nie sądzę , że ucelowałm...
: 5 czerwca 2014, o 01:21
Witam wszystkich na tym forum, mam też nadzieję, że jeśli w złym miejscu opisuję swoja historię, zostanie mi to wybaczone i znajdzie się tam gdzie powinno. Przede wszystkim podziwiam każdego, który będzie tak zdesperowany emocjonalnie, żeby to bzdury czytać!
Jestem po 40-ce, 3 lata po rozwodzie, mam dwóch synów których kocham i mam z nimi dobry kontakt nz czego się cieszę, ale bezpośrednia pomoc z ich strony, w moim problemie jest praktycznie niemożliwa. Ostatnie 2-3 lata u mnie, to narastanie problemów różnych… i jest ich wiele, poza rozwodem, z którym ciężko mi jest…, to tym głównym problemem jest obecny stan zdrowia Mamy i Taty. Kiedyś mieszkali w mieście, ale Tata 15 lat temu zrealizował marzenie życia, że na emeryturę kupi dom na wsi. No i kupił. Przez pierwsze kilka lat było ok. Wszyscy dużo pracy tam włożyliśmy i przynosiło to mnóstwo satysfakcji. Ale przyszedł rok 2010 r, po kilku operacjach taty na raka, dwóch krytycznych odwodnieniach i pogarszaniu się kondycji mamy, wszystko zaczęło się pieprzyć. Mama i tata są teraz po 80-ce,.. uzależnieni od lekarzy, specjalistów i wszelkich możliwych wizyt kontrolnych. Z głównych schorzeń to tata ma zaawansowanego Alzheimera i przebytych kilka poważnych operacji, a mama otyłość, cukrzycę, nadciśnienie. Oboje chodzą do kilku lekarzy specjalistów, jest tego mnóstwo. Obojga dotyka coraz bardziej postępująca demencja, przeraża mnie jak szybko się dzieje! Po prostu nie dawałem rady ogarniać tego wszystkiego jak mieszkali 40 km ode mnie. Regularne trzy razy w tygodniu wyjazdy rozwalały mój system. Najpierw jechałem po rodziców, wracaliśmy do miasta do lekarzy, tam wiadomo ile się czeka, no i na koniec odwoziłem do domu i wracałem dopiero do siebie. Zajmowało to cały dzień praktycznie. Razem z moją siostrą udało się nam rodziców przekonać, że najlepszym rozwiązaniem będzie z powrotem przeprowadzka do miasta. Siostra mieszka w małym domku z całą rodziną, a ja po rozwodzie w dużym domu sam, więc wybór był dla mnie oczywisty, tym bardziej, że nie jest on w mojej wyłącznie dyspozycji. Każdy dzień bycia ich tam na wsi był ogromnym ryzykiem, u taty coraz częściej pojawiały się halucynacje. Z salonu na parterze udało się bardzo funkcjonalnie wydzielić oddzielną sypialnię, także wyeliminowaliśmy konieczność chodzenia po schodach. Ja przeniosłem się na piętro. Wszystko to zadziało się w grudniu 2013. No i wtedy zaczął się dla mnie bardzo trudny czas. Pierwotnie myślałem, że tak bardzo to mi ułatwi opiekę nad nimi, a stało się zupełnie odwrotnie. Po pierwsze strasznie źle przeżyli przeprowadzkę, tata po prostu zgasł. Powiedział mi, że to jest jego porażką życia, że musi opuścić dom na wsi. Zawsze była dla mnie takim parowozem, który wszystko jest w stanie zrobić i zawsze mu się to udawało. A teraz okazuje się, że są takie przeszkody, których nie ogarnie. Możliwość jakiejkolwiek samodzielności w zasadzie oddaliła się, stali się przygnębieni i pozbawieni jakiejkolwiek w moim odczuciu nadziei, chęci wychodzenia z domu, zamknęli się w nim jak bunkrze. Mnie to mega przygnębia. Załatwiłem ćwiczenia rehabilitacyjne w domu, ale to były 2 razy serie i na więcej nie ma szansy na razie z NFZ. A oni muszą ćwiczyć, chodzić, żeby wzmocnić mięśnie. Ale tak trudno jest ich