Rozstanie po 7 latach
: 18 listopada 2017, o 23:01
Jak poradzić sobie z bólem rozstania? Ból jest aż fizyczny, przeszywający.
Byłam z moim chłopakiem od liceum, zostawił mnie dwa tygodnie temu po ponad 7 latach razem. Według niego po prostu się nie uszczęśliwialiśmy i to nie miałoby przyszłości. To było tylko jego zdanie.
Bardzo to przeżywam, potęguje to też fakt, że razem z nim - wszyscy moi (a raczej jego) znajomi - zniknęli. Nie odezwał się do mnie kompletnie nikt z naszych wspólnych 'znajomych'.
Nie mam żywcem się do kogo odezwać, bo nie wiem czy w takiej sytuacji mi wypada.
Jestem całkiem sama.
Jestem na ostatnim roku studiów, mieszkam z rodzicami, nie pracuję.
Czuję, że jestem kompletnie osamotniona, moja jedyna przyjaciółka, niestety na stałe mieszka ponad 100 km ode mnie i nie mamy możliwości na spotkania.
Są dni, że mam zajęte myśli (studia, obowiązki), ale odkąd On mnie zostawił jestem ciągle przeziębiona - stres chyba obniża odporność - więc siłą rzeczy siedzę w domu...
Nachodzą mnie czarne myśli, że nie będę potrafiła zbudować już żadnej więzi z nikim i do końca życia będę sama... Nie mam znajomych nawet na uczelni, nie umiem się nigdzie 'wkręcić'.
Dostaję fobii na temat samotnego życia, samotnej starości - o ile takiej dożyję... Boję się, że na moim pogrzebie nikogo nie będzie, bo będę tak samotna. Boję się co będzie kiedy moich rodziców zabraknie...
Po 7 latach 'bezpiecznej przystani' zostałam kompletnie z niczym.
A najgorsze jest to, że jestem dość fajną dziewczyną, z niegłupim poczuciem humoru, niemałą wiedzą na różne tematy, podobno też niebrzydką...
A mam wrażenie, że nikt nie chce na stałe być moim przyjacielem/znajomym a nawet teraz już chłopakiem.
Czy ten ból i obawy kiedykolwiek miną? Każdy dzień mnie przeraża, mam wrażenie że zmarnuję sobie resztę życia.
Byłam z moim chłopakiem od liceum, zostawił mnie dwa tygodnie temu po ponad 7 latach razem. Według niego po prostu się nie uszczęśliwialiśmy i to nie miałoby przyszłości. To było tylko jego zdanie.
Bardzo to przeżywam, potęguje to też fakt, że razem z nim - wszyscy moi (a raczej jego) znajomi - zniknęli. Nie odezwał się do mnie kompletnie nikt z naszych wspólnych 'znajomych'.
Nie mam żywcem się do kogo odezwać, bo nie wiem czy w takiej sytuacji mi wypada.
Jestem całkiem sama.
Jestem na ostatnim roku studiów, mieszkam z rodzicami, nie pracuję.
Czuję, że jestem kompletnie osamotniona, moja jedyna przyjaciółka, niestety na stałe mieszka ponad 100 km ode mnie i nie mamy możliwości na spotkania.
Są dni, że mam zajęte myśli (studia, obowiązki), ale odkąd On mnie zostawił jestem ciągle przeziębiona - stres chyba obniża odporność - więc siłą rzeczy siedzę w domu...
Nachodzą mnie czarne myśli, że nie będę potrafiła zbudować już żadnej więzi z nikim i do końca życia będę sama... Nie mam znajomych nawet na uczelni, nie umiem się nigdzie 'wkręcić'.
Dostaję fobii na temat samotnego życia, samotnej starości - o ile takiej dożyję... Boję się, że na moim pogrzebie nikogo nie będzie, bo będę tak samotna. Boję się co będzie kiedy moich rodziców zabraknie...
Po 7 latach 'bezpiecznej przystani' zostałam kompletnie z niczym.
A najgorsze jest to, że jestem dość fajną dziewczyną, z niegłupim poczuciem humoru, niemałą wiedzą na różne tematy, podobno też niebrzydką...
A mam wrażenie, że nikt nie chce na stałe być moim przyjacielem/znajomym a nawet teraz już chłopakiem.
Czy ten ból i obawy kiedykolwiek miną? Każdy dzień mnie przeraża, mam wrażenie że zmarnuję sobie resztę życia.