Nerwica? A może niezdolność do kochania?
: 26 marca 2015, o 21:17
Witajcie.
Być może część z Was pamięta mnie z poprzednich postów. Kilka miesięcy temu przechodziłam kryzys związany z brakiem uczuć względem mojego chłopaka. Było mi bardzo ciężko, kilkakrotnie z nim zrywałam i po chwili wracałam. Miotałam się, miałam myśli samobójcze, depresyjne nastroje. Wróciłam na terapię, po której czułam się jeszcze gorzej -moja terapeutka wchodziła we wszystkie najczarniejsze scenariusze. Doprowadzała mnie do ataków paniki. To nie tak, że jest złym terapeutą - wręcz przeciwnie, niesamowicie cenię jej wiedzę i empatię. Po prostu jej rady kompletnie kłóciły się z tymi, które uzyskiwałam na forum. Miałam wrażenie, że nie do końca zna mechanizmy nerwicowe. Być może po prostu nie myślała w sposób, w jaki JA chciałam. Sugerowała mi, że jestem uzależniona od mojego chłopaka i z jakiegoś powodu po prostu boję się od niego odejść, mimo że go nie kocham. Ja potakiwałam głową, beczałam jak dziecko, wchodziłam na forum, a Wy mówiliście mi coś zupełnie innego: że to normalne w nerwicy, że wielu z Was przez to przechodziło, że nie mogę się nakręcać. W końcu postanowiłam uwierzyć, że to nerwica. Dużo czytałam o relationship ocd, w racjonalnej części mózgu wszystko się zgadzało, a ja na dłuższy okres czasu się uspokoiłam. Wróciłam na terapię i o wszystkim jej powiedziałam, jednak ona znów kilkoma słowami wpędziła mnie w niepewność i panikę. Wtedy postanowiłam zrezygnować z terapii. Do teraz zastanawiam się, czy moja rezygnacja przez przypadek nie była ucieczką od stawienia czoła prawdzie (tak twierdziła terapeutka).
Poszłam do pracy, zaczęłam myśleć o nowych pasjach (na razie myśleć, bo potrzebuję NIESAMOWICIE dużo mobilizacji, żeby zacząć coś robić), czytałam książki o nerwicy i rOCD, a moja relacja z chłopakiem ustabilizowała się i mam wrażenie, że weszła na odrobinę wyższy poziom. Jednak... zaczęłam zauważać w sobie pewne schematy zachowań. Jeżeli nie dostanę odpowiedzi na smsa przez kilka minut, od razu czuję całą gamę negatywnych emocji - od złości, przez smutek, po rezygnację. Szybko czuję się zaniedbana i wykorzystywana, mimo że w racjonalnej części mózgu wiem, że te emocje są absurdalne. Mam takie etapy, że czuję się niedopieszczona i zignorowana przez chłopaka, choć on po prostu żyje normalnym życiem i nie poświęca mi 200% swojej uwagi, co jest absolutnie normalne i ZDROWE. Jednak ja w takich stanach mam milion wizji zdrady i w ogóle najgorszych rzeczy. To wszystko popchnęło mnie do tego, by po raz setny poczytać o neurotycznej miłości... i skończyło się półgodzinnym atakiem płaczu. Większość objawów potrzeby zaspakajania deficytu miłości widzę w sobie, w swoim związku. Nie lubię siebie, nie ufam sobie, nie kocham siebie - czy to znaczy, że nikogo nie kocham? Nie kocham swojego chłopaka? Swojej mamy? Siostry? Przyjaciół?
Na rodzinnym spotkaniu przecholowałam z alkoholem i postanowiłam wszystkich poinformować o moich wątpliwościach. Czy to jest cholera jasna normalne? Czy ja wyolbrzymiam i mam się trzymać bezpiecznej wersji - to nerwica, walcz z tym jak z nerwicą, czy mam zaakceptować fakt, że po prostu nie potrafię kochać?
