Chorobliwa zazdrość
: 10 kwietnia 2015, o 21:47
Witajcie!
Mimo tego że myślałem że jest ze mną coraz lepiej to chyba po raz kolejny jestem w momencie kiedy bardzo szybko biegnąc trafiam na mur.
Więc zaczynając od początku: po którymś z kolei spotkaniu poczułem coś więcej do mojej jedynej przyjaciółki. Przyjaciółki, mimo tego że na co dzień była ona 200 kilometrów ode mnie. Gdy nie było jej na miejscu to mailowaliśmy do siebie, ew. dzwoniliśmy. Była jedną z nielicznych osób które wiedziały o mnie prawie wszystko – znała moje problemy, wiedziała co mnie przeraża, wiedziała co mnie denerwuje, wiedziała o mojej walce z samym sobą. Stała mi się niesamowicie bliska, chociaż cały czas traktowałem ją jak „przyjaciela z cyckami”. I stało się, po jednym z naszych spotkań zacząłem czuć do niej coś więcej. Na początku starałem się to ukrywać, chociaż kosztowało mnie to mnóstwo energii. Po 3 tygodniach walki z samym sobą nie wytrzymałem – napisałem do niej długiego maila w którym opisałem jak zmieniło się jej postrzeganie przeze mnie. 3 dni później spotkaliśmy się i wszystko szczegółowo jej wyjaśniłem, powiedziałem jej prosto w oczy jak wiele dla mnie znaczy i jak bardzo jest dla mnie ważna. Zareagowała dość pozytywnie chociaż od razu powiedziała mi że jak dla niej związek na odległość jest pozbawiony sensu i boi się że nie pociągniemy dość długo (miała już jedno doświadczenie z takim związkiem – zresztą jak mówi był to jedyny „bardziej na poważnie”). Mimo tego co powiedziała reszta tego wieczoru była niesamowita, byliśmy ze sobą tak blisko jak nigdy. Pierwszy raz ją przytulałem, głaskałem; czułem niesamowite szczęście że mogę być z nią tak blisko. Obdarzała mnie tym samym, czułem się tak strasznie szczęśliwy... To był mój pierwszy raz kiedy byłem tak blisko z jakąkolwiek kobietą – to wszystko było naprawdę niesamowite. Kolejne dni były coraz bardziej intensywne – nigdy nie sądziłem że mogę być tak spontaniczny i jest we mnie aż tyle „męskiej” energii. Po prostu, sprawiła że poczułem się jak facet. Całe święta chodziłem jakbym ciągle był na haju, każdego ranka przypominałem sobie to co działo się poprzedniego dnia i czułem niesamowitą chęć do życia. I stało się, w środę po południu wróciła do siebie – teraz znowu jest 200 kilometrów ode mnie.
W czym problem: w zasadzie zastanawiałem się czy nie warto jeszcze trochę poczekać i zobaczyć jak będę dalej na to wszystko reagował ale tu chodzi bardziej chyba o to żebym mógł wyrzucić to z siebie. Wydaje mi się też że obiektywne spojrzenie na sprawę jest bardzo ważne w mojej sytuacji.
Otóż jestem przerażony że mogę ją stracić. Ona jest bardzo pozytywną osobą, nie ma żadnych problemów w kontaktach z innymi ludźmi. Jest bardzo bezpośrednia, szczera a przy tym wrażliwa; właśnie za to ją pokochałem. Wszystko było OK dopóki nie zacząłem pojmować że to że będzie ze mną „na odległość” nie oznacza że odetnie się od kontaktów ze wszystkimi znajomymi i przyjaciółmi. Jestem cholernie zazdrosny jak słyszę że dzisiaj idzie na spotkanie klasowe z ludźmi z liceum bo zaprosił ją kumpel. Idzie, wybiera tych ludzi na żywo zamiast np. do mnie zadzwonić albo zwyczajnie pogadać przez jakiś komunikator. Wczoraj było to samo, przyjechał do niej i do kumpeli z pokoju z którą wynajmuje pokój bliższy kumpel z Krakowa. I też mimo tego że marzyłem o tym żeby z nią pogadać i pobyć „zdalnie” to jedynie udało nam się zamienić parę słów o 00:30. Z jednej strony słyszę od niej że „bardzo za mną tęskni” a z drugiej zamiast się do mnie odezwać to wybiera tych wszystkich ludzi na miejscu. Najgorsze jest to że ta „zazdrość” objawia się u mnie w katastrofalny sposób – przestaję się móc na czymkolwiek skupić, jestem cholernie spięty, dostaję derealizacji, przychodzą do mnie wizje w których jest pieszczona przez jakichś innych facetów. Mówiłem jej że z moimi problemami będę o nią strasznie zazdrosny – wygląda na to że nic do niej nie dotarło. Prawda jest chyba bardzo smutna: wygląda na to że chciałbym ją mieć na własność. Wsadzić do złotej klatki i się nią zachwycać. Ogólnie to chyba brakuje nam szczerej rozmowy – nie chcę tylko żeby ona to odebrała jako próbę ograniczania jej czy kontrolowania. Wydaje mi się że gdy powiedziałbym o tych wszystkich wątpliwościach to kamień spadłby mi z serca. Z drugiej strony boję się że mógłbym wtedy stracić w jej oczach – chociaż to paradoksalne: jako przyjaciele tyle czasu mówiliśmy sobie o wszystkich słabościach i obawach. I cieszyliśmy się z tego, nie mieliśmy przed sobą żadnych tajemnic.
