Lęk po niewielkim urazie
: 5 września 2018, o 23:21
Problem, który opiszę z pozoru może nie pasować do tego forum. Dotyczy jednak bądź co bądź lęku.
Jeżdżę konno od 10 lat i do tej pory nic poważniejszego mi się nie przytrafiło. Ostatnio miałam jednak ciężki okres - wracałam z każdego treningu poobijana albo pogryziona. Zawsze wmawiałam sobie, że skoro nie uprawiam tego sportu wyczynowo, to nic mi się nie stanie. Jednak dzisiaj dostałam z kopyta w twarz... Moją pierwszą reakcją było przerażenie, spędziłam pół dnia na SORze. Na szczęście nic się nie stało, zęby się nie chwieją i nie ma złamania. Jeden tylko prawdopodobnie jest martwy, do leczenia kanałowego.
Od tego wydarzenia nabrałam lęku przed końmi i zastanawiam się czy nie rzucić tego sportu, chociaż poświęciłam mu pół życia. Moje podejście jest może mocno lękowe ze względu na nerwicę. Boję się o swoje zdrowie, boję się nawet pokazać przed ludźmi teraz mojej twarzy, póki się nie zagoi. Boję się o swój wygląd i następnego ewentualnego, trwałego urazu - taki egoizm. Po prostu nie wiem czy chwilowa przyjemność jazdy konnej jest warta utraty urody i zdrowia. Na razie daję sobie przerwę od jazdy, może za miesiąc do niej wrócę...
To wydarzenie uświadomiło mi moje negatywne podejście do różnych wydarzeń w życiu. Gdybym, załóżmy, miała wypadek samochodowy, pewnie bym się załamała i więcej nie wsiadła za kierownicę... Ale w ten sposób stanę się więźniem swojego lęku.
Chciałabym przestać zamartwiać się tym wszystkim i podjąć jakąś decyzję. Dlatego chciałabym prosić Was o jakieś chłodne podejście do tego z boku. Chodzi mi oto, jak psychicznie podchodzić do takich wypadków, urazów. Jak się nie załamywać i nie przejmować tym, co się stało? Jak tak o tym wszystkim myślę, to najbardziej przejęła mnie wizja trwałego uszkodzenia twarzy, utraty urody...
Jeżdżę konno od 10 lat i do tej pory nic poważniejszego mi się nie przytrafiło. Ostatnio miałam jednak ciężki okres - wracałam z każdego treningu poobijana albo pogryziona. Zawsze wmawiałam sobie, że skoro nie uprawiam tego sportu wyczynowo, to nic mi się nie stanie. Jednak dzisiaj dostałam z kopyta w twarz... Moją pierwszą reakcją było przerażenie, spędziłam pół dnia na SORze. Na szczęście nic się nie stało, zęby się nie chwieją i nie ma złamania. Jeden tylko prawdopodobnie jest martwy, do leczenia kanałowego.
Od tego wydarzenia nabrałam lęku przed końmi i zastanawiam się czy nie rzucić tego sportu, chociaż poświęciłam mu pół życia. Moje podejście jest może mocno lękowe ze względu na nerwicę. Boję się o swoje zdrowie, boję się nawet pokazać przed ludźmi teraz mojej twarzy, póki się nie zagoi. Boję się o swój wygląd i następnego ewentualnego, trwałego urazu - taki egoizm. Po prostu nie wiem czy chwilowa przyjemność jazdy konnej jest warta utraty urody i zdrowia. Na razie daję sobie przerwę od jazdy, może za miesiąc do niej wrócę...
To wydarzenie uświadomiło mi moje negatywne podejście do różnych wydarzeń w życiu. Gdybym, załóżmy, miała wypadek samochodowy, pewnie bym się załamała i więcej nie wsiadła za kierownicę... Ale w ten sposób stanę się więźniem swojego lęku.
Chciałabym przestać zamartwiać się tym wszystkim i podjąć jakąś decyzję. Dlatego chciałabym prosić Was o jakieś chłodne podejście do tego z boku. Chodzi mi oto, jak psychicznie podchodzić do takich wypadków, urazów. Jak się nie załamywać i nie przejmować tym, co się stało? Jak tak o tym wszystkim myślę, to najbardziej przejęła mnie wizja trwałego uszkodzenia twarzy, utraty urody...