Strach przed chorobami i objawy somatyczne
: 5 grudnia 2017, o 08:31
Dzień dobry,
Na powitanie, na forum, i ja chciałbym podzielić się swoimi przeżyciami i podejrzeniem - prawie pewnością nerwicy. W moim przypadku, pomijając jakieś krótkie epizody z przeszłości, wszystko zaczęło się 2 lata temu. Od stycznia 2016 zaczęły się w mojej rodzinie problem zdrowotne: żonie zdiagnozowano nowotwór (po operacji – po 4-5 miesiącach okazało się, że nie był złośliwy). W jej przypadku teraz wiem, że zastosowałem typowe wyparcie, gdzie przez te kilka miesięcy do ostatecznego zakończenia sprawy nie dopuszczałem do siebie myśli, że coś może być nie tak.
Zaraz później mojej mamie wykryto nawrót nowotworu - również nie złośliwego- jak pokazały badania histopatologiczne. W tym wypadku też jakoś udało mi się spokojnie podejść do tematu, bo to już 3 raz w ciągu ostatnich 15 lat, gdy jej się nawraca, więc dlaczego tym razem miałby być złośliwy…
Ale niestety potem wszystko poszło lawinowo, na wiosnę 2016 roku zachorował i w lato umarł wujek żony, na nowotwór oczywiście, zaraz potem umarła ciocia żony, na nowotwór, z którym zmagała się od 2 -3 lat. W międzyczasie zachorował na nowotwór i na szczęście żyje do dzisiaj, młody kuzyn żony.
Na domiar złego koniec roku 2016 to gwałtowne zachorowanie i śmierć kolejnych 2 osób z rodziny (młody kuzyn na krążeniową chorobę i mój wujek na raka).
Już w lato 2016, zaczęły mi się dziać rzeczy „dziwne” np. bóle brzucha. Co ciekawe, zacząłem odczuwać je, wraz z lękiem na drugim pogrzebie z serii. Na początku lęk był łagodny a ból byłem sobie w stanie wytłumaczyć autosugestią i nawet trochę w „duchu” zaśmiałem się z siebie... Ale w ruch poszedł dr. Google i wyszukałem sobie objawy chorób, na które kuzyni zachorowali/umarli i nagle zaczęły mi pasować do moich objawów.
Więc zaczęła się wędrówka po lekarzach na przełomie 2016 i 2017 roku. Zrobiłem USG jamy brzusznej (nic oczywiście nie wykryło), morfologię + „setkę” innych badań krwi np. cholesterol, trójglicerydy, mikroelementy, próby wątrobowe itp.. Miałem też badanie endoskopowe krtani- bo miałem chrypę…. Potem holter EKG oraz holter ciśnieniowy - bo miałem lekko podwyższone ciśnienie i niskie tętno, co wynika niemal na 100 % z tego, że biegam regularnie, ale… może to objaw jakiejś choroby serca/ krążenia. W międzyczasie zacząłem zauważać u siebie mnóstwo znamion na skórze (oczywiście zawsze je miałem), więc poszedłem do dermatologa by je obejrzał - nic niepokojącego nie zauważył. Tymczasem moje dolegliwości brzuszne pojawiały się i znikały jak bumerang, co jakiś czas – nawet do dzisiaj, więc powtórzyłem badanie USG jamy brzusznej, które również niczego nie wykryło.
Na wiosnę 2017 roku zdałem sobie w końcu sprawę z tego, że te wszystkie objawy generuje mój umysł i postanowiłem „wyluzować”. Zyskałem dzięki temu 2-3 miesiące spokoju bez skanowania swojego ciała, dopasowywania objawów itp., ale…
Na koniec lata u znajomej mi osoby (osoby młodszej z resztą ode mnie) zdiagnozowano SM i wszystko wróciło. Zaczęło się od tego, że się o tym naczytałem u dr. Google, potem wyszukałem inne choroby neurologiczne i przeraziłem na myśl o SLA i „zabawa” zaczęła się na nowo. Najpierw zauważyłem u siebie „tiki” takie szarpnięcia mięśniami kończyn. Dzisiaj wiem już, że nazywają się one „mioklonie” i wiem tez, że mogą wynikać z wielu chorób, ale też ze stresu/ nerwicy, ale wówczas nie wiedziałem i udałem się do neurologa. Nie powiedziałem o swoich wcześniejszych perypetiach ze zdrowiem (lub o ich wyobrażeniach). Wykonał badanie neurologiczne, stwierdził, że nic mi nie dolega i zalecił suplementację magnezem.