Nie wiem, jest dla mnie straszna ważna i wyjątkowa ale jak widzę jak reaguję gdy jestem o nią zazdrosny to słyszę w głowie głos krzyczący na całe gardło: „Daj sobie spokój! Skończ to! Ulżysz sobie i jej!”. Jakąś tragiczną grę wobec siebie prowadzę – z jednej strony to wszystko co czuję jest spowodowane przez to że boję się że mogę ją stracić a jednocześnie zaczynam się zastanawiać czy związek w takiej postaci ma jakikolwiek sens. Idiotyzm!
Hm, koniecznie muszę z nią zupełnie szczerze o tym porozmawiać. Wpadłem nawet na szaleńczy pomysł podesłania jej całego treści posta. Zobaczę, czuję że to jest dobry pomysł. Sprawa jest o tyle poważna że 5 maja startuję z maturami, chciałbym jeszcze móc się uczyć. A z tym całym napięciem i brakiem możliwości skupienia się na czymkolwiek wydaje mi się to niemożliwe. Przynajmniej jeżeli mowa o efektywnym uczeniu się.
Mimo tego że myślałem że jest ze mną coraz lepiej to chyba po raz kolejny jestem w momencie kiedy bardzo szybko biegnąc trafiam na mur.
Więc zaczynając od początku: po którymś z kolei spotkaniu poczułem coś więcej do mojej jedynej przyjaciółki. Przyjaciółki, mimo tego że na co dzień była ona 200 kilometrów ode mnie. Gdy nie było jej na miejscu to mailowaliśmy do siebie, ew. dzwoniliśmy. Była jedną z nielicznych osób które wiedziały o mnie prawie wszystko – znała moje problemy, wiedziała co mnie przeraża, wiedziała co mnie denerwuje, wiedziała o mojej walce z samym sobą. Stała mi się niesamowicie bliska, chociaż cały czas traktowałem ją jak „przyjaciela z cyckami”. I stało się, po jednym z naszych spotkań zacząłem czuć do niej coś więcej. Na początku starałem się to ukrywać, chociaż kosztowało mnie to mnóstwo energii. Po 3 tygodniach walki z samym sobą nie wytrzymałem – napisałem do niej długiego maila w którym opisałem jak zmieniło się jej postrzeganie przeze mnie. 3 dni później spotkaliśmy się i wszystko szczegółowo jej wyjaśniłem, powiedziałem jej prosto w oczy jak wiele dla mnie znaczy i jak bardzo jest dla mnie ważna. Zareagowała dość pozytywnie chociaż od razu powiedziała mi że jak dla niej związek na odległość jest pozbawiony sensu i boi się że nie pociągniemy dość długo (miała już jedno doświadczenie z takim związkiem – zresztą jak mówi był to jedyny „bardziej na poważnie”). Mimo tego co powiedziała reszta tego wieczoru była niesamowita, byliśmy ze sobą tak blisko jak nigdy. Pierwszy raz ją przytulałem, głaskałem; czułem niesamowite szczęście że mogę być z nią tak blisko. Obdarzała mnie tym samym, czułem się tak strasznie szczęśliwy... To był mój pierwszy raz kiedy byłem tak blisko z jakąkolwiek kobietą – to wszystko było naprawdę niesamowite. Kolejne dni były coraz bardziej intensywne – nigdy nie sądziłem że mogę być tak spontaniczny i jest we mnie aż tyle „męskiej” energii. Po prostu, sprawiła że poczułem się jak facet. Całe święta chodziłem jakbym ciągle był na haju, każdego ranka przypominałem sobie to co działo się poprzedniego dnia i czułem niesamowitą chęć do życia. I stało się, w środę po południu wróciła do siebie – teraz znowu jest 200 kilometrów ode mnie.