Już nie wiem co robić, całkiem się pogubiłam.
Być może część z Was pamięta mnie z poprzednich postów. Kilka miesięcy temu przechodziłam kryzys związany z brakiem uczuć względem mojego chłopaka. Było mi bardzo ciężko, kilkakrotnie z nim zrywałam i po chwili wracałam. Miotałam się, miałam myśli samobójcze, depresyjne nastroje. Wróciłam na terapię, po której czułam się jeszcze gorzej -moja terapeutka wchodziła we wszystkie najczarniejsze scenariusze. Doprowadzała mnie do ataków paniki. To nie tak, że jest złym terapeutą - wręcz przeciwnie, niesamowicie cenię jej wiedzę i empatię. Po prostu jej rady kompletnie kłóciły się z tymi, które uzyskiwałam na forum. Miałam wrażenie, że nie do końca zna mechanizmy nerwicowe. Być może po prostu nie myślała w sposób, w jaki JA chciałam. Sugerowała mi, że jestem uzależniona od mojego chłopaka i z jakiegoś powodu po prostu boję się od niego odejść, mimo że go nie kocham. Ja potakiwałam głową, beczałam jak dziecko, wchodziłam na forum, a Wy mówiliście mi coś zupełnie innego: że to normalne w nerwicy, że wielu z Was przez to przechodziło, że nie mogę się nakręcać. W końcu postanowiłam uwierzyć, że to nerwica. Dużo czytałam o relationship ocd, w racjonalnej części mózgu wszystko się zgadzało, a ja na dłuższy okres czasu się uspokoiłam. Wróciłam na terapię i o wszystkim jej powiedziałam, jednak ona znów kilkoma słowami wpędziła mnie w niepewność i panikę. Wtedy postanowiłam zrezygnować z terapii. Do teraz zastanawiam się, czy moja rezygnacja przez przypadek nie była ucieczką od stawienia czoła prawdzie (tak twierdziła terapeutka).
Poszłam do pracy, zaczęłam myśleć o nowych pasjach (na razie myśleć, bo potrzebuję NIESAMOWICIE dużo mobilizacji, żeby zacząć coś robić), czytałam książki o nerwicy i rOCD, a moja relacja z chłopakiem ustabilizowała się i mam wrażenie, że weszła na odrobinę wyższy poziom. Jednak... zaczęłam zauważać w sobie pewne schematy zachowań. Jeżeli nie dostanę odpowiedzi na smsa przez kilka minut, od razu czuję całą gamę negatywnych emocji - od złości, przez smutek, po rezygnację. Szybko czuję się zaniedbana i wykorzystywana, mimo że w racjonalnej części mózgu wiem, że te emocje są absurdalne. Mam takie etapy, że czuję się niedopieszczona i zignorowana przez chłopaka, choć on po prostu żyje normalnym życiem i nie poświęca mi 200% swojej uwagi, co jest absolutnie normalne i ZDROWE. Jednak ja w takich stanach mam milion wizji zdrady i w ogóle najgorszych rzeczy. To wszystko popchnęło mnie do tego, by po raz setny poczytać o neurotycznej miłości... i skończyło się półgodzinnym atakiem płaczu. Większość objawów potrzeby zaspakajania deficytu miłości widzę w sobie, w swoim związku. Nie lubię siebie, nie ufam sobie, nie kocham siebie - czy to znaczy, że nikogo nie kocham? Nie kocham swojego chłopaka? Swojej mamy? Siostry? Przyjaciół?
Na rodzinnym spotkaniu przecholowałam z alkoholem i postanowiłam wszystkich poinformować o moich wątpliwościach. Czy to jest cholera jasna normalne? Czy ja wyolbrzymiam i mam się trzymać bezpiecznej wersji - to nerwica, walcz z tym jak z nerwicą, czy mam zaakceptować fakt, że po prostu nie potrafię kochać?
Już nie wiem co robić, całkiem się pogubiłam.