Będe pamiętał. Chyba przez zaburzenie przebija się moja impulsywność i brak cierpliwości z okresu normalnego

To jednocześnie dobry i zły znak
-- 28 kwietnia 2016, o 23:05 --
Żeby prowadzić relacje na bieżąco podsumuje dzisiejszy dzień. Po dość krótkim etapie depresyjnym, bo jakimś ośmiogodzinnym, ogarnąłem downa i zacząłem żyć. Nie chcę zapeszać, ale po 17:00 zacząłem czuć się bardzo dobrze, jak przed zaburzeniem, a nawet lepiej, bo teraz w końcu nauczyłem się nie być marionetką własnych emocji. Zacząłem też wprowadzać plan swojej przemiany w życie. Jest to niesamowite uczucie mieć swoje życie pod kontrolą. Myśli oczywiście się pojawiają, ale tak działa nasza małpka (podświadomość, zatem ona mi spamuje, a ja robię swoje, jak się jej znudzi to zamyka się i mam spokój. Ciekaw jestem jutra, a Wam zaburzonym życzę dużo siły i pewności siebie w opanowaniu tego stanu emocjonalnego, bo widzę po sobie że się da!!
-- 29 kwietnia 2016, o 21:49 --
Kolejny dzień za mną, myśli lękowych prawie już nie ma, dobre samopoczucie już wraca. Ogólnie jest co raz lepiej. Oby ten stan się utrzymał
-- 1 maja 2016, o 11:12 --
Kolejny dzień i dotarło do mnie, że przez ten cały czas, źle potraktowałem nerwicę. Żyłem tą walką z nią, jakbym miał do zwalczenia coś ogromnego, a na dobrą sprawę to tylko stres i lęk. Racjinalizowałem cały czas myśli, poszedłem sobie na ognisko i ogólnie jakoś ją olałem, bo w sumie po co mam się bić z myślami? Także nastąpiła zmiana podejścia. To co sie dzieje teraz nazywam efektem stresu (żeby po odburzeniu nie panikować jak pojawi się jakaś lękowa sytuacja czy to przypadkiem nie powrót nerwicy, bo przecież nie będzie to powrotem). Ogólnie jest co raz lepiej, tylko szumy w uszach niestety zostały i chyba tak już będzie :/ Jeśli macie jakiś pomysl na te szumy to dajcie znać.
-- 1 maja 2016, o 22:05 --
Kolejny dzień w którym mimo, że lęki sporadycznie się pojawiały przez jeszcze nadwrażliwy słuch to uważam za bardzo udany. Praktycznie nie czuje żeby "nerwica" w czymkolwiek mi przeszkadzała. Myśli dalej przychodzą, ale już nie ma takiego natłoku i ogólnie wszystko wraca do normy.
-- 2 maja 2016, o 22:50 --
Muszę mój plastusiowy pamiętniczek jakoś inaczej zacząć prowadzić, bo miałem odruchowo chciałem zacząć zdanie od "kolejny dzień".
Zatem jest to szósty dzień odburzania. Zauważyłem pewną rzecz odnośnie szumu w uszach. Sytuacja wygląda tak, że pojawił mi się chyba od nerwicy, albo miałem go może wcześniej, ale nigdy nie zwróciłem na niego uwagi. Znając jednak to jak wyłapujemy w nerwicy najmniejsze pierdoły i bierzemy to za objaw raków i innych homarów to bardzo prawdopodobne, że może jednak wcześniej się pojawił. Szum w uszach jeśli nie dotyczy wspomnianych powyżej zwierząt ze szczypcami i innych chorób to wywołany jest najczęściej ze stresu, a dokładnie tego, że serce nam pompuje krew jak szalone, a przy rozszalałych hormonach zawartość maszyny losującej w multilotku jest wzorem ładu i harmonii. To że go słyszymy nie wynika jednak z uszkodzenia ucha zatem spoko, bez paniki. Dla osób chcących poznać szczegóły podaję termin "tinnitus", który możecie obczaić w necie, ale nie wiem czy jest sens, bo w zaburzeniu lękowy wszystkie objawy sprowadzają się do tego by je olać. (Pewnie Ameryki nie odkryłem tym co napiszę, ale to temat z moimi refleksjami zatem będę pisał to na co mam ochotę

) W nerwicy boimy się wszystkiego, zatem jak pojawi się szum w uszach, to nasz skaner z automatu zwraca na niego uwagę i boimy się szumu w uszach i co wtedy? Jako, że boimy się szumu mamy intensywniejszy lęk, zatem serce wali jeszcze mocniej, krew pompowana jest szybciej przez co szum się zwiększa i tworzy się taka pętla. Ogólnie u mnie dalej on jest, ale mniejszy, czasami całkiem znika. Możliwe, że przez hałas w ciągu dnia po prostu nie zwracam na to uwagi. Wyostrzony słuch też wrócił do normy. Uaktywnia się wtedy gdy jakiś usłyszę szmer z bliżej nieznanego miejsca, ale ignoruje to i się wszystko normuje.
