Zaburzenie i zaręczyny
: 15 października 2018, o 13:57
Hej,
Jest to mój pierwszy post tutaj ale czytam to forum od dawna. Kiedyś szukając odpowiedzi na to czemu tak się czuje w stosunku do partnera trafiłam na osławiony post Zordona i wtedy bardzo mi on pomógł. Wczoraj kiedy czytałam go po raz kolejny zauważyłam jak dużą drogę juz przeszłam bo wiele z objawów które kiedyś występowały teraz albo juz nie występują albo nie w takiej skali. Ale od początku.
Nikt nie stwierdził u mnie nerwicy. Nie byłam z tym u psychologa. Faktem jest jednak ze mam neurotyczną osobowość. Juz w dzieciństwie byłam zbyt wrażliwa i zbytnio wieloma rzeczami się przejmowałam i często nie mogłam odczuwać czystej radości jak moi rówieśnicy bo się czegoś bałam (duchów, końca świata, że kogoś bliskiego stracę itd.). Myśli o tym, że coś się zaraz wydarzy i na przykład któraś z bliskich mi osób umrze lub zachoruje mam do teraz i bardzo często nie pozwalają mi one na odczuwanie pełnego szczęścia w sytuacjach które są radosne i wszystko sprzyja dobremu samopoczuciu. Byłam świadoma tego, że tak mam, ale jakoś nigdy nie robiłam z tego niczego wielkiego, starałam się tłumaczyć sobie ze nic się nie dzieje i że nie powinnam myślec do przodu. Myśli jednak były natrętne i wracały w najmniej odpowiednich chwilach psując mój nastrój.
Nie bez powodu jednak trafiłam na post Zordona a nie żaden inny ponieważ przestraszyłam się na dobre kiedy nerwica zaczęła dobierać się do mojego związku. Potrafiłam być bardzo uszczypliwa w stosunku do chłopaka, robić mu uwagi dotyczące wyglądu czy sposobu bycia. Potem wiązało się to z ogromnymi wyrzutami sumienia ze jestem taka zła i ze nigdy nie chciałam być taką dziewczyną, że może ja go po prostu nie kocham. Jednocześnie bardzo bałam się z kimś o tym porozmawiać bo bałam się, że ktoś mi powie „odpuść, tylko go krzywdzisz, szukasz kogoś innego”. Oczywiście nie było tak cały czas. Była w naszym związku i jest nadal przewaga szczęśliwych chwil, nie zawsze jestem poirytowana i sfrustrowana żeby mówić mu przykre rzeczy. Czuje się przy nim wspaniałe, często mam przeczucie, że to ten.
Ale. No właśnie. Czym byłoby to wszystko bez tego „ale”. Co jeśli to nie nerwica?Oprócz tego, że miałam upadki i często negowałam jak każdy tu z podobnym problemem swoje uczucia do chłopaka, to czy jest dla mnie atrakcyjny, analizowałam swoją reakcję na jego dotyk i porównywałam nasz związek z innymi, miałam też wzloty kiedy coraz lepiej sobie z tymi natręctwami radziłam. Między innymi dzięki czytaniu tego forum bo utożsamiłam się z rocd od pierwszego przeczytanego postu i próbowałam postępować według rad odburzonych.
Dlaczego więc piszę teraz? Miesiąc temu mój chłopak mi się oświadczył. No i ok, niby chciałam tego bo od dawna planujemy razem przyszłość ale zamiast radości i szczęścia (które przyszło ale nie niezmącone) przyszła też obawa, lęk przed zmianą i poczucie „zamknięcia” w klatce. Wiecie, jak dawniej miałam obawy i natręctwa (a co gorsze jednym z natrętów było i nadal jest „co jeśli to nie nerwica i na ciebie serio czeka chłopak przy którym nie będzie żadnych myśli, żadnych rozkmin”) to zawsze miałam tę furtkę że można się rozstać mimo, że się tego panicznie bałam. A ślub to już poważna decyzja.
