Mój dzienniczek - moje kroki ku równowadze wewnętrznej.
: 22 czerwca 2015, o 16:56
Witam Was serdecznie kochani forumowicze.
Bardzo spodobał mi się pomysł jednego z forumowiczów, aby swoje zmagania przestawić w formie małe dziennika. Pozwoliłem sobie zapożyczyć ten pomysł aby również podzielić się z Wami a także z samym soba, o mojej przeszłości , moim niedowierzaniom , buntom, kryzysom , lepszym i gorszym dniom. A przede wszystkim chciałbym aby ten dziennik który będę tu prowadził , był dla mnie formą autoterapii. Ktoś ostatnio mi zasugerował abym właśnie tego typu rzeczy przelewał na papier co mam właśnie tutaj zamiar uczynić
Nie przeciągając....
Pochodzę z rodziny gdzie zawsze były jasne i mocne zasady. Mój ojciec był człowiekiem bardzo pracowitym , zaradnym ,odważnym , ale również despotycznym , wybuchowym oraz bardzo wymagającym. Moja mama jest osobą mocno nadopiekuńczą, często wtrącającą się w każdym najdrobniejszy aspekt mojego życia , jest kobietą która potrafi stworzyć ciepło domowe i przyciągnąć rodzinę w jedno miejsce, fantastyczna ciepła i kochana kobieta - tak wiele zawdzięczam moim rodzicom . Dzieciństwo wspominam bardzo dobrze, rodzice bardzo dbali o mnie i moją młodszą siostrę. Nigdy niczego nam nie brakowało, zabawki, wycieczki , jedzenie , dach nad głową. Było ciepło , przytulnie i rodzinnie. Pomyślałby ktoś, to skąd chłopie u Ciebie nerwica? Rodzice normalni , bez nałogów , żadnych patologicznych zachowań czy sytuacji ... przecież kochają Cię a Ty sobie jakieś urojenia wkręcasz.
Często sam miałem wyrzuty sumienia o to , ludzie też z resztą często mi wytykali i zazdrościli fakt że mojej rodzinie żyje się dobrze. A ja... złapałem nerwicę.... Nerwicę do której nie chciałem się przyznać, nerwicę w którą nie dowierzałem 7 lat... tyle czekałem aż zmobilizuje sie sam do pójscia do psychologa aby uslyszeć finalny werdykt - przyczynę mojego złego samopoczucia.
Nigdy nie miałem specjalnych kompleksów , może poza jednym , brakiem chęci do rywalizacji w młodym wieku, co przekładało się na niską aktywność sportową , a to zaś implikowało fakt że siedziałem w domu przed komputerem i zczynałem przybierać na wadze . Tak mi zleciał czas gimnazjum... uczyłem się dobrze, dużo czasu spędzałem przy grach komputerowych , nie miałem żadnych nałogów czy innych problemów.
Czasy liceum wspominam najlepiej. To tam poznałem moich jednych z najlepszych przyjaciół którzy pokazali mi prawdziwe życie jak na tamte realia... imprezy , alkohol, dziewczyny ... ah jak ja to miło wspominam
Co prawda nie miałem prawa do buntu , gdyż mój ojciec bardzo mocno trzymał mnie w ryzach a to nieraz powodowało narastanie wewnętrznej frustracji ... Ponownie uczyłem się dobrze , aż nadszedł czas ważnego życiowego wyboru : matura i co dalej ?
Postawiłem że chcę iśc na studia , ale nie umiałem wtedy wybrać konkretnego kierunku czy zainteresowania. Wtedy się coś złego zaczęła dziać w moim ciele. Najpierw zaczęło się od wyżynania wszystkich czterech ósemek w krótkich odstępach czasu. Pomyślałem sobie "Ok, mam naddatki zębowe, usunę je i będzie w porządku! " Niestety nie było w porządku . Po krótkim czasie zaczął mi szwankować staw skroniowo-żuchwowy . Zaczął mi przeskakiwać , cholernie boleć, a po krótkim czasie nadeszło piekło... Dostałem potwornego skurczu w szczęce, całę ciało zaczęło mnie boleć, od głowy do stóp. Bolało mnie dosłownie WSZSYTKO , głowa, szyja plecy , ręce , łydki a nawet STOPY (sic
). Zaczeły pojawiać się zaburzenia wzroku, zawroty głowy....
