Co można wynieść dobrego z nerwicy?
: 2 maja 2016, o 18:49
Cześć. Postanowiłem założyć nowy wątek dla tych, co lubią sobie pofilizofować, ale do dyskusji zapraszam wszystkich
Chciałbym się zapytać Was, jakie pozytywne zmiany zaszły w Was po wyjściu z samego środka nerwicowego szału. Całe zaburzenie myśli skłoniło mnie do refleksji, które obszary w moim życiu były dotychczas podatne na taki atak, co mogę w nich poprawić, czy wyszedłem teraz mocniejszy itp.
Zacznę od samego siebie:
Od 20 listopada mam dziewczynę, którą bardzo, ale to naprawdę bardzo kocham. Jesteśmy świetnie dobraną parą, od pierwszej rozmowy kiedy zaryzykowałem i odezwałem się do niej dogadaliśmy się perfekcyjnie. Połączyła nas niezła historia, otóż dwa lata wcześniej mieszkaliśmy niemal obok siebie przez tydzień w tym samym hotelu w Hiszpanii i mamy siebie na zdjęciach z tychże wakacji
To od razu odpaliło lampkę, że jesteśmy sobie przeznaczeni. Świetnie się dogadujemy w związku. Aż nie mogę czasem uwierzyć i podczas walki z nerwicą natręctw dotyczących naszej relacji momentami łapałem się za głowę jak wszystko perfekcyjnie funkcjonuje w naszej relacji. Jesteśmy dla siebie namiętni, jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi i co najlepsze to nie jest efekt stanu "zakochania", bo tak naprawdę nie przeżywałem tej miłości w sposób zakochania gdzie targały mną emocje. Po prostu ona idealnie wypełniła mnie jako moja druga połówka, zawsze marzyłem o właśnie takiej osobie, mój ideał jeśli chodzi o charakter to była taka Lucy Wilska z serialu Ranczo no i ona właśnie taka jest! A z wyglądu marzyłem o urodzie skandynawskiej i dokładnie taka jest! Jestem cholernym szczęściarzem i chcę, żeby ta dziewczyna była ze mną zawsze, bo zawsze marzyłem o życiu ze swoją księżniczką, osobą, z którą łączyłaby mnie taka więź.
No ale sielanka się skończyła wraz z nadejściem głupiego lęku. Najpierw, że stracę nad sobą kontrolę, zabiję ją, później cała masa myśli, że jej nie kocham, zaczęło przerażać mnie wszystko, nawet spojrzenie na tyłek przypadkowej dziewczyny na ulicy uznawałem za to, że jestem skłonny do zdrady. Masakra, kompletnie nie umiałem wyluzować, wpadłem w obłęd i zaczął rządzić mną lęk. Po długich i niezwykle kosztownych walkach ze swoimi strachami udaje mi się wyjść na prostą. Od dwóch tygodni gorszy dzień zdarzył mi się tylko dwa razy i to trwało ledwie 1-2 h. Staram się wszystko ułożyć zgodnie ze swoim rozumem, poukładać swoje cele w życiu, czuję się jakbym budował nieco od nowa swoje wartości. Zrozumiałem istotę miłości jako pracy na rzecz nas obojga, więzi duchowej stojącej ponad uczuciami, takim stałym przeświadczeniem, WIEDZĄ i świadomym wyborem tej osoby jako kogoś wnoszącego do moje życia tak dużo pozytywnych i niezwykle istotnych elementów.
I tu jest moje najważniejsze pytanie do Was, drogie nerwuski
Co udało Wam się dobrego wyciągnąć po tych przejściach?
Uważam, że każdy kryzys jest drogą do rozwoju, bo pomaga nam zrozumieć, że byliśmy podatni na jakiś element, który już więcej nam nie zagrozi. Obecnie robiąc bilans uważam, że nerwica jednak bardziej skopała mi tyłek, straciłem na spontaniczności, której i tak nie miałem wiele (urodzony planista), powoli udaje mi się odbudować swój dawny dystans i poczucie humoru, który utraciłem, bałem się przez dwa miesiące niemal wszystkiego.
Ale z drugiej strony wszedłem w głąb siebie, zrozumiałem, że człowiek nie może utożsamiać się ze wszystkimi swoimi myślami. Udaje mi się oswajać najpotężniejszy chyba stan emocjonalny czyli lęk. Dużo bardziej doceniłem swoją dziewczynę, która cały czas mnie wspierała i we mnie wierzyła. Dużo bardziej cieszy mnie czas z nią i stałem się bardziej emocjonalny i wrażliwy. Po pierwszym zawodzie miłosnym dwa lata temu do pierwszego ataku paniki jedyną łzę uroniłem oglądając film o wojnie w Jugosławii, teraz wzrusza mnie więcej rzeczy
Nauczyłem się kontrolować głupie myśli, zbijać je, ale wciąż się nimi przejmuję, choć nie jestem już tak na nie podatny. Poznałem swoje uczucia i wiem, że nie byłoby dla mnie nic gorszego od straty mojej ukochanej, przekonałem się też ile jestem w stanie wytrwać dla tej relacji mimo, że byłem odcięty od uczuć pozytywnych, mózg wysyłał najbardziej okropne sygnały, ale się nie poddałem i jestem na finiszu zmagań.
Jeśli macie pewne przemyślenia, wnioski, które wyciągnęliście po nerwicy, takie prawdy życiowe, to zapraszam do podzielenia się

