczucie) i przy tym mdłości i ucisk taki w głowie, takie wewętrzne mdłości. Boje się, ze znowu się wciągnę w ten świat egzystencjonalny... Choć do końca z niego nie wyszedłem, ale to był chyba najgroszy okres, bo wtedy nie słuchałem nawet muzyki, bo miałem mdłości... Chciałbym poczuć, że to moje życie, ja nim steruje, że mam siłę i to coś jest watre tego. ehh szkoda gadać żyje w bańce, którą sam sobie pewnie stworzyłem i nie mogę się z niej wydostać bo mam wrażenie, że jest moim jedynym światem kurw* brak sił i słów... Boje się, że jak się zapadnę w ten świat głęboko, to sobie coś zrobię... A może jeszcze kiedyś mi się z tego uda wyjść... Choć to jest tak natrętne, jak nie kontroluje swoich myśli, słów, emocji, decyzji, wyobrażeń, czynów to odczuwam taką presję i nerwy i podpowiadanie, że muszę, bo tamto tylko istnieje... Nawet ciężko opisać ten stan... Tak długo się nie da żyć, bo od rana człowiek ma wrażenie, że leży nie na tym łóżku co trzeba i nie jest tym co trzeba, nie daje sobie spokoju, ciągle odpływam w inny świat... Jestem wykończony już.
To jak myślicie, spróbować u kogoś innego psychoterapi? Chociaż boje się, że będę podważać każde słowo psychologa. Jak mam przebłyski, to nie wierze, że to piekło się dzieje naprawdę... Nie odczuwam nawet tyle co lęku, tylko pustkę i wciąganie w "swój świat", tak jakby wszystko co normalne mnie stresuje, bo mi się wydaje dziwne, niepewne, nieoczywiste... Żebym mógł sobie chociaż zasrany film oglądnąć w spokoju, tak jakbym to ja go oglądał... Dawny ja, ale gówno... zaraz mdłości, telepka i odpływanie i natręty... Nic dosłownie nic... Parodia. Żebym mógł sobie na dłużej kiedykolwiek odpocząć i powiedzieć np: oO odpoczynek mi się należy po pracy np, ale teraz tak nie powiem, no bo komu się należy, mi? WTF? Nie mogę już wytrzymać... Najbardziej boli to, że człowiek musi sam z tego wyjść, ale sam to się tylko specjalnie automatycznie niszcze choć nie chcę... Chcę odetchnąć, ale to jest kurna automatyczne, brak słów. Muszę to przyznać, że nerwica, to najgorsze gówno świata, żebym choć wiedział, że ja chce się ratować, a nie niszczyć... Chyba chcę, ale jak, jak 2 część osobowości chce mnie całkiem zniszczyć... Czasem miałem taką wyobraźnie, że nałykam się tabletek na uspokojenie i będą mi tłumaczyli świat i jak mam sobą zarządzać od podstaw w psychiatrkowie i potem wychodzę spokojniejszy. Taka wyobraźnia tylko... Dobrze że ciało zdrowe, to nie muszę się przynajmniej ciągle się czepiać wszystkich moich procesów w głowie i postrzegania świata, tylko mogę to wyładować. Ostatecznie pewnie jakieś neuroleptyki, czy ki ciul, nie chce mieć jeszcze więcej energii... Chciałbym choć raz być tak spokojny i czuć siebie jako osobę, że moje wyobrażenie na temat świata jest prawdziwe i sobie wstaję rano, piję herbatkę jako osoba, oglądam tv jak osoba, wszystko kur** normalnie jak zwyczajna osoba w zwyczjanym 21 wieku. Choć nie chce kurna leków brać, ale mam zaburzony pogląd świata, to jak inaczej niby... Chyba, że może jeszcze do mnie właśnie psychoterapeutka nowa przemówi, może zahiptotyzuje i wywali pare złych przekonań na świat, kto wie Xd Niby chcę wyjść z nerwicy, ale dalej gdzieś jest to przekonanie, że to nie możliwe i że jak to wyjdę z nerwicy i będę osobą, kimś itd...