Dentystka powiedziała mi że to żuchwa... poleciałem do protetyka, ta wspomogła mnie szyją akrylową... i tutaj historia się powinna skończyć, a niestety dopiero się zaczęła. Po skończonym leczeniu protetycznym, poszedłem do niej i opowiedziałem jej że mimo wszystko dalej odczuwam dziwne objawy czy to zawroty czy niewyraźne widzenie (nieraz bolało mnie "z tyłu" oka i oczy mi mocno łzawiły ). Ona stwierdziła brak faktycznych dysfunkcji żuchwy i stwierdziła że jestem spięty zestresowany i żebym chodził na basen czy uprawiał inne sporty. Tak też zrobiłem. Chodziłem 3-4 razy w tygodniu na basen , ćwiczyłem bardzo ostro bo myślałem że to mi pomoże. Schudłem ponad 15 kilogramów a objawy jak były tak są dalej ! No kurde coś jest nie tak ! I wtedy rozpocząłem moją ukochaną analizę lękową. Dokopałem się do jakiś artykułów gdzie utwierdzałem się w przekonaniu że to wszystko co mi jest , jest spowodowane źle wyleczoną żuchwą! Byłem PRZEKONANY że potrzebuje kompleksowych badań, które mi się strasznie marzyły, a żadne lekarz nie chciał mnie posłuchać! Podważałem autorytet każdego lekarza, jedyne "zrozumienie" uzyskiwałem u różnych "uzdrowicieli" którzy to wystawiali coraz to wymyślniejsze diagnozy byleby wyszarpać coraz to więcej pieniędzy .
Każdego dnia cierpiałem , tak bardzo mnie wszystko bolało. A wiecie co było w tym wszystkim najgorsze? NIKT tego nie widział, nie było współczucia czy zrozumienia. Słyszałem tylko hasła : " weź się w garść" , "oddaj swoje cierpienia Chrystusowi , on Cie uzdrowi" , "ruszaj się wiecej to Cie nie bedzie nic boleć!". To mnie doprowadzało do szału i totalnego załamania.
I tak rozpocząłem właśnie pierwszy rok studiów... zacząłem studiować matematykę stosowaną. Wymagała turbo koncentracji, skupienia , dużo wysiłku i ćwiczeń, a przy tych wszystkich objawach to robiłem! To było najprawdziwsze piekło mojego życia - żadne słowa czy obrazy nie oddadzą tego co czułem, tylko ja to wiem.
Rodzice bardzo martwili się o mnie, zawozili mnie w wiele miejsc... i dopiero bioenergoterapeuta (sic!!!) , zasugerował abym poszedł do psychologa.... jego córki która urzędowała w Krakowie. Nie zrozumiałem sugestii... poszedłem... poagadałem chwile... i wyszedłem. Rodzice z wielką ulgą przyjęli fakt że nic mi nie jest (co prawda sam mocno olałem terapeutę gdyż nie rozumiałem po co tam konkretnie jestem ). A historia toczyła się dalej... bolało, ja szukałem współczucia i wsparcia oraz pomocy ( "Myślisz że mi to przejdzie? " To pytanie zadawałem kilkanaście razy dziennie...). I tak temat psychologa zamknąłem na kolejne 3-4 lata.
Czułem się odrzucany, ignorowany przez lekarzy i rodzinę. Miałem im potwornie za złe że nie chcą mi pomóc! No bo jak ja mam studiować , rozwijać się , korzystać z najlepszego okresu życia jakim są studia, w momencie gdy mnie tak wszystko napierdziela od środka i nie moge normalnie funkcjonować!!! Bolało mnie już któryś rok z rzędu ,a ja tylko się zastanawiałem kiedy to minie ? Może w moje 20 urodziny ? albo 23 ? 24 ? 25 ? Nie....