do tego mobilizować. Najgorsze, że nie mam prawie żadnego wsparcia od siostry, jest sporo starsza ode mnie, ale przede wszystkim sama schorowana. Tata jest fizycznie w miarę sprawny, lecz wymaga już ciągłej pomocy we wszystkim, bo nie ogarnia tak umysłowo… w toalecie, w ubraniu pampersa, w jedzeniu..., jak mnie nie ma, to mama jest tym obciążona, a ona nie daje już rady fizycznie. Wtedy tata jest agresywny, na razie słownie, ale zdarzyło się już, że zaczął mamę szturchać. Mama jest otyła, jak schyla się po coś, to przewraca się tak, że bez pomocy nie wstanie. Jest uparta, nie chce nosić ze sobą telefonu, żeby wezwać pomoc jak się przewróci. Niejednokrotnie przeleżała na ziemi kilka godzin, bo tego nie wiedziałem. Zdarza się to w ciągu dnia, jak mnie nie ma, ale też w nocy. Około miesiąc temu była taka sytuacja. Wyjechałem z miasta na kilka dni i siostra miała się zająć rodzicami. Mama poszła rano się kapać sama i upadła pod prysznicem. Tata spał a siostra była w pracy i miała wyłączony telefon. Przyszła pani od sprzątania i nie mogła się dostać do domu. Drzwi wejściowe są blisko łazienki, więc Paulina tylko dlatego usłyszała Mamę uwięzioną w łazience. Przez drzwi z nią rozmawiała by jakoś pomóc. Wydostanie się z kabiny i czołganie po podłodze do drzwi zajęło Mamie godzinę. Ale i tak to nic nie dało, bo nie była w stanie dosięgnąć do zamka. Leżała tak na posadzce naga kolejne 3 godziny, aż do przyjazdu siostry z kluczami. Podobna sytuacja była też w ogródku niedawno, tyle że miała akurat telefon i zorganizowałem pomoc zdalnie. Jak nie ma mnie w domu, to zawsze coś się dzieje. Jak wyjeżdżam, to dzwonię co jakiś czas, żeby się upewnić, że wszystko jest ok. Jak Mama odbiera to jest w porządku, gorzej jak długo się nie mogę dodzwonić, albo jak Mama sama do mnie dzwoni i widzę jej numer to nogi mi się uginają. Chociaż często dzwoni w zwykłych sprawach, zakupy czy lekarstwa. Zdarza się też coraz częściej, że nie umie odebrać telefonu, albo wyciszy dzwonek nie wiedząc o tym. Wtedy jak nie mogę się dodzwonić, to kłębek nerwów.
Kolejna katastrofa, która rozwaliła mi życie i jakieś normalne funkcjonowanie, to to, że znaczna część życia toczy się w ogóle w nocy. Przez tatę, bo przesypia większość dnia i ożywia dopiero na wieczór. Próbowałem z tym walczyć, ale nie daję rady. Jest coraz bardziej nieporadny i ma częste urwania rzeczywistości - nie wiem jak to nazwać, chyba halucynacje. Przy tym wszystkim robi się często agresywny i boję się go wtedy. No i ma manię, że zostanie okradziony, bredzi o jakimś schowanym skarbie, albo że pieniądze z emerytury zginą z konta. Podejrzani są wszyscy obcy z zasady, ktokolwiek wejdzie do domu, ale ostatnio też już ja czy siostra. Pani do porządków w domu, którą rodzice dotychczas bardzo lubili, też przestała być akceptowana i po kilku sytuacjach widzę, że już się oddala. Potrzebuję pomocy w domu, ale Mama i Tata o wprowadzeniu nowej obcej osoby do domu nie chcą słyszeć. Jestem załamany. Ja w ten chory rytm chcąc nie chcąc przeniknąłem. Najgorsze, że nie mogę się wysypiać. Słyszę z piętra wszystko, co dzieje się na dole, leżę więc tylko z zamkniętymi oczami. A jak wszystko ucichnie to nasłuchuję i zawsze kończy się tym, że schodzę na dół sprawdzić. Zasypiam często dopiero nad ranem. Do południa jest to jedyny czas, kiedy nic się nie wydarzy, oboje rodzice śpią najczęściej i wtedy mogę odetchnąć. Mama też się temu poddała. Ale jak mamy jakieś wizyty u lekarzy, albo ja mam pracę przed południem, to nie śpię w ogóle. 