Nowy związek zaburzonych ludzi.
: 14 listopada 2018, o 14:12
Witam.
Choruję na nerwicę plus stany depresyjne od ponad dwóch lat. Rozłożyło mnie na maxa, ale wywalczyłem spowrotem już bardzo dużo, pozbyłem się wielu fobii, które nerwica przyniosła wraz ze sobą. Przed nerwicą byłem osobą ułożoną, bardzo szczęśliwą ze sobą i kochającą siebie, bez kompleksów itp. Nerwica przyszła przez toksyczny związek, tzn stres nagromadzony przez ten związek co wywołało atak paniki, jeden drugi i potem kolejny, które niestety zinterpretowałem jako zagrożenie życia, jakieś problemy z sercem i po miesiącu w którym pojawiło się kilka ataków obudziłem się z nerwicą. Tamten związek przestał istnieć, a ja wróciłem z Anglii do Polski i zacząłem siedzieć w domu co sprowadziło mnie totalnie na dno...
Od ponad roku wróciłem do pracy co mi bardzo pomaga, wróciłem do hobby, spotykam się ze znajomymi raz na jakiś czas, ale czuję się mega samotny ogólnie. Brakuje mi tego poczucia przynależności, brakuje mi zajęć. Pracuję w systemie dwa na dwa, czyli dzień pracy, potem nocka i potem dwa dni wolne. Te dwa dni to się nudżę w sumie. Jest jeszcze kupe pracy przede mną, ale się nie poddaję. Planuję zmienić pracę, może to mi da jakiś nowy impuls?
Wracając do tytułu tematu, to nie czułem się gotowy na jakiś związek jeszcze, nie czuję się szczęśliwy sam ze sobą na tyle, by móc komuś dać szczęscie, tak czuję. Ale poznałem pewną dziewczynę, zaczęliśmy się spotykać od miesiąca. Gdy zauważyłem po sobie, że zaczynam się angażować w to, to postanowiłem jej powiedzieć o moich problemach. Podczas rozmowy ona przyznała się do tego, że leczyła się na depresję i zapewniła mnie, że jestem dla niej mega wsparciem, że pomagam jej "przetrwać", że zależy jej na mnie bardzo. Zauważyłem u niej, że ma ewidentnie derealizację, że wciąż cierpi, przyznała się że chodzi na terapię do psychologa, czyli ona również jest w podobnym położeniu co ja. wspomniała z dwa razy, że "chyba dopada ją depresja jesienna", czyli ja już wiem prze co ona przechodzi, sam to znam po sobie.
Tylko, że ja sam za bardzo zacząłem się od niej uzależniać, zbyt mocno mój humor i stan psychiczny jest uzależniony czy ona odpisze, czy też nie, bo dodała do mojego życia dużo słońca tak szczerze powiedziawszy. Złapałem się na tym, że to ja zacząłem częściej proponować spotkania, częściej pisałem... a to nie działa dobrze na kobiety, szczególnie na początku znajomości, kobiety raczej potrzebują, faceta, który jest psychicznie niezależny, to się dzieje na płaszczyźnie biologicznej u nich i podświadomie takich facetów szukają. Ja ogólnie włąśnie takim facetem jestem, ale odkąd zapadłęm na nerwicę to poniekąd straciłem ten swój atut. Wyjechaliśmy ostatnio na weekend na wycieczkę i spędziliśmy bardzo fajny czas, a mamy normalnie bardzo mało czasu na spotkania. Ja mam te dziwne zmiany w pracy, ona też jakoś na nic czasu nie ma. Zajmuje się domem, chodzi na terapie, robi studia na weekendy i mi po prostu brakuje czasu spędzonego z nią i tym bardziej to powoduję, że proponuję spotkania. Ona w domu też ma straszną lipę, jest mało miejsca, alkohol w rodzinie, u mnie również mało miejsca, ale planuję niedługo wynająć swoje mieszkanie, więc będzie może trochę lepiej, bo teraz nawet nie mamy gdzie się spotkać.
Widzę w niej cechy, które mi się bardzo podobają, zacząłem coś czuć do niej, ona również wykazuje, że coś czuje, np. to w jaki sposób się przytula itp. Ale ja czuje, że jestem zbyt nachalny czasem i to raczej nie działa dobrze na kobiety. Nie widzimy się od niedzieli, niby mamy zobaczyć się w tą niedzielę do kina, ale mi brakuje tych spotkań sam na sam, a ona nic nie proponuje poza tym kinem. Mam z tym problem, że włąśnie zacząłem zbyt mocno uzależniać swoje szczęście teraz od tego czy nam wyjdzie, czy nie, a wiem, że tak nie powinno być, bo w ten sposób ją odstraszam. Od poniedziałku postanowiłem, że do niej nie napiszę póki ona tego nie zrobi, bo szczerze mówiąc to ja zacząłem po jakimś czasie inwestować więcej w tą znajomość i niedając jej szansy i miejsca na to by ona coś też chciała inwestować, bo po co jak ja to robię, prawda? No i zaczęła się odzywać więcej itp, ale ja mam po prostu obawę, że to spierdzielę moim zachowaniem i tą moją potrzebą bycia z kimś blisko, za bardzo tego mi brakuje chyba i nie potrafię do końca być sobą póki nie uporam się z tą nerwicą. Wiem też, że jej problemy przez, które przechodzi mają wpływ na to wszystko też, ale mi brakuje by częsciej okazywała mi, że jej zależy, bo brak tego wywołuje u mnie niepokój, ale z drugiej strony wiem, że to dopiero początek relacji i każdy potrzebuje czasu. Ma ktoś może przemyślenia odnośnie mojej sytuacji?