Wzbierała we mnie potworna złość... aż doszło do najgorszej tragedii mojego życia. Mój kochany tata dostal depresji... zmagał się z nią... nie chciał podjąć terapii... po prawie roku... popełnił samobójstwo. To była największa tragedia mojego życia. Mój ukochany tatuś, człowiek skała tego domu, prawdziwa opoka i powiernik trosk oraz problemów zniknął z mojego życia niczym pył marny. Zaraz po otrzymaniu od policji od jego śmierci, nie załamałem się. Stanąłem na wysokości zadania. jako 21 letni chłopak , zaczynający 3 rok studiów , przejąłem firmę po ojcu. Z mamą podjęliśmy decyzję o sprzedaży firmy, co też udało mi sie zrobić (jestem dalej dumny jak o tym piszę, gówniarz 21 letni sprzedaje calą dużą firmę zagranicznym kontrahentom...
) Jako nowa głowa rodziny wziąłem na swoje barki nowe obowiązki i odpowiedzialności . Przejąłem spadek po ojcu razem z mamą. Wiedziałem że są tam różne długi i wierzyciele. Natomiast uwierzcie mi , tak strasznie kochałem swoją mamę, że postawiłem że poświęce dla niej choćby całe życie żeby jej pomóc z tym bajzlem!
W międzyczasie moja nerwica trwała w najlepsze, po pewnym czasie zaliczylem epizod faktycznej biedy... odcięli mi wodę i prąd. Nie miałem na jedzenie, w dodatku ta cała nerwica. Nie miałem na nic siły, a było mi zimno , ciemno i burczalo w brzuchu . Podjąłem wtedy decyzję po 4 roku studiów , zakładam własną firmę i robię to co uważam że umiem robić najlepiej. Niestety pewnemu prowadzącemu na uczelni mój pomysł praca/studia się nie spodobał i kazał mi wybrać (gdyż i tak nie chciał mi dać zaliczenia z pewnego durnego przedmiotu...). Podjąłem bardzo ważną decyzję - rzucam studia , idę w wir pracy. Pierwsza samodzielna, dorosła decyzja której nie żałuje do tej pory. Oczywiście nie obyło się bez ataku ze środowiska rodziny ("ale jak to będziesz tylko licencjatem a nie magistrem?!" etc.). Teraz po kilku latach uważam że ten papier MGR i tak by mi do niczego się nie przydał , gdyż to co najwartościowsze kształtowało się we mnie
Mimo wszystko dalej się trzymałem psychicznie, nerwica dawała ostro w dupę ale ja nie zamknąłem się w pokoju i nie szlochałem... na to dopiero miał przyjść czas .
Życie mijało dalej, ja ciężko pracowałem , przeżywałem różne problemy dnia codziennego , dom , długi , obowiązki, rodzina . W końcu nastał czas że moja kochana mama postawiła ułożyć sobie na nowo życie. Poznała fantastycznego faceta . Zaczeła się z nim spotykać, po jakimś czasie zaczął zostawać na weekendy , w końcu się wprowadził ( po uprzedniej konsultacji ze mną i siostrą
) . I stało się coś dziwnego.,.. poczułem się jak ZBĘDNY element w tej całej układance. Pojawił się gość, bardzo obrotny , zaradny, który postanowił pomóc nam z długami, komornikami i wierzycielami. Czlowiek który okazuje dozgonną miłośc mojej matce, stał się dla niej teraz wsparciem i opoką a ja poczułem się jakbym odszedł na drugi plan....
I wtedy przyszedł poważny kryzys.
Zaczęły się kolejne symptomy , moje serducho waliło 200/300 (żarcik
) , nie mogłem w ogólę zasnąć, czułem że umieram w łóżku. Już wiedziałem że moje dni są policzone .... poszedłem do lekarza - diagnoza przemęczenie i przepracowanie - dostałem jakieś benzo i coś na spanie oraz sugestie pójścia do psychologa.
