Zauroczenie, zakochanie, miłość? Co jest grane...?
: 5 marca 2017, o 18:22
Drodzy, strasznie cierpię... opiszę swój problem, bo tak się w tym wszystkim gubię, że nie potrafię go sam rozwiązać i dojść do normalnych wniosków.
Poznałem przez Internet dziewczynę. Totalnie się w niej zauroczyłem (nawet ze dwa razy). Widziałem jej zdjęcia na fb. Podobała mi się pomimo tego, że nie była jakąś miss świata. Wiele rozmawialiśmy przez telefon oraz pisaliśmy ze sobą. Jest praktycznie identyczna jak ja. Ma totalnie ten sam światopogląd, podobne zainteresowania, rozumie mnie doskonale. Ja ją również. Nigdy wcześniej nie poznałem osoby, która miałaby tyle do zaoferowania ze swojego wnętrza. Zazwyczaj poznawałem bardzo ładne kobiety, które nie miały zbyt wiele do zaoferowania... niestety.
Po 2-3 miesiącach rozmowy (takiej j.w.) postanowiłem się z nią spotkać. Pojechałem busem do Krakowa. Totalnie przez całą drogę nie mogłem doczekać się aż ją spotkam. Wiedziałem jak wygląda (mniej więcej) i mi to nie przeszkadzało.
Poszedłem do jej domu i zadzwoniłem. Gdy wyszła - najpierw mi się spodobała. Stwierdziłem, że jest całkiem ok. Bardzo dobrze nam się rozmawiało. Poszliśmy do parku na spacer. Siedzieliśmy na ławce obok siebie. Przyglądałem jej się i z każdym momentem było coraz gorzej. Coraz bardziej wydawało mi się, że mi się nie podoba. Mimo wszystko chciałem ją przytulać. Podobał mi się zapach jej włosów. Nie za bardzo podobało mi się jak na mnie patrzy (jej spojrzenie). Potem zacząłem doszukiwać się innych wad. Okazało się, że ma ich wiele - głównie tych wizualnych. Ja do najpiękniejszych nie należę, ale powiedziała, że jej się podobam. Chciała słyszeć ode mnie to samo. Mówiłem, że mi się podoba, ale w środku coś we mnie krzyczało, że to nie prawda.
Gdy wróciłem do domu kompletnie nie wiedziałem co mam z tym zrobić. Czułem ogromne zauroczenie, a teraz czuję mniejsze. Z jednej strony boję się, że ją stracę i nie chciałbym z takiego powodu kończyć relacji, nie chcę, aby była z kimś innym, nie chcę jej ranić w żaden sposób, bo jest wspaniała, naprawdę. I mam wrażenie, że dogadywałoby nam się świetnie i nigdy nie spotkam drugiej takiej samej osoby w swoim życiu. Wiem, że jest troskliwa, dobra i mnie kocha. Wiem, że ja też mógłbym dla niej wiele zrobić. Z drugiej strony mam wrażenie, że będę z nią ze strachu, bo nikogo takiego więcej nie spotkam, trochę z litości, aby jej nie złamać serca (bo i tak ma trudną sytuację życiową), że będę musiał nieustannie kłamać, że jest piękna, kłamać, że podobają mi się jej oczy, usta itp., a to nie będzie prawda, bo podobają mi się jej bardziej cechy wewnętrzne niż zewnętrzne. Obwiniam się też, że jakimś cudem kompletnie nie czuję pociągu do niej fizycznego.
Co najgorsze - to nie jest pierwszy przypadek taki w moim życiu. Wcześniej też miałem przyjaciółkę, w której byłem zauroczony. Dopóki wiedziałem, że jestem w niej zauroczony, a ona we mnie nie to starałem się to zmienić (troszkę cierpiałem, ale bez przesady). Gdy zaś ona się zakochiwała we mnie - czar pryskał. Było przyjemnie ją przytulać, ale przestawała mi się podobać. Przestawałem być zauroczony.
Nie wiem co się dzieje. Nigdy przez w.w. rzeczy nie miałem poważnego związku, bo gdy dochodzi do tego, że mogę z jakąś osobą być i wiem, że ona mnie kocha bardzo mocno to ja przestaję nagle. Nagle mam wrażenie, że to nie jest to i że muszę szukać dalej(?).
Wytłumaczcie mi co jest ze mną nie tak. Co jest podszyte w mojej podświadomości? Tłumaczyłem sobie, że zwyczajnie boję się, że ją zranię i boję się poważnego związku i brania odpowiedzialności za kogoś i moja nerwica (?) zaczyna się bronić wyolbrzymiając czyjeś wady np. wizualne. Dodatkowo szukałem przyczyny w tym, że mężczyzna jest zdobywcą i jak ryba sama wchodzi do łódki to odechciewa mu się ja usmażyć i zjeść, a dopóki stara się ją złowić, a ona mu ciągle ucieka to ma wyzwanie. Poza tym mam wrażenie, że wewnętrznie mam ochotę na jakąś porywającą miłość, która nie istnieje i szukam ideału, którego nigdy nie znajdę, bo ktoś zawsze ma coś w sobie niedoskonałego.
Mam wrażenie, że nigdy nie będę szczęśliwy, bo nigdy nie znajdę nikogo w.w., więc zawsze moje zauroczenie będzie "ucinane" brutalnie, choć wszystko tak pięknie się rozwijało. Czytałem, że zauroczenie trwa 2 lata, a u mnie trwało zaledwie z miesiąc.
Błagam Was o pomoc... i dziękuję za każdą odpowiedź.
