Jak to zaakceptować?
: 29 marca 2020, o 13:32
Hej,
Opisujac krótko ostatnie 8 miesięcy mojego życia:
Od 4 lat jestem w związku z chłopakiem. Zawsze, ale to powtarzam zawsze wszystko było w porządku. Jest cudownym człowiekiem, o wielkim sercu, jest uczciwy, dobry i wiem że bardzo mnie kocha. Od 3 lat też zawsze miałam problemy z nerwica, która w całości opierała się o objawy somatyczne. Zawsze mnie wspierał i rozumiał.
Ja zawsze też go kochałam ponad życie i wiedziałam że to ten mężczyzna. Pierwszy i ostatni chłopak.
Poznaliśmy się na studiach, mieszkaliśmy na początku osobno w akademikach, potem razem przez ponad rok w ciasnym, ale przytulnym akademickim pokoju. Było super.
W kwietniu/maju 2019 roku moja nerwica dawała mi w kość. Miałam somaty, płakałam, miałam dość. Co ciekawe w tym czasie doszły do mojej nerwicy całkiem nowe dla mnie rzeczy, mianowicie natrętne myśli samobójcze. Myśli podpowiadały mi żebym skoczyła z okna. Nie było mi łatwo. Po pierwsze, takich rzeczy, takich objawów nie miałam nigdy wcześniej, była to dla mnie kompletna nowość. A po drugie mieszkałam w akademiku na 11 piętrze. Myśli na szczęście nie zawładnęły moim życiem i jakoś nacodzień funkcjonowałam, ale bałam się ich i nie wiedziałam Co oznaczają.
W czerwcu 2019 roku wiedzieliśmy już, że będziemy wyprowadzać się do mieszkania razem, ja dodatkowo byłam w trakcie zmiany pracy. Wszystko to bardzo mnie cieszyło i nie mogłam się doczekać tych oczekiwanych przeze mnie zmian. W tym samym czasie dwie nasze znajome pary organizowały ślub. Jedna para szczęśliwie, druga jak się okazało odwołali wszystko. Byłam przerażona i przejęta. Byl to temat numer 1 wśród znajomych, wszyscy o tym non stop mówili. Z czasem wyszło że ślub był odwołany że względu na "wątpliwości" Pana Młodego.
Wtedy moja nerwica która nasilała się od tego kwietnia podsunęła mi myśli, czy aby ja na pewno nie mam wątpliwości co do swojego chłopaka i czy na pewno go kocham. Podczas tej mysli, sprawdziłam swoje uczucia i wyszło że nie czuje nic. Zaczęłam się nakręcać, sprawdzać, było że mną coraz gorzej. Pierwszy raz w życiu miałam takie ataki paniki, taki ból emocjonalny, że nie mogłam sibie że sobą poradzić. Zamykałam się w łazience i płakałam, miałam ochotę zdobić sobie krzywdę. Nigdy w życiu czegoś takiego nie przeżyłam. Byłam jak wrak człowieka. Przeżywałam jakąś najgorsza żałobę. To wszystko działo się w trakcie naszej przeprowadzki, której nie byłam w stanie fizycznie zrobić, bo leżałam w łóżku, mój chłopak wszystko zrobił sam,a ja w panice ucieklam do koleżanki do mieszkania. W ciegu tych kilku dni, które u niej spędziłam, spotkałam się że 2 razy z chłopakiem i miałam okropne ataki paniki w tych momentach, tak bałam się tych spotkań.
Po kilku dniach u koleżanki, czując się bardzo nieswojo, stwierdziłam że to nie moje miejsce i muszę wrócić do chłopaka, do mieszkania. Tak też zrobiłam. W międzyczasie dowiedziałam się z forum co to jest ROCD i że wszystkie objawy pasują i że prawdopodobnie to jest moja diagnoza. Byłam szczęśliwa że znalazłam Wgl takie pojęcie i typ zaburzenia.
Musiałam się spiąć w sobie i zacząć jakoś funkcjonować, bo byłam w trakcie zmiany pracy i musiałam tam iść. Było okropnie, ale dałam radę.
Odkąd dowiedziałam się że to rocd, zaczęłam nad sobą pracować. Przez te 8 miesięcy zrobiłam ogromne postępy. Wiele razy czuje, że kocham swojego partnera, uczucia w dużej mierze powróciły.
W trakcie miałam mnóstwo objawów. Miałam czas, gdy każdy jego gest, słowo, zachowanie przypominało mi ojca (alkoholik, nie mam z im kontaktu, to przez niego w pierwszej kolejności przyszły do mnie w ogóle pierwsze objawy nerwicowe). To było straszne. Mózg wyłapywał tylko te rzeczy i cały czas mi o nich przypominał jak na niego spojrzałam.
Non stop się sprawdzałam, czy kocham czy nie. I wiele innych.