Czułem i wiedziałem że mam teraz już wolną rękę, że pieniądze które zarabiam mogę zostawić dla siebie, zainwestować w sibie czy rozwój firmy, ale moje ego zgłupiało- nie wiedziałem co mam robić! Stwierdziłem więc że dobrym pomysłem będzie odwiedzenie mojego przyjaciela z Nowego Targu który akurat miał urodziny. Czułem że jestem spięty, on też to widział. Napiłem się piwka... potem czegoś mocniejszego ,a na deserek (o zgrozo!) , buch MOCNEGO towaru (marysi...) . Przed spaniem zażyłem ten lek na sen ... a rano się zaczęło...
Obudziłem się całkowicie przymulony, świat wydawał mi się oddalony i jakiś sztuczny... następnego dnia gdy byłem już w domu dostałem pierwszego w życiu ataku paniki. Stwierdziłem że skoro tak się czuję to musiałem sobie uszkodzić mózg , najcenniejszy dar jaki mam w moim ciele. Zaczęła się panika... latanie po lekarzach , wykonałem sam prywatnie mnóstwo badań (TK , MRI , laryngolog, neurolog, kardiolog, borelioza i cholera wie co jeszcze ...).
Wtedy te skumulowane emocje wylazły ze mnie . Zacząlem płakać, tak bardzo rzewnie i nie mogłem się opanować... zaliczylem wtedy szybko tygodniowy pobyt w opolu u akupunkturzysty który ciągle powtarzał mi abym wyszedł z mojego "nocnika emocjonalnego" . Nie wiedziałem o co gościowi chodzi, myślełem że upadł na głowę czy coś. Po powrocie dostałem jeszcze gorszej depresji . Wylądowałem na izbie przyjęć w psychiatryku i wtedy dostałem pierwsze leki - sulpiryd i perazin . Nawet nie zdajecie sobie sprawy jak się cuz.łem gdy realizowałem receptę w aptece na te proszki... jak skończony człowiek, osoba która przegrała swoje zycie . W międzyczasie właśnie zalogowałem się tutaj na forum i rozpocząłem terapię u psychologa.
Leki.
Proszki jak to proszki, ćpałem je dzielnie , 3 razy na dobę z nadzieją że pomogą mi wyjść nie dość że depresji ale i z NERWICY. Eksperymentowałem z różnymi proszkami, zmieniałem psychiatrów... ciągle byłem niezadowolony. W końcu dostałem wenlafaksyne która porpawiła moje samopoczucie, ale nie tknęła nawet o odrobinę moich objawów psychosomatycznych . Nie zapomnę słow pierwszego psychiatry "Dam Panu tabletki na te bóle..." . Uwierzyłem w tabletki , nadałem im wartość emocjonalną i tak bardzo srogo się zawiodłem - gówno mi pomogły na "te bóle" .
Pod namową Kasi - mojej psycholog.- kontynuowałem lekoterapie aby trzymać swój stan emocjonalny w pionie. Wtedy dopiero na sesjach u niej zacząłem powoli dojrzewać do świadmości że problem moich bóli nie lezy na zewnątrz ale wewnątrz mnie ...
CDN
Bardzo spodobał mi się pomysł jednego z forumowiczów, aby swoje zmagania przestawić w formie małe dziennika. Pozwoliłem sobie zapożyczyć ten pomysł aby również podzielić się z Wami a także z samym soba, o mojej przeszłości , moim niedowierzaniom , buntom, kryzysom , lepszym i gorszym dniom. A przede wszystkim chciałbym aby ten dziennik który będę tu prowadził , był dla mnie formą autoterapii. Ktoś ostatnio mi zasugerował abym właśnie tego typu rzeczy przelewał na papier co mam właśnie tutaj zamiar uczynić

Nie przeciągając....