W czym problem: w zasadzie zastanawiałem się czy nie warto jeszcze trochę poczekać i zobaczyć jak będę dalej na to wszystko reagował ale tu chodzi bardziej chyba o to żebym mógł wyrzucić to z siebie. Wydaje mi się też że obiektywne spojrzenie na sprawę jest bardzo ważne w mojej sytuacji.
Otóż jestem przerażony że mogę ją stracić. Ona jest bardzo pozytywną osobą, nie ma żadnych problemów w kontaktach z innymi ludźmi. Jest bardzo bezpośrednia, szczera a przy tym wrażliwa; właśnie za to ją pokochałem. Wszystko było OK dopóki nie zacząłem pojmować że to że będzie ze mną „na odległość” nie oznacza że odetnie się od kontaktów ze wszystkimi znajomymi i przyjaciółmi. Jestem cholernie zazdrosny jak słyszę że dzisiaj idzie na spotkanie klasowe z ludźmi z liceum bo zaprosił ją kumpel. Idzie, wybiera tych ludzi na żywo zamiast np. do mnie zadzwonić albo zwyczajnie pogadać przez jakiś komunikator. Wczoraj było to samo, przyjechał do niej i do kumpeli z pokoju z którą wynajmuje pokój bliższy kumpel z Krakowa. I też mimo tego że marzyłem o tym żeby z nią pogadać i pobyć „zdalnie” to jedynie udało nam się zamienić parę słów o 00:30. Z jednej strony słyszę od niej że „bardzo za mną tęskni” a z drugiej zamiast się do mnie odezwać to wybiera tych wszystkich ludzi na miejscu. Najgorsze jest to że ta „zazdrość” objawia się u mnie w katastrofalny sposób – przestaję się móc na czymkolwiek skupić, jestem cholernie spięty, dostaję derealizacji, przychodzą do mnie wizje w których jest pieszczona przez jakichś innych facetów. Mówiłem jej że z moimi problemami będę o nią strasznie zazdrosny – wygląda na to że nic do niej nie dotarło. Prawda jest chyba bardzo smutna: wygląda na to że chciałbym ją mieć na własność. Wsadzić do złotej klatki i się nią zachwycać. Ogólnie to chyba brakuje nam szczerej rozmowy – nie chcę tylko żeby ona to odebrała jako próbę ograniczania jej czy kontrolowania. Wydaje mi się że gdy powiedziałbym o tych wszystkich wątpliwościach to kamień spadłby mi z serca. Z drugiej strony boję się że mógłbym wtedy stracić w jej oczach – chociaż to paradoksalne: jako przyjaciele tyle czasu mówiliśmy sobie o wszystkich słabościach i obawach. I cieszyliśmy się z tego, nie mieliśmy przed sobą żadnych tajemnic.
Nie wiem, jest dla mnie straszna ważna i wyjątkowa ale jak widzę jak reaguję gdy jestem o nią zazdrosny to słyszę w głowie głos krzyczący na całe gardło: „Daj sobie spokój! Skończ to! Ulżysz sobie i jej!”. Jakąś tragiczną grę wobec siebie prowadzę – z jednej strony to wszystko co czuję jest spowodowane przez to że boję się że mogę ją stracić a jednocześnie zaczynam się zastanawiać czy związek w takiej postaci ma jakikolwiek sens. Idiotyzm!
Hm, koniecznie muszę z nią zupełnie szczerze o tym porozmawiać. Wpadłem nawet na szaleńczy pomysł podesłania jej całego treści posta. Zobaczę, czuję że to jest dobry pomysł. Sprawa jest o tyle poważna że 5 maja startuję z maturami, chciałbym jeszcze móc się uczyć. A z tym całym napięciem i brakiem możliwości skupienia się na czymkolwiek wydaje mi się to niemożliwe. Przynajmniej jeżeli mowa o efektywnym uczeniu się.