Przyznam, że było dzisiaj tak, dobrze, że prawie zapomniałem opisać ten dzień. Na dzisiaj to tyle. Ciekawe co będzie jutro
-- 3 maja 2016, o 23:21 --
Siódmy dzień i dawka kolejnych refleksji. Lęk niemalże zniknął wraz z tym wolnopłynącym, jednakże dalej dźwięki bliżej mi nieokreślone wywołują u mnie lękowe reakcje. Np telewizor z pokoju obok, którego nie do końca usłyszany dźwięk jakoś mi się przesłyszy potrafi mnie wyrwać z różnych czynności. Podobnie mam z przelatującymi mi kątem oka rzeczami (tym bardziej, że teraz mam nowe okulary, które są nieco węższe przez, co boczne zakresy widzenia mam rozmyte i jeszcze nie moge się przyzwyczaić), one też mnie odrywają od codzienności i tak się złapałem na tym, że zaczynam nasłuchiwać, albo doszukiwać się czegoś. Zastanawiałem się, jak te odruchy lękowe ogarnąć i w sumie odpowiedź była jak zwykle banalna - niereaktywność. Nie wiem dlaczego o tym nie pomyślałem wcześniej tylko ograniczałem się do stosowania jej w myślach lękowych. Od teraz wprowadzam ją do tych źle wyrobionych przez nerwicę nawyków. Wcześniej to ignorowalem zwyczajnie, ale teraz zaczynam robić to na szeroką skalę, bo już wiem o co w tym chodzi.
Co do zmian w osobowości to jak już pisałem w innych tematach idzie mi to dobrze. Dopiero w nerwicy zdałem sobie sprawę z tego, że jestem lekkim paranoikiem oraz łapię się na schizowych myślach czy też bujnej wyobraźni. Nastawiam wszystko do pionu racjonalizowaniem i nereaktywnością.
Kolejnym wnioskiem, o którym na forum pisałem już wczoraj, jest fakt że nerwica to termin wyłącznie medyczny, który nas nie dotyczy. Nas do tyczy lęk i źle wyrobione przez niego nawyki. Niby pierdółka i mało istotna informacja, ale jednak zmienia bardzo wiele. Otóż chodzi o to, że już w tym momencie można powiedzieć, że wróciłem do świata żywych. Myśli lękowe prawie w ogóle sie nie pojawiają, ale.... Mogą w trakcie życia przyjść inne. Nie muszą, ale mogą. Mogą przyjść równieź nowe obawy, czy też moge z jakiegoś powodu dostać ataku paniki i będzie to rzecz... normalna. Chodzi o to, że przez takie spojrzenie na tą sytaucję nie będzie mowy o smętach typu "powrót nerwicy", bo taka rzecz miejsca nie ma, a patrząc często na komentarze na jakiś portalach medycznych ludzie tam płaczą o nawrotach, bo chyba nie do końca rozumieją, że lęk może przytrafić się nawet człowiekowi o nerwach ze stali.
Bardzo ostatnio też spodobało mi się "ryzykowanie", które z uporem maniaka stosowalem, by ogarnąć swoją łepetynę z bzdur które nałapała za czasu zaburzenia.