A i ten, leków nie bardzo chcę, choć żyje w piekle z którego chyba wyjścia nie ma. Nie chce być na zasranych lekach... Skoro leki nie zmieniają myślenia, to raczej na guzik się i tak przydadzą.
Najgorsze w tym wszystkim jest niepewność co do racjonalistycznego myślenia, np że to co myślę o świecie i to co wiem o świecie nie jest prawdą do końca... Tak jakbym to wszystko co się do tej pory nauczyłem o świecie było błędne i mnie aż mdli, że się ciągle tylko czepiam na każdym realistycznym myśleniu... Piekło.I wiem, że to prawda... Bo np, mam czasem tak, że np ktoś sobie patrzy na mnie, a ja myślę i mam pewność, że się ze mnie śmieje, już mam mówić" co się kur** śmiejesz" ale zaraz sobie przypominam "kurde, a może to tylko jest w mojej głowie" i tym sposobem można podważyć każdą racjonalistyczną myśl o świecie, że to całe moje wyobrażenie na temat każdej osoby i świata, może być błędne... Tylko się już do tego wyobrażenia przyzwyczaiłem...
Dzięki za opinie...
-- 20 kwietnia 2016, o 18:05 --
I to mnie właśnie najbardziej drażni, że ja muszę decydować, że ja muszę mieć swój pogląd, że musze oceniać itd... A to może być zły wynik mojej głowy itd... Tak jakbym sam sobie nie pozwalał na bycie człowiekiem, na myślenie, na działanie, na marzenia, cele itd... Na nic jakbym nie pozwalał, każdy proces zatrzymuje natrętnie... Pamiętam, że w najgorszym przypadku, to było jakieś 2 miechy temu chyba, albo 1,5, to miałem tak przez parę dni, że nie wiedziałem nic... Bo zatrzymywałem każdą myśl, każdy czyn i każde słowo tłumiłem... Nie chcę nic tłumić, chce czuć się sobą, robić to co chce bez uprzykszania sobie życia, masakra... Bez negaowania swojej zdolności do prawidłowego dobierania tego świata i postrzegania... Czasem mam wrażenie, że tego objawu się u mnie nie da wyleczyć, bo to już jest ze mną zrośnięte, co powoduje taki ból duszy i przez to niechęć do niczego, bo jak można mieć chęć do czegokolwiek jak się nie wierzy sobie i nie pozwala na swój własny odbiór świata.
To jak myślicie, spróbować u kogoś innego psychoterapi? Chociaż boje się, że będę podważać każde słowo psychologa. Jak mam przebłyski, to nie wierze, że to piekło się dzieje naprawdę... Nie odczuwam nawet tyle co lęku, tylko pustkę i wciąganie w "swój świat", tak jakby wszystko co normalne mnie stresuje, bo mi się wydaje dziwne, niepewne, nieoczywiste... Żebym mógł sobie chociaż zasrany film oglądnąć w spokoju, tak jakbym to ja go oglądał... Dawny ja, ale gówno... zaraz mdłości, telepka i odpływanie i natręty... Nic dosłownie nic... Parodia. Żebym mógł sobie na dłużej kiedykolwiek odpocząć i powiedzieć np: oO odpoczynek mi się należy po pracy np, ale teraz tak nie powiem, no bo komu się należy, mi? WTF? Nie mogę już wytrzymać... Najbardziej boli to, że człowiek musi sam z tego wyjść, ale sam to się tylko specjalnie automatycznie niszcze choć nie chcę... Chcę odetchnąć, ale to jest kurna automatyczne, brak słów. Muszę to przyznać, że nerwica, to najgorsze gówno świata, żebym choć wiedział, że ja chce się ratować, a nie niszczyć... Chyba chcę, ale jak, jak 2 część osobowości chce