2 tygodnie temu byłem u psychiatry i powiedział mi, że muszę się bezwzględnie od rodziców umieć odcinać myślami oraz, że muszę znaleźć stałą opiekę dla nich. Totalna abstrakcja, jest to dla mnie a wykonalne. Temat - obca osoba w domu, wydaje się być skazany na niepowodzenie - rodzice nie chcą tego zaakceptować. Ale robię jakieś próby w tym kierunku, siostra też miała mi pomóc kogoś znaleźć. Rodzice nie chcą się zgodzić-wiadomo. Ale nawet jak, to rozwiąże może kilka godzin dziennie, ubranie taty, przygotowanie posiłku, czy kąpiel, a co z całą resztą doby? I przez cały tydzień? I w nocy? Dostałem lekarstwa, Mozarin i na lepszy sen Stilnox. Mój stan wydaje mi się pogarsza i mam tylko zapchany nos i się pocę. Nic mi te leki nie pomagają. Ten ostatni miał być po to, żebym mógł zasnąć w nocy. Wziąłem kilka razy i rzeczywiście przesypiałem całą noc, ale go odstawiłem po kolejnym upadku mamy. Kilka dni temu mama wstała do ubikacji w nocy. Upadła jak przebierała bieliznę. Nie wzięła znowu telefonu i znalazłem ją rano na podłodze, przemoczoną cała, po prostu dramat. Spałem na tyle głęboko, że jej wołania już nie słyszałem. Boję się już brać te tabletki, boję się że jak będę spał zdarzy się jakaś tragedia. Nie mam siły. Cały czas zresztą jestem nerwowy bardzo, łatwo wpadam w agresję (znaczy podnoszę głos, krzyczę, jestem opryskliwy). Z jednej strony wiem, że muszę być w domu cały czas, z drugiej zaczynam go nienawidzić. Ale jak zdarzają się coraz częściej zresztą jakieś wypadki pod moją nieobecność, mam straszne wyrzuty sumienia. Jak wyjadę na kilka dni i jestem dalej od tego miejsca to jest jedyny czas, kiedy jest łatwiej mi zasnąć. No ale wtedy musi być siostra w pogotowiu. No i tu jest kolejny problem, że ona prowadzi swój dom i nie chce przychodzić mieszkać do rodziców, tylko przyjeżdża na kilka godzin. Ale w wieczorami w nocy jej nie ma.
Praca. Tu jest dramat. Mam nienormowany czas pracy i praktycznie nie muszę siedzieć w określonych godzinach w biurze firmy, zresztą mam też swój gabinet przy samym domu, a zdecydowaną większość pracy mogłem robić zdalnie. Napisałem robiłem, bo teraz po prostu nie mam siły, nie mogę się skupić na niej, albo zajmuje mi to 10 razy więcej czasu niż kiedyś. Zapominam o ważnych terminach, zawalam robotę. No i mam straszny problem z dłuższą koncentracją. Wszystko mnie wytrąca z tego co robię, zaczynam na raz kilka tematów i nie kończę żadnego. Ostatni tydzień to jest już totalny kryzys i nie wiem czy mnie nie wyrzucą. Zawaliłem bardzo ważny projekt, byłem odpowiedzialny za umowę i finalne spotkanie z kontrahentem. Miałem je poprowadzić i podpisać długoterminowy kontrakt dla naszej firmy. Ani nic nie przygotowałem, ani nie pojawiłem się w ten dzień w firmie, tylko na godzinę przed spotkaniem zadzwoniłem do biura, że mnie nie będzie…, PATOLOGIA!!! Kompletnie nie potrafię się wytłumaczyć, czemu zwlekałem do ostatniej chwili, jak już wiadomo było, że zawaliłem sprawę. Postawiłem szefa w tak beznadziejnej sytuacji… . Poszedłem do lekarza rodzinnego, dostałem zwolnienie L4, zajebiście… , ale … to nie jest rozwiązanie. Ale syf!