I teraz z czym do was przychodzę: od kilku tygodni męczy mnie dwie myśli.
1. Mój partner jest niższy ode mnie. Ja mam 172, on ma 169, jakoś tak. Jest niskim mężczyzna. Jak zaczęliśmy się spotykać, jak wiadomo bylo że jest coś między nami więcej niż przyjaźń, to triche przeszkadzało mi to że jest niższy. Ale minęło, miałam to już gdzieś i przez 3.5 roku związku nie dokuczało ki to. Owszem, byłam wkurzona ze nie czuje się pewnie zakładając obcasy, że to dziwnie wygląda i że jakiś to problem jest. Ale nigdy w kategorii "muszę się z nim rozstać bo jest niski". A niestety od tych dwóch tygodni mam to cały czas z tyłu głowy. Wyłapuje to cały czas. Nie chcę koło niego stawać blisko, przyglądam mu się non stop obserwując go i widząc że jest niski. I przychodzą myśli że mi to przeszkadza, że nie mogę I nie wiem czy kiedyś to zaakceptuje. I że może trzeba się rozstać.
2. Strasznie boję się małżeństwa z nim. Kiedyś nie mogłam się doczekać, wyobrażałam sobie ze będzie przecież tak super, że ślub że tak pięknie. Teraz? Boję się że ucieknę sprzed ołtarza, że będę robić coś wbrew sobie, z nerwami a nie spokojem. Ze nie będę wiedziała czy tego chce czy nie. A uwierzcie mi - nie chce tak.
Proszę was, powiedzcie mi jakie są sposoby na problem 1? Jak zaakceptować tą wadę? Bo czuje się płytko i okropnie ze sobą czasami, że dla mnie to taka ważna rzecz nagle. Są jakieś sposoby, jakieś podejścia które mogę zastosować?
Problem 2. Ja wiem, że nigdy nie jest się niczego pewnym w swoim życiu ale nikt nie powie mi że każdy przed ślubem przeżywa takie rzeczy. Można się denerwować, ale rozkminy takie jak ja mam, nie są wg mnie normalne I nie zalicza się do zwykłych nerwów. Nie chcę nigdy robić niczego wbrew sobie, podejmować takich decyzji bez spokoju, tylko np z myślą że mój chłopak jest niski i wyglądamy jak idioci.
Nie wiem czy to pozostałości po rocd, czy zupełnie coś innego. Nie wiem czy uda mi się z tym poradzić. Nie wiem jakie jest poprawne podejście do sprawy, nie wiem co mam robić dalej.
Opisujac krótko ostatnie 8 miesięcy mojego życia:
Od 4 lat jestem w związku z chłopakiem. Zawsze, ale to powtarzam zawsze wszystko było w porządku. Jest cudownym człowiekiem, o wielkim sercu, jest uczciwy, dobry i wiem że bardzo mnie kocha. Od 3 lat też zawsze miałam problemy z nerwica, która w całości opierała się o objawy somatyczne. Zawsze mnie wspierał i rozumiał.
Ja zawsze też go kochałam ponad życie i wiedziałam że to ten mężczyzna. Pierwszy i ostatni chłopak.
Poznaliśmy się na studiach, mieszkaliśmy na początku osobno w akademikach, potem razem przez ponad rok w ciasnym, ale przytulnym akademickim pokoju. Było super.
W kwietniu/maju 2019 roku moja nerwica dawała mi w kość. Miałam somaty, płakałam, miałam dość. Co ciekawe w tym czasie doszły do mojej nerwicy całkiem nowe dla mnie rzeczy, mianowicie natrętne myśli samobójcze. Myśli podpowiadały mi żebym skoczyła z okna. Nie było mi łatwo. Po pierwsze, takich rzeczy, takich objawów nie miałam nigdy wcześniej, była to dla mnie kompletna nowość. A po drugie mieszkałam w akademiku na 11 piętrze. Myśli na szczęście nie zawładnęły moim życiem i jakoś nacodzień funkcjonowałam, ale bałam się ich i nie wiedziałam Co oznaczają.
W czerwcu 2019 roku wiedzieliśmy już, że będziemy wyprowadzać się do mieszkania razem, ja dodatkowo byłam w trakcie zmiany pracy. Wszystko to bardzo mnie cieszyło i nie mogłam się doczekać tych oczekiwanych przeze mnie zmian. W tym samym czasie dwie nasze znajome pary organizowały ślub. Jedna para szczęśliwie, druga jak się okazało odwołali wszystko. Byłam przerażona i przejęta. Byl to temat numer 1 wśród znajomych, wszyscy o tym non stop mówili. Z czasem wyszło że ślub był odwołany że względu na "wątpliwości" Pana Młodego.