Kolejną rzeczą, jest ciekawe spostrzeżenie użytkowniczki Olalala, którym się ze mną podzieliła, mianowicie chodzi o pogodzenie się z tym, że nerwicę będzie się miało do kończ życia. Co to daje? Choćby tyle, że osoby które boją się, że to im nie minie poprzez poddanie swojego skarbu, mogą zaburzeniu zrobić na przekór i przełamać lęk.

Poza tym odczuwam taki wewnętrzny luz, mniejsze spięcie, które oczywiście zostało przez jeszcze utrzymujący się skaner lękowy wyłapane negatywnie, ale wyjebaccio. Wiem, że minie. Podobnie jest z koncentracją. Pamięć jako taka wraca do normy za to z koncentracją są jeszcze lekkie problemy, ale myślę, że to też kwestia czasu. Zastanawiałem się nad jakimiś ćwiczeniami na koncentrację. Póki co to tyle.
-- 5 maja 2016, o 00:15 --
Kolejny przebłysk stanu lękowego. Wcześniejszy miał miejsce parę dni temu, ale zapomniałem go opisać. Mianowicie wygląda on tak, że przez okres jakiś 3h pojawia się takie uczucie zamieszania/lęk wolnopłynący i czuję w głowie lekki ucisk i mrowienie. Zaczynają mi się wtedy pojawiać myśli natrętne, które towarzyszyły mi przy etapie największego strachu przed schizą. Oczywiscie wszystkie skutecznie ignoruje, ale potrafią zdekoncentrować. Oba przebłyski pojawiły się w godzinach wieczornych. Poza tym wszystko spoko. Ósmy dzień za mną.
-- 6 maja 2016, o 08:28 --
Relacji z dnia dziewiątego nie będzie bo poszedłem na piwo
-- 9 maja 2016, o 03:19 --
Minęło parę dni. Koniec wyzwania, koniec użalania się nad sobą i koniec życia w iluzji lękowej.. Chciałbym podziękować Divinowi, Victorowi za całe poradniki stworzone przez nich. Chciałbym podziękować Mariannie i Bartowi za ich posty, które rozwiewały moje problemy i też nakreśliły nowe spojrzenie na walkę z zaburzeniem, a dokładniej na walkę z czymś co na dobrą sprawę jest iluzją. Czy jestem odburzony? Jak najbardziej. Czy myśli zniknęły? Nie. Są dalej, ale nie są w stanie wejść mi na głowę, a jak przyjdą to nie będę płakał, że nerwica wraca, bo to tylko termin medyczny. Ja odczuwam lęki, a nie nerwicę, ale czy człowiek byłby człowiekiem gdyby ich nie odczuwał? Raczej nie. To będzie koniec mojego plastusiowego pamiętniczka.
Pna koniec dodam co mialem w czasie mojego zaburzenia. Nerwicę lękową, zaburzenia obsesyjno kompulsywne, zaburzenia osobowości (głównie lękowe, ale też schizowe i nieco paranoji), DD, stany depresyjne plus objawy somatyczne (ból głowy, skrajne bicie serca, niekiedy myślałem że połamie mi żebra, drętwienie kończyn, swędzenia skory, czucie pulsowania i własnego tętna na całym ciele, wyostrzony słuch) Wszystko ogarnąłem jedną metodą na dobrą sprawę. Seperacją od zaburzonego stanu emocjonalnego, ignorowaniem , ryzykowaniem oraz wykorzystałem podejście z terapii poznawczo-behawioralnej o zmianie odbioru wszystkich tych rzeczy. Z tą wiedzą jaką mam (wyniesioną z forum) w sumie nie wiem czy możliwe jest popadnięcie w nerwicę drugi raz. Nawet jeśli jest - czekam. Nie boję się, bo nerwica to nie kara, a znak, że w życiu źle postępowałem i wymagane było zmienienie podejścia. Postrzegam ją jako cenną naukę i ciekawą (choć nie do końca przyjemną) przygodę.