Pochodzę z rodziny gdzie zawsze były jasne i mocne zasady. Mój ojciec był człowiekiem bardzo pracowitym , zaradnym ,odważnym , ale również despotycznym , wybuchowym oraz bardzo wymagającym. Moja mama jest osobą mocno nadopiekuńczą, często wtrącającą się w każdym najdrobniejszy aspekt mojego życia , jest kobietą która potrafi stworzyć ciepło domowe i przyciągnąć rodzinę w jedno miejsce, fantastyczna ciepła i kochana kobieta - tak wiele zawdzięczam moim rodzicom . Dzieciństwo wspominam bardzo dobrze, rodzice bardzo dbali o mnie i moją młodszą siostrę. Nigdy niczego nam nie brakowało, zabawki, wycieczki , jedzenie , dach nad głową. Było ciepło , przytulnie i rodzinnie. Pomyślałby ktoś, to skąd chłopie u Ciebie nerwica? Rodzice normalni , bez nałogów , żadnych patologicznych zachowań czy sytuacji ... przecież kochają Cię a Ty sobie jakieś urojenia wkręcasz.
Często sam miałem wyrzuty sumienia o to , ludzie też z resztą często mi wytykali i zazdrościli fakt że mojej rodzinie żyje się dobrze. A ja... złapałem nerwicę.... Nerwicę do której nie chciałem się przyznać, nerwicę w którą nie dowierzałem 7 lat... tyle czekałem aż zmobilizuje sie sam do pójscia do psychologa aby uslyszeć finalny werdykt - przyczynę mojego złego samopoczucia.
Nigdy nie miałem specjalnych kompleksów , może poza jednym , brakiem chęci do rywalizacji w młodym wieku, co przekładało się na niską aktywność sportową , a to zaś implikowało fakt że siedziałem w domu przed komputerem i zczynałem przybierać na wadze . Tak mi zleciał czas gimnazjum... uczyłem się dobrze, dużo czasu spędzałem przy grach komputerowych , nie miałem żadnych nałogów czy innych problemów.
Czasy liceum wspominam najlepiej. To tam poznałem moich jednych z najlepszych przyjaciół którzy pokazali mi prawdziwe życie jak na tamte realia... imprezy , alkohol, dziewczyny ... ah jak ja to miło wspominam

Postawiłem że chcę iśc na studia , ale nie umiałem wtedy wybrać konkretnego kierunku czy zainteresowania. Wtedy się coś złego zaczęła dziać w moim ciele. Najpierw zaczęło się od wyżynania wszystkich czterech ósemek w krótkich odstępach czasu. Pomyślałem sobie "Ok, mam naddatki zębowe, usunę je i będzie w porządku! " Niestety nie było w porządku . Po krótkim czasie zaczął mi szwankować staw skroniowo-żuchwowy . Zaczął mi przeskakiwać , cholernie boleć, a po krótkim czasie nadeszło piekło... Dostałem potwornego skurczu w szczęce, całę ciało zaczęło mnie boleć, od głowy do stóp. Bolało mnie dosłownie WSZSYTKO , głowa, szyja plecy , ręce , łydki a nawet STOPY (sic

Dentystka powiedziała mi że to żuchwa... poleciałem do protetyka, ta wspomogła mnie szyją akrylową... i tutaj historia się powinna skończyć, a niestety dopiero się zaczęła. Po skończonym leczeniu protetycznym, poszedłem do niej i opowiedziałem jej że mimo wszystko dalej odczuwam dziwne objawy czy to zawroty czy niewyraźne widzenie (nieraz bolało mnie "z tyłu" oka i oczy mi mocno łzawiły ). Ona stwierdziła brak faktycznych dysfunkcji żuchwy i stwierdziła że jestem spięty zestresowany i żebym chodził na basen czy uprawiał inne sporty. Tak też zrobiłem. Chodziłem 3-4 razy w tygodniu na basen , ćwiczyłem bardzo ostro bo myślałem że to mi pomoże. Schudłem ponad 15 kilogramów a objawy jak były tak są dalej ! No kurde coś jest nie tak ! I wtedy rozpocząłem moją ukochaną analizę lękową. Dokopałem się do jakiś artykułów gdzie utwierdzałem się w przekonaniu że to wszystko co mi jest , jest spowodowane źle wyleczoną żuchwą! Byłem PRZEKONANY że potrzebuje kompleksowych badań, które mi się strasznie marzyły, a żadne lekarz nie chciał mnie posłuchać! Podważałem autorytet każdego lekarza, jedyne "zrozumienie" uzyskiwałem u różnych "uzdrowicieli" którzy to wystawiali coraz to wymyślniejsze diagnozy byleby wyszarpać coraz to więcej pieniędzy .
