Nowy etap zmagań
: 23 sierpnia 2020, o 15:07
Hej wszystkim!
Od mojego ostatniego postu, w którym opisywałam moją drogą do lepszego samopoczucia, minęło dobre kilka miesięcy.
Gdyby ktoś był zainteresowany to on: kowy-chaos-czyli-jak-oswoi-nerwic-t14838.html
Nie był to post stricte odburzeniowy, bo nigdzie tam nie wspomniałam, że się odburzyłam. Doszłam po prostu do kilku ważnych kwestii, zgromadziłam swoje przemyślenia i czułam potrzebę podzielenia się tym z Wami. Nie tylko, by uwiecznić gdzieś mój sukces lub sukcesy
, ale także pomyślałam, że może komuś to pomoże i naprowadzi na właściwą drogę.
Czuję, że ktoś teraz pomyślał "uhuhu, pewnie jej gorzej i to kolejny post pt "było lepiej, "odburzyłam się", a teraz znowu to samo i boję się wyjść z domu" "
(swoją drogą, za dużo tych cudzysłowi
)
Otóż nie. Z tym co napisałam w tamtym poście utożsamiam się nadal i wciąż uważam, że są to najprawdziwsze prawdy, a przynajmniej dla mnie. Wspomniałam również tam, że nawet gdyby przyszedł TEN kryzys, to przecież po to się odburzam świadomie, by sobie z nim poradzić i nie cofać się, a iść do przodu.
Ale do rzeczy. Czy uważam, że znów jest gorzej? Wiecie, to bardzo ogólne stwierdzenie i nie potrafię jednoznacznie odpowiedzieć "tak" lub "nie".
Po prostu uważam, że to kolejny etap moich zmagań. Czy to z zaburzeniem, czy po prostu z życiem, ze sobą, ze swoimi słabościami, czy konfliktami.
Są rzeczy, które już bardzo dobrze rozumiem, a są również takie, z którymi nadal sobie nie radzę i potrzebuję zwyczajnie pomocy. Pamiętajcie! nigdy nie bójcie się prosić o pomoc. Ja to bym chciała być niezłomna i nigdy nie prosić o pomoc i działać na własną rękę i być niczym emocjonalny Hulk!
Dobrze, no ale o co chodzi. Niestety nigdy nie umiem swoich myśli przedstawić krótko i zwięźle. Tak już mam, że lubię się rozpisywać.
Może zacznę od tego - w wielkim (dla mnie) skrócie opowiedzieć o tym, co udało mi się osiągnąć.
Nie mam problemu z nerwicą. A mam tu na myśli jej objawy, czy to somatyczne, czy to jakieś ataki paniki, myśli lękowe, czy inne tego typu duperele. Przez to wszystko przeszłam i wiem, że to jest jeden wielki pic na wodę
Czasem mnie jednak coś złapie, na coś się nakręcę mniej lub bardziej, ale zazwyczaj w porę się otrząsam i wracam na właściwą ścieżkę.
W każdym razie nerwica nie jest już tematem zastępczym i w końcu po 3-4 latach zaczynam żyć życiem, a nie nerwicą i to jest z jednej strony cudowne! Trochę jestem w tyle z niektórymi rzeczami, ale powoli zaczynam nadrabiać moje życie. Tak, dokładnie, nadrabiać życie - i z tego się bardzo cieszę. Nie mniej jednak zauważyłam, że życie życiem kiedy nerwica nie jest już tak bardzo aktywna, wcale nie jest takie proste. Okazało się, jak wspominałam w tamtym poście, że zaburzenie lękowe to często wołanie naszej psychiki o pomoc. I u mnie dokładnie tak jest i było. I teraz spostrzegłam, że wychodzi wiele rzeczy na wierzch, kiedy już jako tako najgorsze jazdy nerwicowe mam za sobą.
