Nieromantyczna miłość czy zaburzona sfera uczuć ?
: 13 października 2024, o 00:44
Witam,
jestem nowy na tym forum. Mam 32 lata, jestem żonaty i mam dwójkę dzieci. W zeszłym roku przyznałem się przed samym sobą że jestem uzależniony od kompulsywnych zachowań seksualnych tj. pornografia/masturbacja/płatny seks. Nie potrafiłem z tego wyjść od okresu dojrzewania. Kiedy już się poddałem w końcu zostałem przyłapany przez żonę, przed którą wreszcie po tylu latach otworzyłem się i przyznałem do wszystkiego. Wtedy też rozpocząłem terapię, która przynosi skutek ale i również powoduje że poznaje siebie na nowo. Zdałem sobie sprawę że do uzależnienia doprowadziła mnie niezaspokojona od dzieciństwa potrzeba autonomii, której w pewnym momencie sam się wyrzekłem w imię bycia dobrym, miłym i podporządkowanym. Dokładnie taki był mój świętej pamięci ojciec, który był moim autorytetem. Zawsze myślałem że tworzą z moją mamą idealny związek. Dopiero teraz dopuściłem do siebie myśl o tym jak bardzo ich związek odbiegał od mojego wyobrażenia. Mama była osobą bardzo dominującą zarówno w relacji z tatą jak i z dziećmi. Tata był uległy i robił wszystko aby zadowolić wszystkich na około, kompletnie nie zwracając uwagi na swoje potrzeby. Mimowolnie stałem się jego kopią, z tą różnicą że kiedy zacząłem dorastać nieświadomie odnalazłem sposób na problemy z autonomią - pornografia/masturbacja. Tak rozpędziłem koło, które wpędzało mnie w poczucie winy, dzięki czemu miałem jeszcze większe przekonanie że muszę być miłym i dobrym oraz zaspokajać potrzeby wszystkich wkoło. Na takich podstawach stworzyłem swój pierwszy oraz drugi związek. Drugi trwa już 13 lat - w tym 10 w małżeństwie. Żona pochodzi z rodziny w której doszło do rozwodu rodziców, a z mamą którą ją wychowywała nigdy nie miała dobrych kontaktów. Można powiedzieć że takie dwa przypadki jak my idealnie do siebie się dopasowały. Żona z zaborczym podejściem do związku i wielką niezaspokojoną potrzebą czułości i poczucia bezpieczeństwa oraz ja, który wyrzekł się potrzeby autonomii i jadąc na poczuciu winy idealnie wpasował się jako dobry materiał na męża. Wszystko jakoś funkcjonowało... Ale... Zaczynam zdrowieć. Czuje jak wcześnie wyrzekłem się potrzeby autonomii i jak kompletnie zagubiłem przez to siebie. Mam olbrzymią potrzebę odnaleźć siebie. To wszystko powoduje że mimowolnie oddalamy się od siebie, głównie przez to że nie potrafię okazywać szczerych uczuć od kiedy przestałem wpędzać się w poczucie winy i żyć w przekonaniu że muszę robić wszystko żeby zaspokoić potrzeby innych. Nie chce już kłamać i chce być w pełni szczery wobec kobiety, która poświęciła mi tyle lat życia i mimo że dowiedziała się o moich problemach to postanowiła zostać i dać mi szansę. Szczerze wyznałem że nie czuje do niej romantycznej miłości. Kocham ją tak jak umiem czyli jak członka rodziny. Wiem jak mocno ją to boli i ciężko jej to przyjąć. Mimo tego nie wyobraża sobie życia beze mnie i nie chce żebyśmy się rozstawali. Podobnie jak ja rozpoczęła terapie żeby przerobić swoją traumę z dzieciństwa i wyjść z zaburzeń lękowych, które już u niej zdiagnozowano. Obawia się że ta terapia doprowadzi ją do wniosku że faktycznie nie jesteśmy dla siebie a ona tego nie chce. Ja mam wrażenie że na nią nie zasługuje i że tym że będę przy niej tylko jej będę szkodził. Z jednej strony marze o tym żebyśmy potrafili odnaleźć szczęście wspólnie w związku, ale mam wrażenie że to jest niemożliwe i jedynie osobno od siebie będziemy potrafili być szczęśliwi. Zastanawiam się czy to po prostu tak jak myślę nie jest miłość romantyczna czy mam przez swoje problemu zaburzoną sferę uczuć przez co nie potrafię kochać inaczej niż tak zwyczajnie. Czy taka osoba jak ja w ogóle nadaje się do bycia w związku, gdzie nie będzie ranić robiąc te wszystkie okropne rzeczy lub też swoja oschłością, przez to że straciła napęd, którym było poczucie winy.