Wtedy moja nerwica która nasilała się od tego kwietnia podsunęła mi myśli, czy aby ja na pewno nie mam wątpliwości co do swojego chłopaka i czy na pewno go kocham. Podczas tej mysli, sprawdziłam swoje uczucia i wyszło że nie czuje nic. Zaczęłam się nakręcać, sprawdzać, było że mną coraz gorzej. Pierwszy raz w życiu miałam takie ataki paniki, taki ból emocjonalny, że nie mogłam sibie że sobą poradzić. Zamykałam się w łazience i płakałam, miałam ochotę zdobić sobie krzywdę. Nigdy w życiu czegoś takiego nie przeżyłam. Byłam jak wrak człowieka. Przeżywałam jakąś najgorsza żałobę. To wszystko działo się w trakcie naszej przeprowadzki, której nie byłam w stanie fizycznie zrobić, bo leżałam w łóżku, mój chłopak wszystko zrobił sam,a ja w panice ucieklam do koleżanki do mieszkania. W ciegu tych kilku dni, które u niej spędziłam, spotkałam się że 2 razy z chłopakiem i miałam okropne ataki paniki w tych momentach, tak bałam się tych spotkań.
Po kilku dniach u koleżanki, czując się bardzo nieswojo, stwierdziłam że to nie moje miejsce i muszę wrócić do chłopaka, do mieszkania. Tak też zrobiłam. W międzyczasie dowiedziałam się z forum co to jest ROCD i że wszystkie objawy pasują i że prawdopodobnie to jest moja diagnoza. Byłam szczęśliwa że znalazłam Wgl takie pojęcie i typ zaburzenia.
Musiałam się spiąć w sobie i zacząć jakoś funkcjonować, bo byłam w trakcie zmiany pracy i musiałam tam iść. Było okropnie, ale dałam radę.
Odkąd dowiedziałam się że to rocd, zaczęłam nad sobą pracować. Przez te 8 miesięcy zrobiłam ogromne postępy. Wiele razy czuje, że kocham swojego partnera, uczucia w dużej mierze powróciły.
W trakcie miałam mnóstwo objawów. Miałam czas, gdy każdy jego gest, słowo, zachowanie przypominało mi ojca (alkoholik, nie mam z im kontaktu, to przez niego w pierwszej kolejności przyszły do mnie w ogóle pierwsze objawy nerwicowe). To było straszne. Mózg wyłapywał tylko te rzeczy i cały czas mi o nich przypominał jak na niego spojrzałam.
Non stop się sprawdzałam, czy kocham czy nie. I wiele innych.
I teraz z czym do was przychodzę: od kilku tygodni męczy mnie dwie myśli.
1. Mój partner jest niższy ode mnie. Ja mam 172, on ma 169, jakoś tak. Jest niskim mężczyzna. Jak zaczęliśmy się spotykać, jak wiadomo bylo że jest coś między nami więcej niż przyjaźń, to triche przeszkadzało mi to że jest niższy. Ale minęło, miałam to już gdzieś i przez 3.5 roku związku nie dokuczało ki to. Owszem, byłam wkurzona ze nie czuje się pewnie zakładając obcasy, że to dziwnie wygląda i że jakiś to problem jest. Ale nigdy w kategorii "muszę się z nim rozstać bo jest niski". A niestety od tych dwóch tygodni mam to cały czas z tyłu głowy. Wyłapuje to cały czas. Nie chcę koło niego stawać blisko, przyglądam mu się non stop obserwując go i widząc że jest niski. I przychodzą myśli że mi to przeszkadza, że nie mogę I nie wiem czy kiedyś to zaakceptuje. I że może trzeba się rozstać.
2. Strasznie boję się małżeństwa z nim. Kiedyś nie mogłam się doczekać, wyobrażałam sobie ze będzie przecież tak super, że ślub że tak pięknie. Teraz? Boję się że ucieknę sprzed ołtarza, że będę robić coś wbrew sobie, z nerwami a nie spokojem. Ze nie będę wiedziała czy tego chce czy nie. A uwierzcie mi - nie chce tak.
Proszę was, powiedzcie mi jakie są sposoby na problem 1? Jak zaakceptować tą wadę? Bo czuje się płytko i okropnie ze sobą czasami, że dla mnie to taka ważna rzecz nagle. Są jakieś sposoby, jakieś podejścia które mogę zastosować?
Problem 2. Ja wiem, że nigdy nie jest się niczego pewnym w swoim życiu ale nikt nie powie mi że każdy przed ślubem przeżywa takie rzeczy. Można się denerwować, ale rozkminy takie jak ja mam, nie są wg mnie normalne I nie zalicza się do zwykłych nerwów. Nie chcę nigdy robić niczego wbrew sobie, podejmować takich decyzji bez spokoju, tylko np z myślą że mój chłopak jest niski i wyglądamy jak idioci.
Nie wiem czy to pozostałości po rocd, czy zupełnie coś innego. Nie wiem czy uda mi się z tym poradzić. Nie wiem jakie jest poprawne podejście do sprawy, nie wiem co mam robić dalej.