Minął miesiąc – półtora i doszedł mi szereg objawów a właściwie zmieniały się one - lub po prostu zacząłem je zauważać: szarpnięcia kończynami przeszły w pojedyncze skurcze różnych partii ciała (uda, łydki, plecy, brzuch, barki, boczki a ostatnio nawet twarz, nos czy szyja) takie delikatne szarpnięcia. Potem pojawiło się pulsowanie tychże mięśni, ale magnez chyba zaczął robić swoje, bo mi na trochę „przeszło” natomiast zacząłem zauważać inne objawy np. drgania mięśni w stopach (doszło do tego, że siedziałem godzinami i wyginałem stopy do góry by je oglądać), więc poszedłem drugi raz do neurologa, tym razem podzieliłem się już swoimi obawami dot. SLA. O dziwo nie wyśmiał mnie tylko zbadał pod tym kontem stwierdzając, że nic niepokojącego nie zauważa a podane przeze mnie objawy nie odpowiadają SLA (zmienność objawów - to, że raz mam skurcz w nodze, potem mi pulsują plecy itp.), ale przy okazji obejrzał mi język i powiedział „spokojny”. Zlecił za to badanie w kierunku tężyczki, na które wybieram się w najbliższych dniach
Zaraz po wizycie dr. Google podpowiedział mi, że przy SLA język jest rozedrgany i zacząłem go, co chwila obserwować w lustrze i zaczął mi drgać… pewnie od tego nieustannego otwierania ust w lustrze i oglądania. Więc po jakimś tygodniu/ dwóch powiedziałem sobie dość i przestałem go oglądać a on przestał drgać… Niestety zaraz potem powróciły skurcze mięśni, tym razem głównie w jednym miejscu – w udzie w okolicach kolana– takie pulsowanie + drganie powiek obydwa pojawiające się kilka/ kilkanaście razy dziennie do tego spięcie (taki delikatny ból czy sztywność) mięśni głównie ud, ale nie tylko. I to jest mój stan dzisiejszy.
I teraz najlepsze- byłem w stanie sobie wytłumaczyć, że wszystkie poprzednie objawy, które miałem to były objawy nerwicowe, ale w moim odczuciu te ostatnie „to już na pewno” objaw jakiejś śmiertelnej choroby. Ogólnie wszystkie objawy, które mam od roku to są w moim odczuciu przejawy śmiertelnych chorób – naliczyłem ich 8 w tym takie nietypowe jak zespół Marfana.
Do tego dochodzą psychiczne trudności, które jednak trochę chyba mijają: poranna bezsenność, lęki, spadek libido, spadek koncentracji, trudności w komunikacji, nerwowość, zapominanie i szereg innych. Pomijając lęk wolno płynący, który mocno mi doskwiera, mój stan ma duży wpływ na moje życie rodzinne – straciłem radość z zabaw z córką czy z chociażby rozmów z żoną.
Pomiędzy pierwszą a drugą wizytą u neurologa poszedłem, więc do psychologa, stwierdziła, że najprawdopodobniej mam zaburzenia lękowe lub depresję maskowaną i poleciła iść do psychiatry. Nie zrobiłem tego, ale przy drugiej wizycie u neurologa powiedziałem o swoich lękach, więc dostałem lek na stany lękowe i wizytę u psychiatry odpuściłem a zamiast tego poszedłem do hipnoterapeuty.
Generalnie jak podchodzę do tematu logicznie (jak np. teraz pisząc tego posta czy np. tłumacząc sobie, że śmiertelnie chora osoba nie jest w stanie biegać ja robię to bez problemu czy nawet zwyczajnie sprawdzając sobie prawdopodobieństwo wystąpienia chorób w danym wieku – mam 30 lat) to jestem w stanie sobie wytłumaczyć, że to tylko umysł mi płata figle tym bardziej, że w encyklopedii objawów, piszecie o takich objawach jak te moje, ale bardzo często górę biorą moje emocje i strach przed tym, że tym razem naprawdę jestem śmiertelnie chory. Moja żona jak przeczytała o objawach nerwicy to stwierdziła, że jestem klasycznym przykładem. Dla mnie natomiast najtrudniejsze jest to, że mam „tylko” 99 % pewności, że to nerwica i że nie jestem na 100 % pewny, z czym walczę czy z chorobą czy ze swoimi myślami.