jestem nowy na tym forum. Mam 32 lata, jestem żonaty i mam dwójkę dzieci. W zeszłym roku przyznałem się przed samym sobą że jestem uzależniony od kompulsywnych zachowań seksualnych tj. pornografia/masturbacja/płatny seks. Nie potrafiłem z tego wyjść od okresu dojrzewania. Kiedy już się poddałem w końcu zostałem przyłapany przez żonę, przed którą wreszcie po tylu latach otworzyłem się i przyznałem do wszystkiego. Wtedy też rozpocząłem terapię, która przynosi skutek ale i również powoduje że poznaje siebie na nowo. Zdałem sobie sprawę że do uzależnienia doprowadziła mnie niezaspokojona od dzieciństwa potrzeba autonomii, której w pewnym momencie sam się wyrzekłem w imię bycia dobrym, miłym i podporządkowanym. Dokładnie taki był mój świętej pamięci ojciec, który był moim autorytetem. Zawsze myślałem że tworzą z moją mamą idealny związek. Dopiero teraz dopuściłem do siebie myśl o tym jak bardzo ich związek odbiegał od mojego wyobrażenia. Mama była osobą bardzo dominującą zarówno w relacji z tatą jak i z dziećmi. Tata był uległy i robił wszystko aby zadowolić wszystkich na około, kompletnie nie zwracając uwagi na swoje potrzeby. Mimowolnie stałem się jego kopią, z tą różnicą że kiedy zacząłem dorastać nieświadomie odnalazłem sposób na problemy z autonomią - pornografia/masturbacja. Tak rozpędziłem koło, które wpędzało mnie w poczucie winy, dzięki czemu miałem jeszcze większe przekonanie że muszę być miłym i dobrym oraz zaspokajać potrzeby wszystkich wkoło. Na takich podstawach stworzyłem swój pierwszy oraz drugi związek. Drugi trwa już 13 lat - w tym 10 w małżeństwie. Żona pochodzi z rodziny w której doszło do rozwodu rodziców, a z mamą którą ją wychowywała nigdy nie miała dobrych kontaktów. Można powiedzieć że takie dwa przypadki jak my idealnie do siebie się dopasowały. Żona z zaborczym podejściem do związku i wielką niezaspokojoną potrzebą czułości i poczucia bezpieczeństwa oraz ja, który wyrzekł się potrzeby autonomii i jadąc na poczuciu winy idealnie wpasował się jako dobry materiał na męża. Wszystko jakoś funkcjonowało... Ale... Zaczynam zdrowieć. Czuje jak wcześnie wyrzekłem się potrzeby autonomii i jak kompletnie zagubiłem przez to siebie. Mam olbrzymią potrzebę odnaleźć siebie. To wszystko powoduje że mimowolnie oddalamy się od siebie, głównie przez to że nie potrafię okazywać szczerych uczuć od kiedy przestałem wpędzać się w poczucie winy i żyć w przekonaniu że muszę robić wszystko żeby zaspokoić potrzeby innych. Nie chce już kłamać i chce być w pełni szczery wobec kobiety, która poświęciła mi tyle lat życia i mimo że dowiedziała się o moich problemach to postanowiła zostać i dać mi szansę. Szczerze wyznałem że nie czuje do niej romantycznej miłości. Kocham ją tak jak umiem czyli jak członka rodziny. Wiem jak mocno ją to boli i ciężko jej to przyjąć. Mimo tego nie wyobraża sobie życia beze mnie i nie chce żebyśmy się rozstawali. Podobnie jak ja rozpoczęła terapie żeby przerobić swoją traumę z dzieciństwa i wyjść z zaburzeń lękowych, które już u niej zdiagnozowano. Obawia się że ta terapia doprowadzi ją do wniosku że faktycznie nie jesteśmy dla siebie a ona tego nie chce. Ja mam wrażenie że na nią nie zasługuje i że tym że będę przy niej tylko jej będę szkodził. Z jednej strony marze o tym żebyśmy potrafili odnaleźć szczęście wspólnie w związku, ale mam wrażenie że to jest niemożliwe i jedynie osobno od siebie będziemy potrafili być szczęśliwi. Zastanawiam się czy to po prostu tak jak myślę nie jest miłość romantyczna czy mam przez swoje problemu zaburzoną sferę uczuć przez co nie potrafię kochać inaczej niż tak zwyczajnie. Czy taka osoba jak ja w ogóle nadaje się do bycia w związku, gdzie nie będzie ranić robiąc te wszystkie okropne rzeczy lub też swoja oschłością, przez to że straciła napęd, którym było poczucie winy.