Ciągłe niezadowolenie ze związku
: 13 listopada 2017, o 14:30
Heloł!
Sprawa sercowa i prośba od Was o ocenę z boku.
Zawsze byłam zapatrzona w siebie i miałam zbyt duże wymagania wobec innych. Przekładalo sie to na związki. Bo jak można żyć szczęśliwie z kimś, kiedy samemu ze sobą jest źle?
Nie można. Myślałam, ze "miłość" mnie z tego wyciągnie. Z moich osobistych problemów. Ale zawsze na początku jest fajnie, a gdy emocje opadną wychodzi cały neurotyzm. Czarne albo białe. Idealny partner albo żaden. Zaczyna mnie facet irytować nawet najmniejszymi rzeczami. No tak.. chce w koncu zeby byl idealem. A gdy tego nie moze spełnić, to wzbudza moje zdenerwowanie, rozczarowanie i frustracje. Czyli mam wrażenie, ze on podsyca moja nerWicę, bo patrzę na niego, widzę, ze nie spelnia moich chorych oczekiwań i powoduje to konkretne emocje. (To, co mnie w nim irytuje to może byc naawet palec u stopy! Wariatka!)
Taka sytuacja przytrafila mi się w poprzednim związku i teraz ponawia się w kolejnym. Takie jakby objawy ROCD plus neurotyczna miłość.
Od lat nie czułam stanu zakochania. Biorę milion lat leki SSRI, ktore miłości nie pomagają. Neurotyzm też nie.
Mam faceta, który to bardzo dobrze czai i mnie wspiera. Oczywiście mieliśmy/miewamy lepsze dni, nawet parę razy byłam w stanie powiedzieć, że czuję do niego coś więcej. Ale ciężko trwać w związku w takim stanie. Przebywanie z nim pokazuje mi wyraźnie jak bardzo jestem zaburzona. (Pół roku razem. Połączyły nas problemy.. on z depresją, ja nerwicowiec ale bardzo się rozumiemy. Mieszkamy razem od 2 miesięcy).
Nie wiem co robić. Nad sobą pracuje bardzo niewiele. Okej.. Biorę tylko leki. Nie pracuję. Przyznaję. Boję się konfrontacji z własnymi emocjami, zmiany, wysiłku etc. Przyznaję się do tego.
Jestem potworna egoistka. I wiem to.
Nie umiem być w związku, a tak bardzo chcę mieć dobrą relację. Czuję, że tylko ja mam ten problem na całym forum. I jestem w dupie.
Pozdrawiam Was i w wolnej chwili skrobnijcie tu coś proszę
Ps. Zależy mi na tym gościu, bo jest naprawdę fajnym facetem i przede wszystkim - rozumiemy się bez słów.
Sprawa sercowa i prośba od Was o ocenę z boku.
Zawsze byłam zapatrzona w siebie i miałam zbyt duże wymagania wobec innych. Przekładalo sie to na związki. Bo jak można żyć szczęśliwie z kimś, kiedy samemu ze sobą jest źle?
Nie można. Myślałam, ze "miłość" mnie z tego wyciągnie. Z moich osobistych problemów. Ale zawsze na początku jest fajnie, a gdy emocje opadną wychodzi cały neurotyzm. Czarne albo białe. Idealny partner albo żaden. Zaczyna mnie facet irytować nawet najmniejszymi rzeczami. No tak.. chce w koncu zeby byl idealem. A gdy tego nie moze spełnić, to wzbudza moje zdenerwowanie, rozczarowanie i frustracje. Czyli mam wrażenie, ze on podsyca moja nerWicę, bo patrzę na niego, widzę, ze nie spelnia moich chorych oczekiwań i powoduje to konkretne emocje. (To, co mnie w nim irytuje to może byc naawet palec u stopy! Wariatka!)
Taka sytuacja przytrafila mi się w poprzednim związku i teraz ponawia się w kolejnym. Takie jakby objawy ROCD plus neurotyczna miłość.
Od lat nie czułam stanu zakochania. Biorę milion lat leki SSRI, ktore miłości nie pomagają. Neurotyzm też nie.
Mam faceta, który to bardzo dobrze czai i mnie wspiera. Oczywiście mieliśmy/miewamy lepsze dni, nawet parę razy byłam w stanie powiedzieć, że czuję do niego coś więcej. Ale ciężko trwać w związku w takim stanie. Przebywanie z nim pokazuje mi wyraźnie jak bardzo jestem zaburzona. (Pół roku razem. Połączyły nas problemy.. on z depresją, ja nerwicowiec ale bardzo się rozumiemy. Mieszkamy razem od 2 miesięcy).
Nie wiem co robić. Nad sobą pracuje bardzo niewiele. Okej.. Biorę tylko leki. Nie pracuję. Przyznaję. Boję się konfrontacji z własnymi emocjami, zmiany, wysiłku etc. Przyznaję się do tego.
Jestem potworna egoistka. I wiem to.
Nie umiem być w związku, a tak bardzo chcę mieć dobrą relację. Czuję, że tylko ja mam ten problem na całym forum. I jestem w dupie.
Pozdrawiam Was i w wolnej chwili skrobnijcie tu coś proszę
Ps. Zależy mi na tym gościu, bo jest naprawdę fajnym facetem i przede wszystkim - rozumiemy się bez słów.