Zagubiony
: 23 kwietnia 2021, o 11:47
Cześć, mam problem ze swoimi uczuciami do zony. Potrzebuje pomocy bo nie moge o tym pogadac z nia, bo sie boje, ze ja strace.
Od poczatku. Jestesmy razem 10 lat. Po kilku latach zwiazku bylem gotow sie oswiadczyc jej. Zostalem pohamany i finalnie oswiadczylem sie po kilku latach. Przez 6 lat bylismy w rozlace. Studia w innych miastach. Przetrwalismy to. Jeszcze w trakcie sie zareczylismy.
Potem zamieszkalismy razem, bylo cudownie. Wzielismy slub i sie zaczelo...
W dniu slubu czulem niesamowity stres. Kamien ciazyl mi na sercu, gul w gardle. Nie wyspalem sie tej nocy. Tysiace mysli.
Nastepnego dnia czulem sie lepiej. Ogolnie czulem sie lepiej, gdy byla przy mnie.
W dniu slubu byla troskliwa, czulem, ze mam od niej wsparcie.
Kilka dni po slubie czulem sie taki dumny. Chodzilem taki dumny bo nie bylem juz chlopcem, tylko mezczyzna. Mialem rodzine.
Lek nie zniknal niestety. Gul stal w gardle.
Miesiac po slubie obudzilem sie w nocy z dziwnymi myslami.
Chcialem zabic zone. Nie wiem dlaczego. Nic sie nie dzialo miedzy nami. Otrzezwialem z tych mysli troche i stwierdzilem, ze jezeli ktos ma umrzec to ja. Kim jestem by odbierac zycie.
A potem ogarnelo mnie przerazenie o czym ja mysle.
Obudzilem zone i zaczalem rozmawiac.
Bylem u psychologa. Troche mi pomogl. Przestalem chodzic na terapie.
Jestem teraz rok po tych wydarzeniach
Wrocily mi mysli.
Boje sie brac noz przy zonie. Mysle o tym czy ja kocham.
Czasem budze sie w nocy i wiem, ze chce rozwodu.
Przychodzi dzien, ogarniam sie, nie chce rozwodu.
Sam nie wiem co czuje. Sam nie wiem czego chce w koncu.
Raz patrze na nia i widze najpiekniejsza kobiete na swiecie.
Innym razem widze wszystkie jej wady i ani jednej ladnej rzeczy.
Nie wiem dlaczego.
Czasem sie kochamy i wiem, ze to ta jedyna. Innym razem z obowiazku.
Dusze sie juz z tym wszystkim.
Nie wiem o co mi chodzi.
Czasem prosze boga o to, by mnie juz zabral z tego swiata bo nie potrafie sie w nim odnalezc.
Blagam, poratujcie mnie i dajcie mi jakies swiatelko w tunelu.
Nie czuje, ze rozwod rozwiaze sprawe.
Od poczatku. Jestesmy razem 10 lat. Po kilku latach zwiazku bylem gotow sie oswiadczyc jej. Zostalem pohamany i finalnie oswiadczylem sie po kilku latach. Przez 6 lat bylismy w rozlace. Studia w innych miastach. Przetrwalismy to. Jeszcze w trakcie sie zareczylismy.
Potem zamieszkalismy razem, bylo cudownie. Wzielismy slub i sie zaczelo...
W dniu slubu czulem niesamowity stres. Kamien ciazyl mi na sercu, gul w gardle. Nie wyspalem sie tej nocy. Tysiace mysli.
Nastepnego dnia czulem sie lepiej. Ogolnie czulem sie lepiej, gdy byla przy mnie.
W dniu slubu byla troskliwa, czulem, ze mam od niej wsparcie.
Kilka dni po slubie czulem sie taki dumny. Chodzilem taki dumny bo nie bylem juz chlopcem, tylko mezczyzna. Mialem rodzine.
Lek nie zniknal niestety. Gul stal w gardle.
Miesiac po slubie obudzilem sie w nocy z dziwnymi myslami.
Chcialem zabic zone. Nie wiem dlaczego. Nic sie nie dzialo miedzy nami. Otrzezwialem z tych mysli troche i stwierdzilem, ze jezeli ktos ma umrzec to ja. Kim jestem by odbierac zycie.
A potem ogarnelo mnie przerazenie o czym ja mysle.
Obudzilem zone i zaczalem rozmawiac.
Bylem u psychologa. Troche mi pomogl. Przestalem chodzic na terapie.
Jestem teraz rok po tych wydarzeniach
Wrocily mi mysli.
Boje sie brac noz przy zonie. Mysle o tym czy ja kocham.
Czasem budze sie w nocy i wiem, ze chce rozwodu.
Przychodzi dzien, ogarniam sie, nie chce rozwodu.
Sam nie wiem co czuje. Sam nie wiem czego chce w koncu.
Raz patrze na nia i widze najpiekniejsza kobiete na swiecie.
Innym razem widze wszystkie jej wady i ani jednej ladnej rzeczy.
Nie wiem dlaczego.
Czasem sie kochamy i wiem, ze to ta jedyna. Innym razem z obowiazku.
Dusze sie juz z tym wszystkim.
Nie wiem o co mi chodzi.
Czasem prosze boga o to, by mnie juz zabral z tego swiata bo nie potrafie sie w nim odnalezc.
Blagam, poratujcie mnie i dajcie mi jakies swiatelko w tunelu.
Nie czuje, ze rozwod rozwiaze sprawe.