Nie mogę powiedzieć, że dostałam ataku nerwicy po tych zaręczynach. A przynajmniej nie takiego jak kiedyś. Nie neguje wyglądu chłopaka, który mój perfekcjonizm zawsze traktował jako jeden z ważniejszych elementów. Jest wręcz odwrotnie. Zdaje sobie sprawę z tego jaki jest przystojny i dobry i zaczęłam sobie wkręcać że jestem z nim z rozsądku bo na początku naszego związku nie szalałam za nim jak za poprzednim chłopakiem. W tym związku wszystko przyszło w miarę poznawania się itd. Ostatnio dostałam jakiegoś ataku paniki ze musze z nim zerwać bo na pewno nie kocham go całym sercem i jestem z nim ale nie ma miedzy nami chemii itd itd ale jak mnie przytulił to wiedziałam ze za nic w świecie nie chce się rozstawać. No ale na tym nie koniec bo kilka dni pózniej przy jego rodzinie poczułam się mega nieswojo jak zaczęły się rozmowy o ślubie i miałam ochotę uciec od stołu... poczułam tez poczucie winy ze oszukuje siebie i jego rodzine a wcale nie chce może tego ślubu i nie kocham go tak jakby sobie życzyli jego najbliżsi. On o wszystkim wie i mnie wspiera ale teraz, po tym jak zaczęłam panikować, oboje stwierdziliśmy, że w takich okolicznościach jak zaręczyny to zbyt poważna sprawa i muszę mieć chwilę dla siebie żeby się z tymi myślami uporać.
Mam taki mętlik w głowie. Zaczęłam się zastanawiać czy to nie jest mój czas na ślub czy to niewłaściwa osoba?
Nie wiem czego od Was oczekuje. Zdiagnozowania rocd? zapewnienia ze wszystko ok tylko świruje przed zmianami?
Przepraszam Was za długość tego postu ale wydawało mi się ze wszystkie te informacje są ważne i musiałam to wyrzucić z siebie.
Jest to mój pierwszy post tutaj ale czytam to forum od dawna. Kiedyś szukając odpowiedzi na to czemu tak się czuje w stosunku do partnera trafiłam na osławiony post Zordona i wtedy bardzo mi on pomógł. Wczoraj kiedy czytałam go po raz kolejny zauważyłam jak dużą drogę juz przeszłam bo wiele z objawów które kiedyś występowały teraz albo juz nie występują albo nie w takiej skali. Ale od początku.
Nikt nie stwierdził u mnie nerwicy. Nie byłam z tym u psychologa. Faktem jest jednak ze mam neurotyczną osobowość. Juz w dzieciństwie byłam zbyt wrażliwa i zbytnio wieloma rzeczami się przejmowałam i często nie mogłam odczuwać czystej radości jak moi rówieśnicy bo się czegoś bałam (duchów, końca świata, że kogoś bliskiego stracę itd.). Myśli o tym, że coś się zaraz wydarzy i na przykład któraś z bliskich mi osób umrze lub zachoruje mam do teraz i bardzo często nie pozwalają mi one na odczuwanie pełnego szczęścia w sytuacjach które są radosne i wszystko sprzyja dobremu samopoczuciu. Byłam świadoma tego, że tak mam, ale jakoś nigdy nie robiłam z tego niczego wielkiego, starałam się tłumaczyć sobie ze nic się nie dzieje i że nie powinnam myślec do przodu. Myśli jednak były natrętne i wracały w najmniej odpowiednich chwilach psując mój nastrój.