Mimo, że poziom lęku zredukował się znacznie, to jednak jest w jakimś stopniu u mnie jeszcze obecny, nie zawsze, ale jest (lecz nie wywołuje on już takiego strachu jak kiedyś, czasem przyprawia tylko o lekki dyskomfort). Jest to lęk poniekąd również związany z tą nową rzeczywistością, normalnością. Czasem czuję, że życie nerwicą, mimo, że sprawiało cierpienie, to przez tak długi czas się z tym cierpieniem zmagałam, że przyzwyczaiłam się do tego, że teraz jakby mi tego brakowało. Wiem, paradoks. Nie chcę wracać do tego, jednak poniekąd w tej ciemności nerwicowej czułam się bezpiecznie, bo to było coś, co znałam i się przyzwyczaiłam. I teraz ta normalność wydaje mi się nienormalna. Ponieważ okazuje się, że z życiem trzeba sobie radzić, bo nie jest krainą mlekiem i miodem płynąca, a kiedy jest się w tej otoczce nerwicowej jest się jakby odizolowany od wszystkich i od wszystkiego. To jedno, z czym próbuje się teraz uporać. Może to tylko kwestia czasu? Taki okres przejściowy, może wymaga to akceptacji?
Inna rzecz jest taka, że dzięki zagłębieniu się trochę w te psychologiczne sprawy zaczęłam być świadoma wielu rzeczy i to jest naprawdę super! Na pewno nie żałuję zdobytej wiedzy i będę ją zdobyć jeszcze więcej. Zaczęłam inaczej widzieć pewne rzeczy i zwracać uwagę na coś, co kiedyś nie miało by dla mnie żadnego znaczenia, bo zwyczajnie olewałam takie sprawy i nie dbałam o moje zdrowie psychiczne.
Tak więc doszłam do pewnych rzeczy, które jeszcze sprawiają, że nie jestem do końca szczęśliwa.
Przede wszystkim moje nastawienie do samej siebie nie jest zbyt ciekawe. Nie umiem siebie docenić, pochwalić. Ale za to jak zrobię coś źle, to od razu sobie to wytknę. Ma to pewnie związek z tym, że jestem/ byłam ciągle ganiona za złe rzeczy, a dobre rzeczy rzadko były doceniane i zauważane. Naprawdę bardzo słabo u mnie z samoakceptacją. Nie podobam się sobie, jak już to rzadko. Mimo, że jestem dosyć szczupłą osobą, potrafię stwierdzić, że jestem gruba (mimo, że każdy mówi, że jestem chudziutka bardzo). Jeśli chodzi o sam wygląd, to baaardzo rzadko czuję się ładna. Przez większość czasu czuję się brzydka, po prostu. Sądzę, że jest wiele dziewczyn, które są ładniejsze i bardziej ogarnięte niż ja. Potrafię znaleźć mnóstwo wad w sobie, a tylko kilka zalet. Zazwyczaj widzę co zrobiłam źle, a nie zwracam uwagi, że są przecież rzeczy, które robię dobrze. Bardzo się porównuje do innych i czuję się prawie zawsze gorsza od innych w prawie każdym aspekcie. Czuję się gorsza od innych nie tylko pod względem wizualnym, ale także uważam się za osobę mniej inteligentną, rozgarniętą, oczytaną itp. Zazwyczaj to ja jestem tą rozkojarzoną, roztargnioną i nie łapiącą wszystkiego od razu. Możliwe, że jest to spowodowane tym, że przez parę lat nie uczestniczyłam jako tako w życiu, tylko "żyłam w swojej głowie", więc teraz ciężko mi tak wszystko nadrabiać, ale się staram.
Problem z akceptacją samej siebie doprowadził też do lekkiej obsesji jeśli chodzi o taki wiecie "fit life", dieta, sport itp. Podeszłam ( i chyba nadal podchodzę) do tego bardzo źle. Mój styl życia do tej pory nie był zbyt zdrowy, dlatego chciałam i chcę to powoli zmieniać, ale chyba nerwica mocno się tego uczepiła i sprawia mi to niemały lęk i niepokój
To liczenie kalorii, siłownia, ćwiczenia, różne diety itp mnie mocno przerastają i wprowadzają w spory kompleks jeśli chodzi o moje ciało, szczególnie kiedy codziennie w social media przewijają się zdjęcia ludzi z piękną sylwetką
Ogólnie moja sylwetka (obiektywnie oceniając) naprawdę nie jest zła, chce nad nią popracować, ale może dokładniej w przyszłym roku, bo teraz klasa maturalna itp no i będzie ciężko
Teraz chce tylko przestawić się powolutku na zdrowy tryb życia. No, a że troszkę się w to za bardzo wkręciłam, że w skrajnych przypadkach doprowadza to do płaczu, oglądania się po 100 razy w lustrze i często wchodzenie na wagę. Udało mi się to już w miarę opanować, ale no nadal mnie to trapi
Choć pewnie i tu mnie nerwica próbuje sprytnie podejść
Złapałam się też na tym, że pragnę być idealną wersją siebie, taką, która pasuje wszystkim, która wszystko robi idealnie i bez skazy, taką, która dogodzi wszystkim i tak dalej. Zazwyczaj bardziej się przejmuje innymi ludźmi, dbam o tych, których kocham, a o sobie zapominam. Więc jak kiedyś parę razy usłyszałam od jednej osoby, że jestem egoistką, myślę tylko o sobie i olewam wszystko, to mi się po prostu serce złamało. Przez to czuję się niewystarczająca dla innych i pewnie dlatego tak źle podchodzę do swojej osoby, "bo przecież mogłam to i tamto zrobić lepiej".