Jestem po 40-ce, 3 lata po rozwodzie, mam dwóch synów których kocham i mam z nimi dobry kontakt nz czego się cieszę, ale bezpośrednia pomoc z ich strony, w moim problemie jest praktycznie niemożliwa. Ostatnie 2-3 lata u mnie, to narastanie problemów różnych… i jest ich wiele, poza rozwodem, z którym ciężko mi jest…, to tym głównym problemem jest obecny stan zdrowia Mamy i Taty. Kiedyś mieszkali w mieście, ale Tata 15 lat temu zrealizował marzenie życia, że na emeryturę kupi dom na wsi. No i kupił. Przez pierwsze kilka lat było ok. Wszyscy dużo pracy tam włożyliśmy i przynosiło to mnóstwo satysfakcji. Ale przyszedł rok 2010 r, po kilku operacjach taty na raka, dwóch krytycznych odwodnieniach i pogarszaniu się kondycji mamy, wszystko zaczęło się pieprzyć. Mama i tata są teraz po 80-ce,.. uzależnieni od lekarzy, specjalistów i wszelkich możliwych wizyt kontrolnych. Z głównych schorzeń to tata ma zaawansowanego Alzheimera i przebytych kilka poważnych operacji, a mama otyłość, cukrzycę, nadciśnienie. Oboje chodzą do kilku lekarzy specjalistów, jest tego mnóstwo. Obojga dotyka coraz bardziej postępująca demencja, przeraża mnie jak szybko się dzieje! Po prostu nie dawałem rady ogarniać tego wszystkiego jak mieszkali 40 km ode mnie. Regularne trzy razy w tygodniu wyjazdy rozwalały mój system. Najpierw jechałem po rodziców, wracaliśmy do miasta do lekarzy, tam wiadomo ile się czeka, no i na koniec odwoziłem do domu i wracałem dopiero do siebie. Zajmowało to cały dzień praktycznie. Razem z moją siostrą udało się nam rodziców przekonać, że najlepszym rozwiązaniem będzie z powrotem przeprowadzka do miasta. Siostra mieszka w małym domku z całą rodziną, a ja po rozwodzie w dużym domu sam, więc wybór był dla mnie oczywisty, tym bardziej, że nie jest on w mojej wyłącznie dyspozycji. Każdy dzień bycia ich tam na wsi był ogromnym ryzykiem, u taty coraz częściej pojawiały się halucynacje. Z salonu na parterze udało się bardzo funkcjonalnie wydzielić oddzielną sypialnię, także wyeliminowaliśmy konieczność chodzenia po schodach. Ja przeniosłem się na piętro. Wszystko to zadziało się w grudniu 2013. No i wtedy zaczął się dla mnie bardzo trudny czas. Pierwotnie myślałem, że tak bardzo to mi ułatwi opiekę nad nimi, a stało się zupełnie odwrotnie. Po pierwsze strasznie źle przeżyli przeprowadzkę, tata po prostu zgasł. Powiedział mi, że to jest jego porażką życia, że musi opuścić dom na wsi. Zawsze była dla mnie takim parowozem, który wszystko jest w stanie zrobić i zawsze mu się to udawało. A teraz okazuje się, że są takie przeszkody, których nie ogarnie. Możliwość jakiejkolwiek samodzielności w zasadzie oddaliła się, stali się przygnębieni i pozbawieni jakiejkolwiek w moim odczuciu nadziei, chęci wychodzenia z domu, zamknęli się w nim jak bunkrze. Mnie to mega przygnębia. Załatwiłem ćwiczenia rehabilitacyjne w domu, ale to były 2 razy serie i na więcej nie ma szansy na razie z NFZ. A oni muszą ćwiczyć, chodzić, żeby wzmocnić mięśnie. Ale tak trudno jest ich do tego mobilizować. Najgorsze, że nie mam prawie żadnego wsparcia od siostry, jest sporo starsza ode mnie, ale przede wszystkim sama schorowana. Tata jest fizycznie w miarę sprawny, lecz wymaga już ciągłej