mnie całkiem zniszczyć... Czasem miałem taką wyobraźnie, że nałykam się tabletek na uspokojenie i będą mi tłumaczyli świat i jak mam sobą zarządzać od podstaw w psychiatrkowie i potem wychodzę spokojniejszy. Taka wyobraźnia tylko... Dobrze że ciało zdrowe, to nie muszę się przynajmniej ciągle się czepiać wszystkich moich procesów w głowie i postrzegania świata, tylko mogę to wyładować. Ostatecznie pewnie jakieś neuroleptyki, czy ki ciul, nie chce mieć jeszcze więcej energii... Chciałbym choć raz być tak spokojny i czuć siebie jako osobę, że moje wyobrażenie na temat świata jest prawdziwe i sobie wstaję rano, piję herbatkę jako osoba, oglądam tv jak osoba, wszystko kur** normalnie jak zwyczajna osoba w zwyczjanym 21 wieku. Choć nie chce kurna leków brać, ale mam zaburzony pogląd świata, to jak inaczej niby... Chyba, że może jeszcze do mnie właśnie psychoterapeutka nowa przemówi, może zahiptotyzuje i wywali pare złych przekonań na świat, kto wie Xd Niby chcę wyjść z nerwicy, ale dalej gdzieś jest to przekonanie, że to nie możliwe i że jak to wyjdę z nerwicy i będę osobą, kimś itd...
A i ten, leków nie bardzo chcę, choć żyje w piekle z którego chyba wyjścia nie ma. Nie chce być na zasranych lekach... Skoro leki nie zmieniają myślenia, to raczej na guzik się i tak przydadzą.
Najgorsze w tym wszystkim jest niepewność co do racjonalistycznego myślenia, np że to co myślę o świecie i to co wiem o świecie nie jest prawdą do końca... Tak jakbym to wszystko co się do tej pory nauczyłem o świecie było błędne i mnie aż mdli, że się ciągle tylko czepiam na każdym realistycznym myśleniu... Piekło.I wiem, że to prawda... Bo np, mam czasem tak, że np ktoś sobie patrzy na mnie, a ja myślę i mam pewność, że się ze mnie śmieje, już mam mówić" co się kur** śmiejesz" ale zaraz sobie przypominam "kurde, a może to tylko jest w mojej głowie" i tym sposobem można podważyć każdą racjonalistyczną myśl o świecie, że to całe moje wyobrażenie na temat każdej osoby i świata, może być błędne... Tylko się już do tego wyobrażenia przyzwyczaiłem...
Dzięki za opinie...
-- 20 kwietnia 2016, o 18:05 --
I to mnie właśnie najbardziej drażni, że ja muszę decydować, że ja muszę mieć swój pogląd, że musze oceniać itd... A to może być zły wynik mojej głowy itd... Tak jakbym sam sobie nie pozwalał na bycie człowiekiem, na myślenie, na działanie, na marzenia, cele itd... Na nic jakbym nie pozwalał, każdy proces zatrzymuje natrętnie... Pamiętam, że w najgorszym przypadku, to było jakieś 2 miechy temu chyba, albo 1,5, to miałem tak przez parę dni, że nie wiedziałem nic... Bo zatrzymywałem każdą myśl, każdy czyn i każde słowo tłumiłem... Nie chcę nic tłumić, chce czuć się sobą, robić to co chce bez uprzykszania sobie życia, masakra... Bez negaowania swojej zdolności do prawidłowego dobierania tego świata i postrzegania... Czasem mam wrażenie, że tego objawu się u mnie nie da wyleczyć, bo to już jest ze mną zrośnięte, co powoduje taki ból duszy i przez to niechęć do niczego, bo jak można mieć chęć do czegokolwiek jak się nie wierzy sobie i nie pozwala na swój własny odbiór świata.