Często czuję się niepotrzebna, niekochana i odrzucona. Stąd u mnie często pojawiają się doły, smutki. Ma to pewnie związek z tym, że tata popełnił samobójstwo, a z nim miałam bardzo dobry kontakt, był dla mnie prawdziwym rodzicem. Mama natomiast jest przy mnie zazwyczaj (ale nie zawsze) tylko fizycznie, nie czuję, żebym ją emocjonalnie interesowała. Ona sama ma problem ze sobą i to duży, ale terapii podjąć się nie chce. Mój starszy brat nie często bywa w domu, bo ma dziewczynę i bardzo zżył się z jej rodziną (która swoją drogą jest przekochana, a słowa "Julcia, jesteś już częścią naszej rodziny" mnie jednocześnie mega wzruszyły i zdołowały). W każdym razie z bratem mam dobry kontakt, mimo, że nie często się widujemy. W domu zazwyczaj czuję się najbardziej samotna, mimo tego, że mieszkam z mamą i młodszym bratem. Ale wiadomo, mama jak mama, nie dogadujemy się za bardzo, a z młodym (4 lata) mogę się co najwyżej pobawić jak znajdę czas. Za każdym razem jak idę gdzieś do moich znajomych i widzę jak mają kochanych rodziców/ rodziny, to mi się płakać chce, bo ja tego nie mam. Generalnie mam wspaniałych przyjaciół i gdyby nie oni, to byłoby ze mną naprawdę źle. Tak bardzo pragnę kogoś uwagi, że czasem się im po prostu narzucam i próbuje zwrócić na siebie uwagę aż za bardzo, a nie wszystkim to odpowiada i czują się czasem osaczeni mną. Tak mi się wydaje. Później przez to czuję, że wszystkim przeszkadzam i czuję się odrzucona.
Jak widzicie wszystko jest mniej więcej ze sobą powiązane, więc nie potrafię tego rozdzielić na problem nr 1, nr 2 itd. To jest teraz taki "worek nieszczęścia", które pewnie był obecny w moim życiu od zawsze i po części doprowadził do nerwicy. Bo oprócz tego pewnie parę innych rzeczy by się znalazło.
Jeśli chodzi o terapię to przerwałam ją jakoś w październiku 2019 roku bo poukładam sobie już wiele rzeczy, radziłam sobie już dobrze z życiem i czułam się naprawdę okej. Teraz jakoś w lipcu umówiłam się do swojego terapeuty jeszcze raz by obgadać te rzeczy, o których tutaj piszę. Jak na jedną wizytę wyniosłam dużo, lecz nadal nie umiem do końca tego wprowadzić w życie. Niestety wydaje mi się, że nie mam na razie możliwości wrócenia na stałą terapię ze względu na dużą ilość pacjentów, jedynie na jakieś pojedyncze spotkania. Ale myślę, że nie jest to wielka konieczność, czuję, że sama też mogę sobie dać radę, przynajmniej na razie, a później w razie czego pomyślę o terapii na dłuższą metę.
Chwilowo się trochę zatrzymałam i potrzebuję pomocy, w którym kierunku powinnam iść i jak się za to po kolei zabrać. Mimo, że samoocena nie jest najlepsza, to gdzieś tam w serduszku jestem dumna z tego ile już mi się udało osiągnąć. Może dla kogoś nie jest to nic wielkiego, ale porównując moje życie sprzed 3/4 lat do teraz to niebo a ziemia.