P.S. W tej długiej, ale krótkiej jak na zobrazowanie sytuacji wiad., pewnie nie ma wszystkiego, więc zadawajcie pytania dodatkowe, a postaram się rozjaśnić temat.
Poznałem przez Internet dziewczynę. Totalnie się w niej zauroczyłem (nawet ze dwa razy). Widziałem jej zdjęcia na fb. Podobała mi się pomimo tego, że nie była jakąś miss świata. Wiele rozmawialiśmy przez telefon oraz pisaliśmy ze sobą. Jest praktycznie identyczna jak ja. Ma totalnie ten sam światopogląd, podobne zainteresowania, rozumie mnie doskonale. Ja ją również. Nigdy wcześniej nie poznałem osoby, która miałaby tyle do zaoferowania ze swojego wnętrza. Zazwyczaj poznawałem bardzo ładne kobiety, które nie miały zbyt wiele do zaoferowania... niestety.
Po 2-3 miesiącach rozmowy (takiej j.w.) postanowiłem się z nią spotkać. Pojechałem busem do Krakowa. Totalnie przez całą drogę nie mogłem doczekać się aż ją spotkam. Wiedziałem jak wygląda (mniej więcej) i mi to nie przeszkadzało.
Poszedłem do jej domu i zadzwoniłem. Gdy wyszła - najpierw mi się spodobała. Stwierdziłem, że jest całkiem ok. Bardzo dobrze nam się rozmawiało. Poszliśmy do parku na spacer. Siedzieliśmy na ławce obok siebie. Przyglądałem jej się i z każdym momentem było coraz gorzej. Coraz bardziej wydawało mi się, że mi się nie podoba. Mimo wszystko chciałem ją przytulać. Podobał mi się zapach jej włosów. Nie za bardzo podobało mi się jak na mnie patrzy (jej spojrzenie). Potem zacząłem doszukiwać się innych wad. Okazało się, że ma ich wiele - głównie tych wizualnych. Ja do najpiękniejszych nie należę, ale powiedziała, że jej się podobam. Chciała słyszeć ode mnie to samo. Mówiłem, że mi się podoba, ale w środku coś we mnie krzyczało, że to nie prawda.
Gdy wróciłem do domu kompletnie nie wiedziałem co mam z tym zrobić. Czułem ogromne zauroczenie, a teraz czuję mniejsze. Z jednej strony boję się, że ją stracę i nie chciałbym z takiego powodu kończyć relacji, nie chcę, aby była z kimś innym, nie chcę jej ranić w żaden sposób, bo jest wspaniała, naprawdę. I mam wrażenie, że dogadywałoby nam się świetnie i nigdy nie spotkam drugiej takiej samej osoby w swoim życiu. Wiem, że jest troskliwa, dobra i mnie kocha. Wiem, że ja też mógłbym dla niej wiele zrobić. Z drugiej strony mam wrażenie, że będę z nią ze strachu, bo nikogo takiego więcej nie spotkam, trochę z litości, aby jej nie złamać serca (bo i tak ma trudną sytuację życiową), że będę musiał nieustannie kłamać, że jest piękna, kłamać, że podobają mi się jej oczy, usta itp., a to nie będzie prawda, bo podobają mi się jej bardziej cechy wewnętrzne niż zewnętrzne. Obwiniam się też, że jakimś cudem kompletnie nie czuję pociągu do niej fizycznego.
Co najgorsze - to nie jest pierwszy przypadek taki w moim życiu. Wcześniej też miałem przyjaciółkę, w której byłem zauroczony. Dopóki wiedziałem, że jestem w niej zauroczony, a ona we mnie nie to starałem się to zmienić (troszkę cierpiałem, ale bez przesady). Gdy zaś ona się zakochiwała we mnie - czar pryskał. Było przyjemnie ją przytulać, ale przestawała mi się podobać. Przestawałem być zauroczony.
Nie wiem co się dzieje. Nigdy przez w.w. rzeczy nie miałem poważnego związku, bo gdy dochodzi do tego, że mogę z jakąś osobą być i wiem, że ona mnie kocha bardzo mocno to ja przestaję nagle. Nagle mam wrażenie, że to nie jest to i że muszę szukać dalej(?).
Wytłumaczcie mi co jest ze mną nie tak. Co jest podszyte w mojej podświadomości? Tłumaczyłem sobie, że zwyczajnie boję się, że ją zranię i boję się poważnego związku i brania odpowiedzialności za kogoś i moja nerwica (?) zaczyna się bronić wyolbrzymiając czyjeś wady np. wizualne. Dodatkowo szukałem przyczyny w tym, że mężczyzna jest zdobywcą i jak ryba sama wchodzi do łódki to odechciewa mu się ja usmażyć i zjeść, a dopóki stara się ją złowić, a ona mu ciągle ucieka to ma wyzwanie. Poza tym mam wrażenie, że wewnętrznie mam ochotę na jakąś porywającą miłość, która nie istnieje i szukam ideału, którego nigdy nie znajdę, bo ktoś zawsze ma coś w sobie niedoskonałego.
Mam wrażenie, że nigdy nie będę szczęśliwy, bo nigdy nie znajdę nikogo w.w., więc zawsze moje zauroczenie będzie "ucinane" brutalnie, choć wszystko tak pięknie się rozwijało. Czytałem, że zauroczenie trwa 2 lata, a u mnie trwało zaledwie z miesiąc.
Błagam Was o pomoc... i dziękuję za każdą odpowiedź.
P.S. W tej długiej, ale krótkiej jak na zobrazowanie sytuacji wiad., pewnie nie ma wszystkiego, więc zadawajcie pytania dodatkowe, a postaram się rozjaśnić temat.