Uczucie nienawiści do partnera
: 22 lipca 2015, o 15:44
Hej
pewnie część osób już mnie kojarzy, nerwica lękowa od wielu lat, stany depresyjne, ROCD, problem w związku pt. "kocham czy nie kocham".
Piszę tym razem w innej sprawie, bo przecież zawsze coś musi mi dolegać
Jestem od roku z tym facetem co do którego nie wiem co czuję. Mieszkamy daleko, a przez ostatni miesiąc widujemy się codziennie, bo do mnie przyjechał. No i zaczyna się problem. Coraz częstsze kłótnie. Oboje zmęczeni moją nerwicą i wahaniami nastroju coraz częściej się kłócimy, niemal codziennie i idzie o pierdoły. On jest typem "ja sobie na to nie pozwolę", taki trochę dominat z mocnym poczuciem własnej wartości, ja zaś na odwrót, odpuszczająca i mająca na większość spraw wyje****.
Jest to kochany facet, bardzo się poświęca dla mnie, każdego dnia słyszę, że mimo tego jaka jestem trudna (bo serio czasem dam popalić) to mnie kocha i jest to poparte jego czynami (!).
Problem polega na tym, że gdy przez pewien czas było między nami ok, miałam przebłyski uczucia do niego, tak teraz po każdej kłótni która ujawnia nasze różne podejścia do życia czuję, że go wręcz nienawidzę. Dopada mnie taka frustracja, taka przeogromna niechęć i złość na niego, że głowa mała. Czuję (wiem, że to okropne co teraz napiszę), że chciałabym czasem aby znalazła się jakaś grupa ludzi, która mu przekopie ten pewny siebie łeb aby spokorniał (tacy pokorni i cisi byli wszyscy moi poprzedni faceci, a ten jest zupełnie inny.) Nienawidzę wtedy nawet jego SKARPET ani niczego co się z nim wiąże. Czuję czasem, że gdybyśmy się rozeszli to byłoby mi to zupełnie obojętne, a nawet na rękę, bo nie targałyby mną takie gigantyczne frustracje i moje problemy by się skończyły.
Staramy się jakoś dalej wspólnie żyć, ale każda różnica zdań wywołuje u mnie te negatywne uczucia, taką nienawiść, której nie ma normalny, zdrowy człowiek. Nie miałabym jej nawet względem kumpla po kłótni, ale mam względem mojego faceta. Taka złość ukierunkowana tylko na niego. Nawet czasem nie mogę z nim wysiedzieć w jednym pokoju, tak mnie drażni, choć de facto nic mi złego nie robi. Ma po prostu inne podejście do niektórych spraw, zgodne z tym jak został wychowany (jest dobrym człowiekiem).
Znów poszło o drobiazg, znów chcę go rozszarpać, nie chce mi się nic dla niego robić, i tak mnie to uczucie przygniata, że aż mi się chce ryczeć. Nie wiem skąd to się bierze, czy to sprawka nerwicy, czy rocd, czy tego, że jest inny ode mnie i nie umiem do końca tego zaakceptować. Ani mnie nie obraża, ani nie bije, a wręcz przeciwnie. A ja mam takie jazdy, że czuję jakbym chciała całe swoje frustracje wyładować na nim i obwinić go o mój stan emocjonalny i o całe zło świata. To wszystko się kumuluje, kłótnie tylko "udowadniają" mi, że to nie ten facet i że w sumie to nic do niego nie czuję. No i zaczyna się rozkminka, lęk i zagubienie.
Może jest tu ktoś, kto miał lub ma podobne odczucia i wie o co w tym wszystkim chodzi, bo ja już tu świruję.
pewnie część osób już mnie kojarzy, nerwica lękowa od wielu lat, stany depresyjne, ROCD, problem w związku pt. "kocham czy nie kocham".
Piszę tym razem w innej sprawie, bo przecież zawsze coś musi mi dolegać

Jestem od roku z tym facetem co do którego nie wiem co czuję. Mieszkamy daleko, a przez ostatni miesiąc widujemy się codziennie, bo do mnie przyjechał. No i zaczyna się problem. Coraz częstsze kłótnie. Oboje zmęczeni moją nerwicą i wahaniami nastroju coraz częściej się kłócimy, niemal codziennie i idzie o pierdoły. On jest typem "ja sobie na to nie pozwolę", taki trochę dominat z mocnym poczuciem własnej wartości, ja zaś na odwrót, odpuszczająca i mająca na większość spraw wyje****.
Jest to kochany facet, bardzo się poświęca dla mnie, każdego dnia słyszę, że mimo tego jaka jestem trudna (bo serio czasem dam popalić) to mnie kocha i jest to poparte jego czynami (!).
Problem polega na tym, że gdy przez pewien czas było między nami ok, miałam przebłyski uczucia do niego, tak teraz po każdej kłótni która ujawnia nasze różne podejścia do życia czuję, że go wręcz nienawidzę. Dopada mnie taka frustracja, taka przeogromna niechęć i złość na niego, że głowa mała. Czuję (wiem, że to okropne co teraz napiszę), że chciałabym czasem aby znalazła się jakaś grupa ludzi, która mu przekopie ten pewny siebie łeb aby spokorniał (tacy pokorni i cisi byli wszyscy moi poprzedni faceci, a ten jest zupełnie inny.) Nienawidzę wtedy nawet jego SKARPET ani niczego co się z nim wiąże. Czuję czasem, że gdybyśmy się rozeszli to byłoby mi to zupełnie obojętne, a nawet na rękę, bo nie targałyby mną takie gigantyczne frustracje i moje problemy by się skończyły.
Staramy się jakoś dalej wspólnie żyć, ale każda różnica zdań wywołuje u mnie te negatywne uczucia, taką nienawiść, której nie ma normalny, zdrowy człowiek. Nie miałabym jej nawet względem kumpla po kłótni, ale mam względem mojego faceta. Taka złość ukierunkowana tylko na niego. Nawet czasem nie mogę z nim wysiedzieć w jednym pokoju, tak mnie drażni, choć de facto nic mi złego nie robi. Ma po prostu inne podejście do niektórych spraw, zgodne z tym jak został wychowany (jest dobrym człowiekiem).
Znów poszło o drobiazg, znów chcę go rozszarpać, nie chce mi się nic dla niego robić, i tak mnie to uczucie przygniata, że aż mi się chce ryczeć. Nie wiem skąd to się bierze, czy to sprawka nerwicy, czy rocd, czy tego, że jest inny ode mnie i nie umiem do końca tego zaakceptować. Ani mnie nie obraża, ani nie bije, a wręcz przeciwnie. A ja mam takie jazdy, że czuję jakbym chciała całe swoje frustracje wyładować na nim i obwinić go o mój stan emocjonalny i o całe zło świata. To wszystko się kumuluje, kłótnie tylko "udowadniają" mi, że to nie ten facet i że w sumie to nic do niego nie czuję. No i zaczyna się rozkminka, lęk i zagubienie.
Może jest tu ktoś, kto miał lub ma podobne odczucia i wie o co w tym wszystkim chodzi, bo ja już tu świruję.