Na powitanie, na forum, i ja chciałbym podzielić się swoimi przeżyciami i podejrzeniem - prawie pewnością nerwicy. W moim przypadku, pomijając jakieś krótkie epizody z przeszłości, wszystko zaczęło się 2 lata temu. Od stycznia 2016 zaczęły się w mojej rodzinie problem zdrowotne: żonie zdiagnozowano nowotwór (po operacji – po 4-5 miesiącach okazało się, że nie był złośliwy). W jej przypadku teraz wiem, że zastosowałem typowe wyparcie, gdzie przez te kilka miesięcy do ostatecznego zakończenia sprawy nie dopuszczałem do siebie myśli, że coś może być nie tak.
Zaraz później mojej mamie wykryto nawrót nowotworu - również nie złośliwego- jak pokazały badania histopatologiczne. W tym wypadku też jakoś udało mi się spokojnie podejść do tematu, bo to już 3 raz w ciągu ostatnich 15 lat, gdy jej się nawraca, więc dlaczego tym razem miałby być złośliwy…
Ale niestety potem wszystko poszło lawinowo, na wiosnę 2016 roku zachorował i w lato umarł wujek żony, na nowotwór oczywiście, zaraz potem umarła ciocia żony, na nowotwór, z którym zmagała się od 2 -3 lat. W międzyczasie zachorował na nowotwór i na szczęście żyje do dzisiaj, młody kuzyn żony.
Na domiar złego koniec roku 2016 to gwałtowne zachorowanie i śmierć kolejnych 2 osób z rodziny (młody kuzyn na krążeniową chorobę i mój wujek na raka).
Już w lato 2016, zaczęły mi się dziać rzeczy „dziwne” np. bóle brzucha. Co ciekawe, zacząłem odczuwać je, wraz z lękiem na drugim pogrzebie z serii. Na początku lęk był łagodny a ból byłem sobie w stanie wytłumaczyć autosugestią i nawet trochę w „duchu” zaśmiałem się z siebie... Ale w ruch poszedł dr. Google i wyszukałem sobie objawy chorób, na które kuzyni zachorowali/umarli i nagle zaczęły mi pasować do moich objawów.
Więc zaczęła się wędrówka po lekarzach na przełomie 2016 i 2017 roku. Zrobiłem USG jamy brzusznej (nic oczywiście nie wykryło), morfologię + „setkę” innych badań krwi np. cholesterol, trójglicerydy, mikroelementy, próby wątrobowe itp.. Miałem też badanie endoskopowe krtani- bo miałem chrypę…. Potem holter EKG oraz holter ciśnieniowy - bo miałem lekko podwyższone ciśnienie i niskie tętno, co wynika niemal na 100 % z tego, że biegam regularnie, ale… może to objaw jakiejś choroby serca/ krążenia. W międzyczasie zacząłem zauważać u siebie mnóstwo znamion na skórze (oczywiście zawsze je miałem), więc poszedłem do dermatologa by je obejrzał - nic niepokojącego nie zauważył. Tymczasem moje dolegliwości brzuszne pojawiały się i znikały jak bumerang, co jakiś czas – nawet do dzisiaj, więc powtórzyłem badanie USG jamy brzusznej, które również niczego nie wykryło.
Na wiosnę 2017 roku zdałem sobie w końcu sprawę z tego, że te wszystkie objawy generuje mój umysł i postanowiłem „wyluzować”. Zyskałem dzięki temu 2-3 miesiące spokoju bez skanowania swojego ciała, dopasowywania objawów itp., ale…
Na koniec lata u znajomej mi osoby (osoby młodszej z resztą ode mnie) zdiagnozowano SM i wszystko wróciło. Zaczęło się od tego, że się o tym naczytałem u dr. Google, potem wyszukałem inne choroby neurologiczne i przeraziłem na myśl o SLA i „zabawa” zaczęła się na nowo. Najpierw zauważyłem u siebie „tiki” takie szarpnięcia mięśniami kończyn. Dzisiaj wiem już, że nazywają się one „mioklonie” i wiem tez, że mogą wynikać z wielu chorób, ale też ze stresu/ nerwicy, ale wówczas nie wiedziałem i udałem się do neurologa. Nie powiedziałem o swoich wcześniejszych perypetiach ze zdrowiem (lub o ich wyobrażeniach). Wykonał badanie neurologiczne, stwierdził, że nic mi nie dolega i zalecił suplementację magnezem.