Niekiedy wracam sobie do nagrań chłopaków i wpisów w nadziei, że teraz dostrzegę coś nowego, co mi pomoże. Jeśli jest tu coś na forum, co mogłabym jeszcze zobaczyć i co by mi pomogło, to będę wdzięczna za podlinkowanie
Hmm wydaję mi się, że to wszystko. Byłabym bardzo wdzięczna za pomoc. Może jeszcze nadal w którymś aspekcie źle podchodzę do nerwicy? Może to coś związane z akceptacją? Może za dużo wymagam od siebie?
Ojejjj, tylko pytań a tak mało odpowiedzi hah
Od mojego ostatniego postu, w którym opisywałam moją drogą do lepszego samopoczucia, minęło dobre kilka miesięcy.

Gdyby ktoś był zainteresowany to on: kowy-chaos-czyli-jak-oswoi-nerwic-t14838.html
Nie był to post stricte odburzeniowy, bo nigdzie tam nie wspomniałam, że się odburzyłam. Doszłam po prostu do kilku ważnych kwestii, zgromadziłam swoje przemyślenia i czułam potrzebę podzielenia się tym z Wami. Nie tylko, by uwiecznić gdzieś mój sukces lub sukcesy

Czuję, że ktoś teraz pomyślał "uhuhu, pewnie jej gorzej i to kolejny post pt "było lepiej, "odburzyłam się", a teraz znowu to samo i boję się wyjść z domu" "


Otóż nie. Z tym co napisałam w tamtym poście utożsamiam się nadal i wciąż uważam, że są to najprawdziwsze prawdy, a przynajmniej dla mnie. Wspomniałam również tam, że nawet gdyby przyszedł TEN kryzys, to przecież po to się odburzam świadomie, by sobie z nim poradzić i nie cofać się, a iść do przodu.
Ale do rzeczy. Czy uważam, że znów jest gorzej? Wiecie, to bardzo ogólne stwierdzenie i nie potrafię jednoznacznie odpowiedzieć "tak" lub "nie".

Po prostu uważam, że to kolejny etap moich zmagań. Czy to z zaburzeniem, czy po prostu z życiem, ze sobą, ze swoimi słabościami, czy konfliktami.
Są rzeczy, które już bardzo dobrze rozumiem, a są również takie, z którymi nadal sobie nie radzę i potrzebuję zwyczajnie pomocy. Pamiętajcie! nigdy nie bójcie się prosić o pomoc. Ja to bym chciała być niezłomna i nigdy nie prosić o pomoc i działać na własną rękę i być niczym emocjonalny Hulk!

Dobrze, no ale o co chodzi. Niestety nigdy nie umiem swoich myśli przedstawić krótko i zwięźle. Tak już mam, że lubię się rozpisywać.
Może zacznę od tego - w wielkim (dla mnie) skrócie opowiedzieć o tym, co udało mi się osiągnąć.
Nie mam problemu z nerwicą. A mam tu na myśli jej objawy, czy to somatyczne, czy to jakieś ataki paniki, myśli lękowe, czy inne tego typu duperele. Przez to wszystko przeszłam i wiem, że to jest jeden wielki pic na wodę

W każdym razie nerwica nie jest już tematem zastępczym i w końcu po 3-4 latach zaczynam żyć życiem, a nie nerwicą i to jest z jednej strony cudowne! Trochę jestem w tyle z niektórymi rzeczami, ale powoli zaczynam nadrabiać moje życie. Tak, dokładnie, nadrabiać życie - i z tego się bardzo cieszę. Nie mniej jednak zauważyłam, że życie życiem kiedy nerwica nie jest już tak bardzo aktywna, wcale nie jest takie proste. Okazało się, jak wspominałam w tamtym poście, że zaburzenie lękowe to często wołanie naszej psychiki o pomoc. I u mnie dokładnie tak jest i było. I teraz spostrzegłam, że wychodzi wiele rzeczy na wierzch, kiedy już jako tako najgorsze jazdy nerwicowe mam za sobą.