pomocy we wszystkim, bo nie ogarnia tak umysłowo… w toalecie, w ubraniu pampersa, w jedzeniu..., jak mnie nie ma, to mama jest tym obciążona, a ona nie daje już rady fizycznie. Wtedy tata jest agresywny, na razie słownie, ale zdarzyło się już, że zaczął mamę szturchać. Mama jest otyła, jak schyla się po coś, to przewraca się tak, że bez pomocy nie wstanie. Jest uparta, nie chce nosić ze sobą telefonu, żeby wezwać pomoc jak się przewróci. Niejednokrotnie przeleżała na ziemi kilka godzin, bo tego nie wiedziałem. Zdarza się to w ciągu dnia, jak mnie nie ma, ale też w nocy. Około miesiąc temu była taka sytuacja. Wyjechałem z miasta na kilka dni i siostra miała się zająć rodzicami. Mama poszła rano się kapać sama i upadła pod prysznicem. Tata spał a siostra była w pracy i miała wyłączony telefon. Przyszła pani od sprzątania i nie mogła się dostać do domu. Drzwi wejściowe są blisko łazienki, więc Paulina tylko dlatego usłyszała Mamę uwięzioną w łazience. Przez drzwi z nią rozmawiała by jakoś pomóc. Wydostanie się z kabiny i czołganie po podłodze do drzwi zajęło Mamie godzinę. Ale i tak to nic nie dało, bo nie była w stanie dosięgnąć do zamka. Leżała tak na posadzce naga kolejne 3 godziny, aż do przyjazdu siostry z kluczami. Podobna sytuacja była też w ogródku niedawno, tyle że miała akurat telefon i zorganizowałem pomoc zdalnie. Jak nie ma mnie w domu, to zawsze coś się dzieje. Jak wyjeżdżam, to dzwonię co jakiś czas, żeby się upewnić, że wszystko jest ok. Jak Mama odbiera to jest w porządku, gorzej jak długo się nie mogę dodzwonić, albo jak Mama sama do mnie dzwoni i widzę jej numer to nogi mi się uginają. Chociaż często dzwoni w zwykłych sprawach, zakupy czy lekarstwa. Zdarza się też coraz częściej, że nie umie odebrać telefonu, albo wyciszy dzwonek nie wiedząc o tym. Wtedy jak nie mogę się dodzwonić, to kłębek nerwów.
Kolejna katastrofa, która rozwaliła mi życie i jakieś normalne funkcjonowanie, to to, że znaczna część życia toczy się w ogóle w nocy. Przez tatę, bo przesypia większość dnia i ożywia dopiero na wieczór. Próbowałem z tym walczyć, ale nie daję rady. Jest coraz bardziej nieporadny i ma częste urwania rzeczywistości - nie wiem jak to nazwać, chyba halucynacje. Przy tym wszystkim robi się często agresywny i boję się go wtedy. No i ma manię, że zostanie okradziony, bredzi o jakimś schowanym skarbie, albo że pieniądze z emerytury zginą z konta. Podejrzani są wszyscy obcy z zasady, ktokolwiek wejdzie do domu, ale ostatnio też już ja czy siostra. Pani do porządków w domu, którą rodzice dotychczas bardzo lubili, też przestała być akceptowana i po kilku sytuacjach widzę, że już się oddala. Potrzebuję pomocy w domu, ale Mama i Tata o wprowadzeniu nowej obcej osoby do domu nie chcą słyszeć. Jestem załamany. Ja w ten chory rytm chcąc nie chcąc przeniknąłem. Najgorsze, że nie mogę się wysypiać. Słyszę z piętra wszystko, co dzieje się na dole, leżę więc tylko z zamkniętymi oczami. A jak wszystko ucichnie to nasłuchuję i zawsze kończy się tym, że schodzę na dół sprawdzić. Zasypiam często dopiero nad ranem. Do południa jest to jedyny czas, kiedy nic się nie wydarzy, oboje rodzice śpią najczęściej i wtedy mogę odetchnąć. Mama też się temu poddała. Ale jak mamy jakieś wizyty u lekarzy, albo ja mam pracę przed południem, to nie śpię w ogóle. 