Minął miesiąc – półtora i doszedł mi szereg objawów a właściwie zmieniały się one - lub po prostu zacząłem je zauważać: szarpnięcia kończynami przeszły w pojedyncze skurcze różnych partii ciała (uda, łydki, plecy, brzuch, barki, boczki a ostatnio nawet twarz, nos czy szyja) takie delikatne szarpnięcia. Potem pojawiło się pulsowanie tychże mięśni, ale magnez chyba zaczął robić swoje, bo mi na trochę „przeszło” natomiast zacząłem zauważać inne objawy np. drgania mięśni w stopach (doszło do tego, że siedziałem godzinami i wyginałem stopy do góry by je oglądać), więc poszedłem drugi raz do neurologa, tym razem podzieliłem się już swoimi obawami dot. SLA. O dziwo nie wyśmiał mnie tylko zbadał pod tym kontem stwierdzając, że nic niepokojącego nie zauważa a podane przeze mnie objawy nie odpowiadają SLA (zmienność objawów - to, że raz mam skurcz w nodze, potem mi pulsują plecy itp.), ale przy okazji obejrzał mi język i powiedział „spokojny”. Zlecił za to badanie w kierunku tężyczki, na które wybieram się w najbliższych dniach
Zaraz po wizycie dr. Google podpowiedział mi, że przy SLA język jest rozedrgany i zacząłem go, co chwila obserwować w lustrze i zaczął mi drgać… pewnie od tego nieustannego otwierania ust w lustrze i oglądania. Więc po jakimś tygodniu/ dwóch powiedziałem sobie dość i przestałem go oglądać a on przestał drgać… Niestety zaraz potem powróciły skurcze mięśni, tym razem głównie w jednym miejscu – w udzie w okolicach kolana– takie pulsowanie + drganie powiek obydwa pojawiające się kilka/ kilkanaście razy dziennie do tego spięcie (taki delikatny ból czy sztywność) mięśni głównie ud, ale nie tylko. I to jest mój stan dzisiejszy.
I teraz najlepsze- byłem w stanie sobie wytłumaczyć, że wszystkie poprzednie objawy, które miałem to były objawy nerwicowe, ale w moim odczuciu te ostatnie „to już na pewno” objaw jakiejś śmiertelnej choroby. Ogólnie wszystkie objawy, które mam od roku to są w moim odczuciu przejawy śmiertelnych chorób – naliczyłem ich 8 w tym takie nietypowe jak zespół Marfana.
Do tego dochodzą psychiczne trudności, które jednak trochę chyba mijają: poranna bezsenność, lęki, spadek libido, spadek koncentracji, trudności w komunikacji, nerwowość, zapominanie i szereg innych. Pomijając lęk wolno płynący, który mocno mi doskwiera, mój stan ma duży wpływ na moje życie rodzinne – straciłem radość z zabaw z córką czy z chociażby rozmów z żoną.
Pomiędzy pierwszą a drugą wizytą u neurologa poszedłem, więc do psychologa, stwierdziła, że najprawdopodobniej mam zaburzenia lękowe lub depresję maskowaną i poleciła iść do psychiatry. Nie zrobiłem tego, ale przy drugiej wizycie u neurologa powiedziałem o swoich lękach, więc dostałem lek na stany lękowe i wizytę u psychiatry odpuściłem a zamiast tego poszedłem do hipnoterapeuty.
Generalnie jak podchodzę do tematu logicznie (jak np. teraz pisząc tego posta czy np. tłumacząc sobie, że śmiertelnie chora osoba nie jest w stanie biegać ja robię to bez problemu czy nawet zwyczajnie sprawdzając sobie prawdopodobieństwo wystąpienia chorób w danym wieku – mam 30 lat) to jestem w stanie sobie wytłumaczyć, że to tylko umysł mi płata figle tym bardziej, że w encyklopedii objawów, piszecie o takich objawach jak te moje, ale bardzo często górę biorą moje emocje i strach przed tym, że tym razem naprawdę jestem śmiertelnie chory. Moja żona jak przeczytała o objawach nerwicy to stwierdziła, że jestem klasycznym przykładem. Dla mnie natomiast najtrudniejsze jest to, że mam „tylko” 99 % pewności, że to nerwica i że nie jestem na 100 % pewny, z czym walczę czy z chorobą czy ze swoimi myślami.