Mimo, że poziom lęku zredukował się znacznie, to jednak jest w jakimś stopniu u mnie jeszcze obecny, nie zawsze, ale jest (lecz nie wywołuje on już takiego strachu jak kiedyś, czasem przyprawia tylko o lekki dyskomfort). Jest to lęk poniekąd również związany z tą nową rzeczywistością, normalnością. Czasem czuję, że życie nerwicą, mimo, że sprawiało cierpienie, to przez tak długi czas się z tym cierpieniem zmagałam, że przyzwyczaiłam się do tego, że teraz jakby mi tego brakowało. Wiem, paradoks. Nie chcę wracać do tego, jednak poniekąd w tej ciemności nerwicowej czułam się bezpiecznie, bo to było coś, co znałam i się przyzwyczaiłam. I teraz ta normalność wydaje mi się nienormalna. Ponieważ okazuje się, że z życiem trzeba sobie radzić, bo nie jest krainą mlekiem i miodem płynąca, a kiedy jest się w tej otoczce nerwicowej jest się jakby odizolowany od wszystkich i od wszystkiego. To jedno, z czym próbuje się teraz uporać. Może to tylko kwestia czasu? Taki okres przejściowy, może wymaga to akceptacji?
Inna rzecz jest taka, że dzięki zagłębieniu się trochę w te psychologiczne sprawy zaczęłam być świadoma wielu rzeczy i to jest naprawdę super! Na pewno nie żałuję zdobytej wiedzy i będę ją zdobyć jeszcze więcej. Zaczęłam inaczej widzieć pewne rzeczy i zwracać uwagę na coś, co kiedyś nie miało by dla mnie żadnego znaczenia, bo zwyczajnie olewałam takie sprawy i nie dbałam o moje zdrowie psychiczne.
Tak więc doszłam do pewnych rzeczy, które jeszcze sprawiają, że nie jestem do końca szczęśliwa.
Przede wszystkim moje nastawienie do samej siebie nie jest zbyt ciekawe. Nie umiem siebie docenić, pochwalić. Ale za to jak zrobię coś źle, to od razu sobie to wytknę. Ma to pewnie związek z tym, że jestem/ byłam ciągle ganiona za złe rzeczy, a dobre rzeczy rzadko były doceniane i zauważane. Naprawdę bardzo słabo u mnie z samoakceptacją. Nie podobam się sobie, jak już to rzadko. Mimo, że jestem dosyć szczupłą osobą, potrafię stwierdzić, że jestem gruba (mimo, że każdy mówi, że jestem chudziutka bardzo). Jeśli chodzi o sam wygląd, to baaardzo rzadko czuję się ładna. Przez większość czasu czuję się brzydka, po prostu. Sądzę, że jest wiele dziewczyn, które są ładniejsze i bardziej ogarnięte niż ja. Potrafię znaleźć mnóstwo wad w sobie, a tylko kilka zalet. Zazwyczaj widzę co zrobiłam źle, a nie zwracam uwagi, że są przecież rzeczy, które robię dobrze. Bardzo się porównuje do innych i czuję się prawie zawsze gorsza od innych w prawie każdym aspekcie. Czuję się gorsza od innych nie tylko pod względem wizualnym, ale także uważam się za osobę mniej inteligentną, rozgarniętą, oczytaną itp. Zazwyczaj to ja jestem tą rozkojarzoną, roztargnioną i nie łapiącą wszystkiego od razu. Możliwe, że jest to spowodowane tym, że przez parę lat nie uczestniczyłam jako tako w życiu, tylko "żyłam w swojej głowie", więc teraz ciężko mi tak wszystko nadrabiać, ale się staram.
Problem z akceptacją samej siebie doprowadził też do lekkiej obsesji jeśli chodzi o taki wiecie "fit life", dieta, sport itp. Podeszłam ( i chyba nadal podchodzę) do tego bardzo źle. Mój styl życia do tej pory nie był zbyt zdrowy, dlatego chciałam i chcę to powoli zmieniać, ale chyba nerwica mocno się tego uczepiła i sprawia mi to niemały lęk i niepokój




Choć pewnie i tu mnie nerwica próbuje sprytnie podejść

Złapałam się też na tym, że pragnę być idealną wersją siebie, taką, która pasuje wszystkim, która wszystko robi idealnie i bez skazy, taką, która dogodzi wszystkim i tak dalej. Zazwyczaj bardziej się przejmuje innymi ludźmi, dbam o tych, których kocham, a o sobie zapominam. Więc jak kiedyś parę razy usłyszałam od jednej osoby, że jestem egoistką, myślę tylko o sobie i olewam wszystko, to mi się po prostu serce złamało. Przez to czuję się niewystarczająca dla innych i pewnie dlatego tak źle podchodzę do swojej osoby, "bo przecież mogłam to i tamto zrobić lepiej".
