Zrób to, czego się boisz najbardziej. (ja i praca)
: 22 sierpnia 2016, o 22:45
Cześć. Tak jak wielu forumowiczów, obiecałam sobie, że będę dzieliła się z Wami postępami i przemyśleniami, jeśli takowe wystąpią. Wiem, jak takie posty pomagają, dają nadzieję i kopa.
Dla tych, którzy nic o mnie nie wiedzą powiem krótko, że nerwicę i derealizację mam od początku listopada zeszłego roku.
Wiem też, jak w tym nerwicowym mętliku czasami ciężko uwierzyć w te "pozytywne posty" i słowa pokrzepienia, ale powiem tak: TAK, TO PRAWDA. Tylko jeśli nad tym pracujesz, masz efekty. Nie będę powielać słów adminów, ale wspomnę tylko, że prawidłowe podejście i zrozumienie tego stanu jest kluczowe. Ale do rzeczy. Dłuuuugo długo szukałam tego słabego punktu, długo czasu minęło zanim zrozumiałam w co konkretnie uderza nerwica, co jest tym moim "skarbem". Dokładnie był to mój perfekcjonizm połączony z wewnętrznym pragnieniem rozwijania się zawodowo (co uważam za dobrą cechę, jednak z innymi nawykami tworzyło mieszankę wybuchową), a do tego zmiana miejsca zamieszkania na "zagranicę" i niemożność poradzenia sobie z emocjami, nowymi wyzwaniami, możliwościami a oczekiwaniami wobec samej siebie. Zmierzenie się z dorosłym życiem zaczęło mnie przerastać, przez moje złe nawyki emocjonalne. Teraz już wiem, że zjadał mnie strach (w skrócie mówiąc) przed pójściem do pracy. Z perspektywy czasu nie dziwię się, że dopadła mnie nerwica. A jak mnie dopadła, to scenariusz był standardowy: umieram, rak mózgu, wiksy, obłąkanie, natręctwa każdej maści. Doszło obwinianie się, bo nerwica zataczała swoje lękowe koło, przez które siedziałam w domu bo przecież nie mogę nic zrobić bo objawy, bo moje perfekcjonistyczne "ja" mowilo mi lepiej siedź w domu bo się ośmieszysz, a z drugiej strony pragnienie ROBIENIA CZEGOŚ było tak silne, że wpędzało mnie w depresje, a poczucie własnej wartości było ze 10000m p.p.m. To wszystko napędzało ogromy strach przed zrobieniem pierwszego kroku. Wygodniej przecież jest siedzieć i miągwić. Walczyłam z tym świadomie i czynnie przez długie miesiące, a dzisiaj mam pierwsze efekty. Ludzie, nie odkryję Ameryki, bo każdy tu o tym mówi, ale tego nie da się przeleżeć na kanapie czy w łóżku czekając "aż mi się troche polepszy". DZISIAJ mam za sobą pierwszy tydzień pracy, bardzo odpowiedzialnej, "za granico", bez perfekcyjnej znajomości języka. Siedzę tam po 9 h dziennie. Z moją nerwicą, z moim "byciem oczami", z moimi bólami i innymi objawami. I nie umarłam.
To była najlepsza decyzja, żeby wziąć dupę w troki i w końcu zrobić coś dla siebie. Mama, tata, chłopak, przyjaciele - wszyscy mówią mi, że jestem innym człowiekiem i ja też się tak czuję. Mam radę: zastanów się czego boisz się najbardziej, nad tym co jest tym Twoim "punktem wrażliwym" i po prostu to zrób. Bądź uparty. Ta ulga jest nie do opisania. Nie wiem kiedy ostatnio czułam się tak dobrze jak teraz. Nie żałuję, że dochodzenie do tego trwało aż tyle, najwyraźniej tyle czasu było potrzebne
Pozdrawiam wszystkich!
Dla tych, którzy nic o mnie nie wiedzą powiem krótko, że nerwicę i derealizację mam od początku listopada zeszłego roku.
Wiem też, jak w tym nerwicowym mętliku czasami ciężko uwierzyć w te "pozytywne posty" i słowa pokrzepienia, ale powiem tak: TAK, TO PRAWDA. Tylko jeśli nad tym pracujesz, masz efekty. Nie będę powielać słów adminów, ale wspomnę tylko, że prawidłowe podejście i zrozumienie tego stanu jest kluczowe. Ale do rzeczy. Dłuuuugo długo szukałam tego słabego punktu, długo czasu minęło zanim zrozumiałam w co konkretnie uderza nerwica, co jest tym moim "skarbem". Dokładnie był to mój perfekcjonizm połączony z wewnętrznym pragnieniem rozwijania się zawodowo (co uważam za dobrą cechę, jednak z innymi nawykami tworzyło mieszankę wybuchową), a do tego zmiana miejsca zamieszkania na "zagranicę" i niemożność poradzenia sobie z emocjami, nowymi wyzwaniami, możliwościami a oczekiwaniami wobec samej siebie. Zmierzenie się z dorosłym życiem zaczęło mnie przerastać, przez moje złe nawyki emocjonalne. Teraz już wiem, że zjadał mnie strach (w skrócie mówiąc) przed pójściem do pracy. Z perspektywy czasu nie dziwię się, że dopadła mnie nerwica. A jak mnie dopadła, to scenariusz był standardowy: umieram, rak mózgu, wiksy, obłąkanie, natręctwa każdej maści. Doszło obwinianie się, bo nerwica zataczała swoje lękowe koło, przez które siedziałam w domu bo przecież nie mogę nic zrobić bo objawy, bo moje perfekcjonistyczne "ja" mowilo mi lepiej siedź w domu bo się ośmieszysz, a z drugiej strony pragnienie ROBIENIA CZEGOŚ było tak silne, że wpędzało mnie w depresje, a poczucie własnej wartości było ze 10000m p.p.m. To wszystko napędzało ogromy strach przed zrobieniem pierwszego kroku. Wygodniej przecież jest siedzieć i miągwić. Walczyłam z tym świadomie i czynnie przez długie miesiące, a dzisiaj mam pierwsze efekty. Ludzie, nie odkryję Ameryki, bo każdy tu o tym mówi, ale tego nie da się przeleżeć na kanapie czy w łóżku czekając "aż mi się troche polepszy". DZISIAJ mam za sobą pierwszy tydzień pracy, bardzo odpowiedzialnej, "za granico", bez perfekcyjnej znajomości języka. Siedzę tam po 9 h dziennie. Z moją nerwicą, z moim "byciem oczami", z moimi bólami i innymi objawami. I nie umarłam.