Każdego dnia cierpiałem , tak bardzo mnie wszystko bolało. A wiecie co było w tym wszystkim najgorsze? NIKT tego nie widział, nie było współczucia czy zrozumienia. Słyszałem tylko hasła : " weź się w garść" , "oddaj swoje cierpienia Chrystusowi , on Cie uzdrowi" , "ruszaj się wiecej to Cie nie bedzie nic boleć!". To mnie doprowadzało do szału i totalnego załamania.
I tak rozpocząłem właśnie pierwszy rok studiów... zacząłem studiować matematykę stosowaną. Wymagała turbo koncentracji, skupienia , dużo wysiłku i ćwiczeń, a przy tych wszystkich objawach to robiłem! To było najprawdziwsze piekło mojego życia - żadne słowa czy obrazy nie oddadzą tego co czułem, tylko ja to wiem.
Rodzice bardzo martwili się o mnie, zawozili mnie w wiele miejsc... i dopiero bioenergoterapeuta (sic!!!) , zasugerował abym poszedł do psychologa.... jego córki która urzędowała w Krakowie. Nie zrozumiałem sugestii... poszedłem... poagadałem chwile... i wyszedłem. Rodzice z wielką ulgą przyjęli fakt że nic mi nie jest (co prawda sam mocno olałem terapeutę gdyż nie rozumiałem po co tam konkretnie jestem ). A historia toczyła się dalej... bolało, ja szukałem współczucia i wsparcia oraz pomocy ( "Myślisz że mi to przejdzie? " To pytanie zadawałem kilkanaście razy dziennie...). I tak temat psychologa zamknąłem na kolejne 3-4 lata.
Czułem się odrzucany, ignorowany przez lekarzy i rodzinę. Miałem im potwornie za złe że nie chcą mi pomóc! No bo jak ja mam studiować , rozwijać się , korzystać z najlepszego okresu życia jakim są studia, w momencie gdy mnie tak wszystko napierdziela od środka i nie moge normalnie funkcjonować!!! Bolało mnie już któryś rok z rzędu ,a ja tylko się zastanawiałem kiedy to minie ? Może w moje 20 urodziny ? albo 23 ? 24 ? 25 ? Nie....
Wzbierała we mnie potworna złość... aż doszło do najgorszej tragedii mojego życia. Mój kochany tata dostal depresji... zmagał się z nią... nie chciał podjąć terapii... po prawie roku... popełnił samobójstwo. To była największa tragedia mojego życia. Mój ukochany tatuś, człowiek skała tego domu, prawdziwa opoka i powiernik trosk oraz problemów zniknął z mojego życia niczym pył marny. Zaraz po otrzymaniu od policji od jego śmierci, nie załamałem się. Stanąłem na wysokości zadania. jako 21 letni chłopak , zaczynający 3 rok studiów , przejąłem firmę po ojcu. Z mamą podjęliśmy decyzję o sprzedaży firmy, co też udało mi sie zrobić (jestem dalej dumny jak o tym piszę, gówniarz 21 letni sprzedaje calą dużą firmę zagranicznym kontrahentom...