Nie bez powodu jednak trafiłam na post Zordona a nie żaden inny ponieważ przestraszyłam się na dobre kiedy nerwica zaczęła dobierać się do mojego związku. Potrafiłam być bardzo uszczypliwa w stosunku do chłopaka, robić mu uwagi dotyczące wyglądu czy sposobu bycia. Potem wiązało się to z ogromnymi wyrzutami sumienia ze jestem taka zła i ze nigdy nie chciałam być taką dziewczyną, że może ja go po prostu nie kocham. Jednocześnie bardzo bałam się z kimś o tym porozmawiać bo bałam się, że ktoś mi powie „odpuść, tylko go krzywdzisz, szukasz kogoś innego”. Oczywiście nie było tak cały czas. Była w naszym związku i jest nadal przewaga szczęśliwych chwil, nie zawsze jestem poirytowana i sfrustrowana żeby mówić mu przykre rzeczy. Czuje się przy nim wspaniałe, często mam przeczucie, że to ten.
Ale. No właśnie. Czym byłoby to wszystko bez tego „ale”. Co jeśli to nie nerwica?Oprócz tego, że miałam upadki i często negowałam jak każdy tu z podobnym problemem swoje uczucia do chłopaka, to czy jest dla mnie atrakcyjny, analizowałam swoją reakcję na jego dotyk i porównywałam nasz związek z innymi, miałam też wzloty kiedy coraz lepiej sobie z tymi natręctwami radziłam. Między innymi dzięki czytaniu tego forum bo utożsamiłam się z rocd od pierwszego przeczytanego postu i próbowałam postępować według rad odburzonych.
Dlaczego więc piszę teraz? Miesiąc temu mój chłopak mi się oświadczył. No i ok, niby chciałam tego bo od dawna planujemy razem przyszłość ale zamiast radości i szczęścia (które przyszło ale nie niezmącone) przyszła też obawa, lęk przed zmianą i poczucie „zamknięcia” w klatce. Wiecie, jak dawniej miałam obawy i natręctwa (a co gorsze jednym z natrętów było i nadal jest „co jeśli to nie nerwica i na ciebie serio czeka chłopak przy którym nie będzie żadnych myśli, żadnych rozkmin”) to zawsze miałam tę furtkę że można się rozstać mimo, że się tego panicznie bałam. A ślub to już poważna decyzja.
Nie mogę powiedzieć, że dostałam ataku nerwicy po tych zaręczynach. A przynajmniej nie takiego jak kiedyś. Nie neguje wyglądu chłopaka, który mój perfekcjonizm zawsze traktował jako jeden z ważniejszych elementów. Jest wręcz odwrotnie. Zdaje sobie sprawę z tego jaki jest przystojny i dobry i zaczęłam sobie wkręcać że jestem z nim z rozsądku bo na początku naszego związku nie szalałam za nim jak za poprzednim chłopakiem. W tym związku wszystko przyszło w miarę poznawania się itd. Ostatnio dostałam jakiegoś ataku paniki ze musze z nim zerwać bo na pewno nie kocham go całym sercem i jestem z nim ale nie ma miedzy nami chemii itd itd ale jak mnie przytulił to wiedziałam ze za nic w świecie nie chce się rozstawać. No ale na tym nie koniec bo kilka dni pózniej przy jego rodzinie poczułam się mega nieswojo jak zaczęły się rozmowy o ślubie i miałam ochotę uciec od stołu... poczułam tez poczucie winy ze oszukuje siebie i jego rodzine a wcale nie chce może tego ślubu i nie kocham go tak jakby sobie życzyli jego najbliżsi. On o wszystkim wie i mnie wspiera ale teraz, po tym jak zaczęłam panikować, oboje stwierdziliśmy, że w takich okolicznościach jak zaręczyny to zbyt poważna sprawa i muszę mieć chwilę dla siebie żeby się z tymi myślami uporać.
Mam taki mętlik w głowie. Zaczęłam się zastanawiać czy to nie jest mój czas na ślub czy to niewłaściwa osoba?
Nie wiem czego od Was oczekuje. Zdiagnozowania rocd? zapewnienia ze wszystko ok tylko świruje przed zmianami?
Przepraszam Was za długość tego postu ale wydawało mi się ze wszystkie te informacje są ważne i musiałam to wyrzucić z siebie.