Każdy ma swoją historię
: 26 listopada 2015, o 13:53
Ponieważ czuję się prawie odburzony i też postanowiłem opisać moją historię. Postanowiłem głównie dlatego, że wydaje mi się być trochę inna niż te, które tu przeczytałem. Inna nie dlatego, że miałem inne objawy czy inny przebieg ale dlatego, że całe życie byłem człowiekiem sukcesu. Nie miałem nigdy żadnych problemów z osobowością, trudnego życia, kompleksów, itd. Chyba tylko zbyt wiele od siebie (i innych) wymagałem ale poza tym nie miałem żadnych powodów do nerwicy. A jednak mnie to dotyczy. Chciałbym pokazać tym, którzy myślą, że to wynik ich słabości, ŻE TO NIE PRAWDA. Nerwica może spotkać każdego i jest skutkiem myślenia.
Ale przechodząc do mojej historii: teraz już wiem, ze tak naprawdę moja nerwica zaczęła się ponad 20 lat temu. Któregoś razu miałem tzw. bad trip. Dopadł mnie wtedy atak paniki, który zapamiętałem na całe życie. Za pierwszym razem udało mi się z tego wyjśc i szybko zapomnieć ale po kilku latach dopadło mnie pare sytuacji stresowych spowodowanych miejscem mojej pracy i rozstaniem z przyjaciólką. Wtedy poczułem, że to "coś" znów nadchodzi. Dopadł mnie lęk przed lękiem :/.
Wtedy musiałem już skorzystac z pomocy medykamentów i znów mi przeszło... Zająłem się życiem na 20 lat aż pewnego dnia ugryzł mnie kleszcz. Naczytałem się objawów i wiecie co: zaczęły się pojawiać. Najpierw szumy uszne. Potem lęki. Poszedłem do specjalisty a ten w pierwszych słowach stwierdził: to teraz musi sie Pan z tym pogodzić bo już nie minie. No i byłem ugotowany. Po paru tygodniach męki poszedłem do "specjalisty" a ten przepisał mi "witamine dla duszy". Leczenie trwało 3 miesiące i pomogło. Ale nie na długo - pierwszy skręt przypomniał mi o lęku i znów się zaczęło...
To było rok temu. Przez pierwsze miesiące walczyłem z tym jak mogłem. Badania, diagnozy. Ale nie rozumiałem o co w tym chodzi. Wkręcałem sobie kolejne choroby. Do tego równie bardzo jak lęków bałem się leków. Myśli, że będe je już brał do końca życia, że pójde do psychiatryka, że zwariuję były cały czas.
Wciąż szukałem jakiejś pomocy i w lutym trafiłem na nagrania Divovica na Youtube. To było jak objawienie bo dowiedziałem się, że nie jestem sam (czyt. inni też to mają
). To mnie przekonało, że mogę sobie poradzić. Postanowiłem walczyć.
A było (czasem nadal jest) trudno. Z początku poza silnymi lękami nie miałem innych objawów (a może ich nie zauważałem "ściśnięty lękiem"?) ale z czasem, stosując akceptację poradziłem sobie z lękami. Napady mnie opuściły i pozostały same objawy: bezsenność, zawroty głowy, utrata koncentracji, wrażenia utraty pamięci, bóle "wędrujące", wkręty. Każdy z nich razem i osobno trudno było akceptować. W niektóre chwilami i teraz zdarza mi sie wątpić...
Mimo wielu trudnych dni nie poddaje się. Z każdym krokiem widzę i zaczynam rozumieć co Victor i Divin mieli na myśli. Czym tak na prawdę jest akceptacja. Co to znaczy "jeden worek", że można żyć z objawami, że to nie przechodzi "ot tak" i może trwać.
Na początku tej drogi nigdy bym nie przypuszczał, że to takie trudne. Ale czuję, jak bardzo posunąłem się do przodu i nie boję się dalszej drogi.
Dzięki Panowie! Dzięki forumowicze. Walczymy dalej!
Ale przechodząc do mojej historii: teraz już wiem, ze tak naprawdę moja nerwica zaczęła się ponad 20 lat temu. Któregoś razu miałem tzw. bad trip. Dopadł mnie wtedy atak paniki, który zapamiętałem na całe życie. Za pierwszym razem udało mi się z tego wyjśc i szybko zapomnieć ale po kilku latach dopadło mnie pare sytuacji stresowych spowodowanych miejscem mojej pracy i rozstaniem z przyjaciólką. Wtedy poczułem, że to "coś" znów nadchodzi. Dopadł mnie lęk przed lękiem :/.
Wtedy musiałem już skorzystac z pomocy medykamentów i znów mi przeszło... Zająłem się życiem na 20 lat aż pewnego dnia ugryzł mnie kleszcz. Naczytałem się objawów i wiecie co: zaczęły się pojawiać. Najpierw szumy uszne. Potem lęki. Poszedłem do specjalisty a ten w pierwszych słowach stwierdził: to teraz musi sie Pan z tym pogodzić bo już nie minie. No i byłem ugotowany. Po paru tygodniach męki poszedłem do "specjalisty" a ten przepisał mi "witamine dla duszy". Leczenie trwało 3 miesiące i pomogło. Ale nie na długo - pierwszy skręt przypomniał mi o lęku i znów się zaczęło...
To było rok temu. Przez pierwsze miesiące walczyłem z tym jak mogłem. Badania, diagnozy. Ale nie rozumiałem o co w tym chodzi. Wkręcałem sobie kolejne choroby. Do tego równie bardzo jak lęków bałem się leków. Myśli, że będe je już brał do końca życia, że pójde do psychiatryka, że zwariuję były cały czas.
Wciąż szukałem jakiejś pomocy i w lutym trafiłem na nagrania Divovica na Youtube. To było jak objawienie bo dowiedziałem się, że nie jestem sam (czyt. inni też to mają

A było (czasem nadal jest) trudno. Z początku poza silnymi lękami nie miałem innych objawów (a może ich nie zauważałem "ściśnięty lękiem"?) ale z czasem, stosując akceptację poradziłem sobie z lękami. Napady mnie opuściły i pozostały same objawy: bezsenność, zawroty głowy, utrata koncentracji, wrażenia utraty pamięci, bóle "wędrujące", wkręty. Każdy z nich razem i osobno trudno było akceptować. W niektóre chwilami i teraz zdarza mi sie wątpić...
Mimo wielu trudnych dni nie poddaje się. Z każdym krokiem widzę i zaczynam rozumieć co Victor i Divin mieli na myśli. Czym tak na prawdę jest akceptacja. Co to znaczy "jeden worek", że można żyć z objawami, że to nie przechodzi "ot tak" i może trwać.
Na początku tej drogi nigdy bym nie przypuszczał, że to takie trudne. Ale czuję, jak bardzo posunąłem się do przodu i nie boję się dalszej drogi.
Dzięki Panowie! Dzięki forumowicze. Walczymy dalej!