W międzyczasie moja nerwica trwała w najlepsze, po pewnym czasie zaliczylem epizod faktycznej biedy... odcięli mi wodę i prąd. Nie miałem na jedzenie, w dodatku ta cała nerwica. Nie miałem na nic siły, a było mi zimno , ciemno i burczalo w brzuchu . Podjąłem wtedy decyzję po 4 roku studiów , zakładam własną firmę i robię to co uważam że umiem robić najlepiej. Niestety pewnemu prowadzącemu na uczelni mój pomysł praca/studia się nie spodobał i kazał mi wybrać (gdyż i tak nie chciał mi dać zaliczenia z pewnego durnego przedmiotu...). Podjąłem bardzo ważną decyzję - rzucam studia , idę w wir pracy. Pierwsza samodzielna, dorosła decyzja której nie żałuje do tej pory. Oczywiście nie obyło się bez ataku ze środowiska rodziny ("ale jak to będziesz tylko licencjatem a nie magistrem?!" etc.). Teraz po kilku latach uważam że ten papier MGR i tak by mi do niczego się nie przydał , gdyż to co najwartościowsze kształtowało się we mnie

Życie mijało dalej, ja ciężko pracowałem , przeżywałem różne problemy dnia codziennego , dom , długi , obowiązki, rodzina . W końcu nastał czas że moja kochana mama postawiła ułożyć sobie na nowo życie. Poznała fantastycznego faceta . Zaczeła się z nim spotykać, po jakimś czasie zaczął zostawać na weekendy , w końcu się wprowadził ( po uprzedniej konsultacji ze mną i siostrą

I wtedy przyszedł poważny kryzys.
Zaczęły się kolejne symptomy , moje serducho waliło 200/300 (żarcik

Czułem i wiedziałem że mam teraz już wolną rękę, że pieniądze które zarabiam mogę zostawić dla siebie, zainwestować w sibie czy rozwój firmy, ale moje ego zgłupiało- nie wiedziałem co mam robić! Stwierdziłem więc że dobrym pomysłem będzie odwiedzenie mojego przyjaciela z Nowego Targu który akurat miał urodziny. Czułem że jestem spięty, on też to widział. Napiłem się piwka... potem czegoś mocniejszego ,a na deserek (o zgrozo!) , buch MOCNEGO towaru (marysi...) . Przed spaniem zażyłem ten lek na sen ... a rano się zaczęło...
Obudziłem się całkowicie przymulony, świat wydawał mi się oddalony i jakiś sztuczny... następnego dnia gdy byłem już w domu dostałem pierwszego w życiu ataku paniki. Stwierdziłem że skoro tak się czuję to musiałem sobie uszkodzić mózg , najcenniejszy dar jaki mam w moim ciele. Zaczęła się panika... latanie po lekarzach , wykonałem sam prywatnie mnóstwo badań (TK , MRI , laryngolog, neurolog, kardiolog, borelioza i cholera wie co jeszcze ...).
Wtedy te skumulowane emocje wylazły ze mnie . Zacząlem płakać, tak bardzo rzewnie i nie mogłem się opanować... zaliczylem wtedy szybko tygodniowy pobyt w opolu u akupunkturzysty który ciągle powtarzał mi abym wyszedł z mojego "nocnika emocjonalnego" . Nie wiedziałem o co gościowi chodzi, myślełem że upadł na głowę czy coś. Po powrocie dostałem jeszcze gorszej depresji . Wylądowałem na izbie przyjęć w psychiatryku i wtedy dostałem pierwsze leki - sulpiryd i perazin . Nawet nie zdajecie sobie sprawy jak się cuz.łem gdy realizowałem receptę w aptece na te proszki... jak skończony człowiek, osoba która przegrała swoje zycie . W międzyczasie właśnie zalogowałem się tutaj na forum i rozpocząłem terapię u psychologa.
Leki.
Proszki jak to proszki, ćpałem je dzielnie , 3 razy na dobę z nadzieją że pomogą mi wyjść nie dość że depresji ale i z NERWICY. Eksperymentowałem z różnymi proszkami, zmieniałem psychiatrów... ciągle byłem niezadowolony. W końcu dostałem wenlafaksyne która porpawiła moje samopoczucie, ale nie tknęła nawet o odrobinę moich objawów psychosomatycznych . Nie zapomnę słow pierwszego psychiatry "Dam Panu tabletki na te bóle..." . Uwierzyłem w tabletki , nadałem im wartość emocjonalną i tak bardzo srogo się zawiodłem - gówno mi pomogły na "te bóle" .
Pod namową Kasi - mojej psycholog.- kontynuowałem lekoterapie aby trzymać swój stan emocjonalny w pionie. Wtedy dopiero na sesjach u niej zacząłem powoli dojrzewać do świadmości że problem moich bóli nie lezy na zewnątrz ale wewnątrz mnie ...
CDN