2 tygodnie temu byłem u psychiatry i powiedział mi, że muszę się bezwzględnie od rodziców umieć odcinać myślami oraz, że muszę znaleźć stałą opiekę dla nich. Totalna abstrakcja, jest to dla mnie a wykonalne. Temat - obca osoba w domu, wydaje się być skazany na niepowodzenie - rodzice nie chcą tego zaakceptować. Ale robię jakieś próby w tym kierunku, siostra też miała mi pomóc kogoś znaleźć. Rodzice nie chcą się zgodzić-wiadomo. Ale nawet jak, to rozwiąże może kilka godzin dziennie, ubranie taty, przygotowanie posiłku, czy kąpiel, a co z całą resztą doby? I przez cały tydzień? I w nocy? Dostałem lekarstwa, Mozarin i na lepszy sen Stilnox. Mój stan wydaje mi się pogarsza i mam tylko zapchany nos i się pocę. Nic mi te leki nie pomagają. Ten ostatni miał być po to, żebym mógł zasnąć w nocy. Wziąłem kilka razy i rzeczywiście przesypiałem całą noc, ale go odstawiłem po kolejnym upadku mamy. Kilka dni temu mama wstała do ubikacji w nocy. Upadła jak przebierała bieliznę. Nie wzięła znowu telefonu i znalazłem ją rano na podłodze, przemoczoną cała, po prostu dramat. Spałem na tyle głęboko, że jej wołania już nie słyszałem. Boję się już brać te tabletki, boję się że jak będę spał zdarzy się jakaś tragedia. Nie mam siły. Cały czas zresztą jestem nerwowy bardzo, łatwo wpadam w agresję (znaczy podnoszę głos, krzyczę, jestem opryskliwy). Z jednej strony wiem, że muszę być w domu cały czas, z drugiej zaczynam go nienawidzić. Ale jak zdarzają się coraz częściej zresztą jakieś wypadki pod moją nieobecność, mam straszne wyrzuty sumienia. Jak wyjadę na kilka dni i jestem dalej od tego miejsca to jest jedyny czas, kiedy jest łatwiej mi zasnąć. No ale wtedy musi być siostra w pogotowiu. No i tu jest kolejny problem, że ona prowadzi swój dom i nie chce przychodzić mieszkać do rodziców, tylko przyjeżdża na kilka godzin. Ale w wieczorami w nocy jej nie ma.
Praca. Tu jest dramat. Mam nienormowany czas pracy i praktycznie nie muszę siedzieć w określonych godzinach w biurze firmy, zresztą mam też swój gabinet przy samym domu, a zdecydowaną większość pracy mogłem robić zdalnie. Napisałem robiłem, bo teraz po prostu nie mam siły, nie mogę się skupić na niej, albo zajmuje mi to 10 razy więcej czasu niż kiedyś. Zapominam o ważnych terminach, zawalam robotę. No i mam straszny problem z dłuższą koncentracją. Wszystko mnie wytrąca z tego co robię, zaczynam na raz kilka tematów i nie kończę żadnego. Ostatni tydzień to jest już totalny kryzys i nie wiem czy mnie nie wyrzucą. Zawaliłem bardzo ważny projekt, byłem odpowiedzialny za umowę i finalne spotkanie z kontrahentem. Miałem je poprowadzić i podpisać długoterminowy kontrakt dla naszej firmy. Ani nic nie przygotowałem, ani nie pojawiłem się w ten dzień w firmie, tylko na godzinę przed spotkaniem zadzwoniłem do biura, że mnie nie będzie…, PATOLOGIA!!! Kompletnie nie potrafię się wytłumaczyć, czemu zwlekałem do ostatniej chwili, jak już wiadomo było, że zawaliłem sprawę. Postawiłem szefa w tak beznadziejnej sytuacji… . Poszedłem do lekarza rodzinnego, dostałem zwolnienie L4, zajebiście… , ale … to nie jest rozwiązanie. Ale syf!