Często czuję się niepotrzebna, niekochana i odrzucona. Stąd u mnie często pojawiają się doły, smutki. Ma to pewnie związek z tym, że tata popełnił samobójstwo, a z nim miałam bardzo dobry kontakt, był dla mnie prawdziwym rodzicem. Mama natomiast jest przy mnie zazwyczaj (ale nie zawsze) tylko fizycznie, nie czuję, żebym ją emocjonalnie interesowała. Ona sama ma problem ze sobą i to duży, ale terapii podjąć się nie chce. Mój starszy brat nie często bywa w domu, bo ma dziewczynę i bardzo zżył się z jej rodziną (która swoją drogą jest przekochana, a słowa "Julcia, jesteś już częścią naszej rodziny" mnie jednocześnie mega wzruszyły i zdołowały). W każdym razie z bratem mam dobry kontakt, mimo, że nie często się widujemy. W domu zazwyczaj czuję się najbardziej samotna, mimo tego, że mieszkam z mamą i młodszym bratem. Ale wiadomo, mama jak mama, nie dogadujemy się za bardzo, a z młodym (4 lata) mogę się co najwyżej pobawić jak znajdę czas. Za każdym razem jak idę gdzieś do moich znajomych i widzę jak mają kochanych rodziców/ rodziny, to mi się płakać chce, bo ja tego nie mam. Generalnie mam wspaniałych przyjaciół i gdyby nie oni, to byłoby ze mną naprawdę źle. Tak bardzo pragnę kogoś uwagi, że czasem się im po prostu narzucam i próbuje zwrócić na siebie uwagę aż za bardzo, a nie wszystkim to odpowiada i czują się czasem osaczeni mną. Tak mi się wydaje. Później przez to czuję, że wszystkim przeszkadzam i czuję się odrzucona.
Jak widzicie wszystko jest mniej więcej ze sobą powiązane, więc nie potrafię tego rozdzielić na problem nr 1, nr 2 itd. To jest teraz taki "worek nieszczęścia", które pewnie był obecny w moim życiu od zawsze i po części doprowadził do nerwicy. Bo oprócz tego pewnie parę innych rzeczy by się znalazło.
Jeśli chodzi o terapię to przerwałam ją jakoś w październiku 2019 roku bo poukładam sobie już wiele rzeczy, radziłam sobie już dobrze z życiem i czułam się naprawdę okej. Teraz jakoś w lipcu umówiłam się do swojego terapeuty jeszcze raz by obgadać te rzeczy, o których tutaj piszę. Jak na jedną wizytę wyniosłam dużo, lecz nadal nie umiem do końca tego wprowadzić w życie. Niestety wydaje mi się, że nie mam na razie możliwości wrócenia na stałą terapię ze względu na dużą ilość pacjentów, jedynie na jakieś pojedyncze spotkania. Ale myślę, że nie jest to wielka konieczność, czuję, że sama też mogę sobie dać radę, przynajmniej na razie, a później w razie czego pomyślę o terapii na dłuższą metę.
Chwilowo się trochę zatrzymałam i potrzebuję pomocy, w którym kierunku powinnam iść i jak się za to po kolei zabrać. Mimo, że samoocena nie jest najlepsza, to gdzieś tam w serduszku jestem dumna z tego ile już mi się udało osiągnąć. Może dla kogoś nie jest to nic wielkiego, ale porównując moje życie sprzed 3/4 lat do teraz to niebo a ziemia.
Niekiedy wracam sobie do nagrań chłopaków i wpisów w nadziei, że teraz dostrzegę coś nowego, co mi pomoże. Jeśli jest tu coś na forum, co mogłabym jeszcze zobaczyć i co by mi pomogło, to będę wdzięczna za podlinkowanie

Hmm wydaję mi się, że to wszystko. Byłabym bardzo wdzięczna za pomoc. Może jeszcze nadal w którymś aspekcie źle podchodzę do nerwicy? Może to coś związane z akceptacją? Może za dużo wymagam od siebie?
Ojejjj, tylko pytań a tak mało odpowiedzi hah