Choruję na nerwicę plus stany depresyjne od ponad dwóch lat. Rozłożyło mnie na maxa, ale wywalczyłem spowrotem już bardzo dużo, pozbyłem się wielu fobii, które nerwica przyniosła wraz ze sobą. Przed nerwicą byłem osobą ułożoną, bardzo szczęśliwą ze sobą i kochającą siebie, bez kompleksów itp. Nerwica przyszła przez toksyczny związek, tzn stres nagromadzony przez ten związek co wywołało atak paniki, jeden drugi i potem kolejny, które niestety zinterpretowałem jako zagrożenie życia, jakieś problemy z sercem i po miesiącu w którym pojawiło się kilka ataków obudziłem się z nerwicą. Tamten związek przestał istnieć, a ja wróciłem z Anglii do Polski i zacząłem siedzieć w domu co sprowadziło mnie totalnie na dno...
Od ponad roku wróciłem do pracy co mi bardzo pomaga, wróciłem do hobby, spotykam się ze znajomymi raz na jakiś czas, ale czuję się mega samotny ogólnie. Brakuje mi tego poczucia przynależności, brakuje mi zajęć. Pracuję w systemie dwa na dwa, czyli dzień pracy, potem nocka i potem dwa dni wolne. Te dwa dni to się nudżę w sumie. Jest jeszcze kupe pracy przede mną, ale się nie poddaję. Planuję zmienić pracę, może to mi da jakiś nowy impuls?
Wracając do tytułu tematu, to nie czułem się gotowy na jakiś związek jeszcze, nie czuję się szczęśliwy sam ze sobą na tyle, by móc komuś dać szczęscie, tak czuję. Ale poznałem pewną dziewczynę, zaczęliśmy się spotykać od miesiąca. Gdy zauważyłem po sobie, że zaczynam się angażować w to, to postanowiłem jej powiedzieć o moich problemach. Podczas rozmowy ona przyznała się do tego, że leczyła się na depresję i zapewniła mnie, że jestem dla niej mega wsparciem, że pomagam jej "przetrwać", że zależy jej na mnie bardzo. Zauważyłem u niej, że ma ewidentnie derealizację, że wciąż cierpi, przyznała się że chodzi na terapię do psychologa, czyli ona również jest w podobnym położeniu co ja. wspomniała z dwa razy, że "chyba dopada ją depresja jesienna", czyli ja już wiem prze co ona przechodzi, sam to znam po sobie.
Tylko, że ja sam za bardzo zacząłem się od niej uzależniać, zbyt mocno mój humor i stan psychiczny jest uzależniony czy ona odpisze, czy też nie, bo dodała do mojego życia dużo słońca tak szczerze powiedziawszy. Złapałem się na tym, że to ja zacząłem częściej proponować spotkania, częściej pisałem... a to nie działa dobrze na kobiety, szczególnie na początku znajomości, kobiety raczej potrzebują, faceta, który jest psychicznie niezależny, to się dzieje na płaszczyźnie biologicznej u nich i podświadomie takich facetów szukają. Ja ogólnie włąśnie takim facetem jestem, ale odkąd zapadłęm na nerwicę to poniekąd straciłem ten swój atut. Wyjechaliśmy ostatnio na weekend na wycieczkę i spędziliśmy bardzo fajny czas, a mamy normalnie bardzo mało czasu na spotkania. Ja mam te dziwne zmiany w pracy, ona też jakoś na nic czasu nie ma. Zajmuje się domem, chodzi na terapie, robi studia na weekendy i mi po prostu brakuje czasu spędzonego z nią i tym bardziej to powoduję, że proponuję spotkania. Ona w domu też ma straszną lipę, jest mało miejsca, alkohol w rodzinie, u mnie również mało miejsca, ale planuję niedługo wynająć swoje mieszkanie, więc będzie może trochę lepiej, bo teraz nawet nie mamy gdzie się spotkać.
Widzę w niej cechy, które mi się bardzo podobają, zacząłem coś czuć do niej, ona również wykazuje, że coś czuje, np. to w jaki sposób się przytula itp. Ale ja czuje, że jestem zbyt nachalny czasem i to raczej nie działa dobrze na kobiety. Nie widzimy się od niedzieli, niby mamy zobaczyć się w tą niedzielę do kina, ale mi brakuje tych spotkań sam na sam, a ona nic nie proponuje poza tym kinem. Mam z tym problem, że włąśnie zacząłem zbyt mocno uzależniać swoje szczęście teraz od tego czy nam wyjdzie, czy nie, a wiem, że tak nie powinno być, bo w ten sposób ją odstraszam. Od poniedziałku postanowiłem, że do niej nie napiszę póki ona tego nie zrobi, bo szczerze mówiąc to ja zacząłem po jakimś czasie inwestować więcej w tą znajomość i niedając jej szansy i miejsca na to by ona coś też chciała inwestować, bo po co jak ja to robię, prawda? No i zaczęła się odzywać więcej itp, ale ja mam po prostu obawę, że to spierdzielę moim zachowaniem i tą moją potrzebą bycia z kimś blisko, za bardzo tego mi brakuje chyba i nie potrafię do końca być sobą póki nie uporam się z tą nerwicą. Wiem też, że jej problemy przez, które przechodzi mają wpływ na to wszystko też, ale mi brakuje by częsciej okazywała mi, że jej zależy, bo brak tego wywołuje u mnie niepokój, ale z drugiej strony wiem, że to dopiero początek relacji i każdy potrzebuje czasu. Ma ktoś może przemyślenia odnośnie mojej sytuacji?