Chciałbym się zapytać Was, jakie pozytywne zmiany zaszły w Was po wyjściu z samego środka nerwicowego szału. Całe zaburzenie myśli skłoniło mnie do refleksji, które obszary w moim życiu były dotychczas podatne na taki atak, co mogę w nich poprawić, czy wyszedłem teraz mocniejszy itp.
Zacznę od samego siebie:
Od 20 listopada mam dziewczynę, którą bardzo, ale to naprawdę bardzo kocham. Jesteśmy świetnie dobraną parą, od pierwszej rozmowy kiedy zaryzykowałem i odezwałem się do niej dogadaliśmy się perfekcyjnie. Połączyła nas niezła historia, otóż dwa lata wcześniej mieszkaliśmy niemal obok siebie przez tydzień w tym samym hotelu w Hiszpanii i mamy siebie na zdjęciach z tychże wakacji

No ale sielanka się skończyła wraz z nadejściem głupiego lęku. Najpierw, że stracę nad sobą kontrolę, zabiję ją, później cała masa myśli, że jej nie kocham, zaczęło przerażać mnie wszystko, nawet spojrzenie na tyłek przypadkowej dziewczyny na ulicy uznawałem za to, że jestem skłonny do zdrady. Masakra, kompletnie nie umiałem wyluzować, wpadłem w obłęd i zaczął rządzić mną lęk. Po długich i niezwykle kosztownych walkach ze swoimi strachami udaje mi się wyjść na prostą. Od dwóch tygodni gorszy dzień zdarzył mi się tylko dwa razy i to trwało ledwie 1-2 h. Staram się wszystko ułożyć zgodnie ze swoim rozumem, poukładać swoje cele w życiu, czuję się jakbym budował nieco od nowa swoje wartości. Zrozumiałem istotę miłości jako pracy na rzecz nas obojga, więzi duchowej stojącej ponad uczuciami, takim stałym przeświadczeniem, WIEDZĄ i świadomym wyborem tej osoby jako kogoś wnoszącego do moje życia tak dużo pozytywnych i niezwykle istotnych elementów.
I tu jest moje najważniejsze pytanie do Was, drogie nerwuski
Co udało Wam się dobrego wyciągnąć po tych przejściach?
Uważam, że każdy kryzys jest drogą do rozwoju, bo pomaga nam zrozumieć, że byliśmy podatni na jakiś element, który już więcej nam nie zagrozi. Obecnie robiąc bilans uważam, że nerwica jednak bardziej skopała mi tyłek, straciłem na spontaniczności, której i tak nie miałem wiele (urodzony planista), powoli udaje mi się odbudować swój dawny dystans i poczucie humoru, który utraciłem, bałem się przez dwa miesiące niemal wszystkiego.
Ale z drugiej strony wszedłem w głąb siebie, zrozumiałem, że człowiek nie może utożsamiać się ze wszystkimi swoimi myślami. Udaje mi się oswajać najpotężniejszy chyba stan emocjonalny czyli lęk. Dużo bardziej doceniłem swoją dziewczynę, która cały czas mnie wspierała i we mnie wierzyła. Dużo bardziej cieszy mnie czas z nią i stałem się bardziej emocjonalny i wrażliwy. Po pierwszym zawodzie miłosnym dwa lata temu do pierwszego ataku paniki jedyną łzę uroniłem oglądając film o wojnie w Jugosławii, teraz wzrusza mnie więcej rzeczy

Jeśli macie pewne przemyślenia, wnioski, które wyciągnęliście po nerwicy, takie prawdy życiowe, to zapraszam do podzielenia się
