Koniec/Początek. Moja historia_Katja
: 8 listopada 2021, o 10:50
Czas już chyba zostawić wpis odburzeniowy. Przyznam, że nie śpieszyłam się z tym, ponieważ gdzieś tam co jakiś czas pojawiały się u mnie echa zaburzenia w postaci dziwnych myśli, napięć itp spraw. Związane jest to w dużej mierze z moimi problemami zdrowotnymi (w tym hormonalnymi), natomiast nie ma już u mnie patologicznego utrzymywania lęku oraz poczucia, że muszę to jakoś rozwiązać, jak tylko poczuję się gorzej. Nie czuję się jeszcze fizycznie w pełnej formię (chociaż jest już dużoooo lepiej) z uwagi na inne problemy zdrowotne, ale psychicznie jestem już w dużym stopniu zregenerowana, aczkolwiek jeszcze trochę pracy przede mną, nie tyle już z samym zaburzeniem, ile z postawami, które mnie do niego zaprowadziły. Mój post odburzeniowy nazwałam koniec/początek, bo dla mnie koniec zaburzenia jest jednocześnie początkiem innego spojrzenia na życie, bo jak słusznie moim zdaniem, stwierdził psycholog David Bakan "cierpienie jest wielkim motywatorem rozwoju". W moim przypadku było ono wręcz konieczne żebym wreszcie przestała tkwić w pewnych postawach i być statystą w swoim własnym życiu, zamiast pierwszoplanową postacią.
Czas poprzedzający zaburzenie, był u mnie czasem gdy już totalnie zabrnęłam w pewne niekorzystne dla mnie schematy i wręcz pogrążała się w nich, wymagając od siebie nie wiadomo czego w imię wszystkich dookoła z pominięciem mnie. Byłam totalnie niezainteresowana swoim życiem, swoim rozwojem, dni przelatywały mi przez palce, a ja ciągle z telefonem żyjąc życiem innych, doradzając, służąc wiecznym wsparciem, gdy tak naprawdę to ja sama potrzebowałam swojego wsparcia, zainteresowania i pomocy.
Wiem, że nie każdemu dobrze się widzi takie podejście, ale ja jestem głęboko przekonana, że to co się stało, ten ogromny ból emocjonalny, był sygnałem alarmowym od mojej psychiki, jej niezgodą na to jak żyje i miał on na celu zdopingowanie mnie bym wreszcie zaczęła realizować swój potencjał, bym rozwijała się i nawiązała wreszcie kontakt z moimi emocjami i ciałem (tutaj paradoksalnie z pomocą przyszła choroba).
Ok, to na początek wrzucam z mojej strony listę moich objawów, żeby mi nikt nie pisał, że ja to pewnie jakieś lekkie miałam. Trochę ją apgrejdowałam, bo przypomniało mi się jeszcze kilka.
Zaczęło się z grubej rury, podobnie jak prawie 10 lat temu, czyli od serca, dokładniej to od żołądka (myślałam, że się czymś truje), ale dojdźmy już do serca. Pamiętam, był piękny maj, jak nigdy w Irlandii, wróciliśmy z kawiarni i zrobiłam się mega senna. Postanowiłam się położyć, co raczej mi się nie zdarza w ciągu dnia i się zaczęło, pocenie, walenia serca, jakieś dziwne sny, Bóg wie co, potem doszedł żołądek, dreszcze. Przez kolejne dni, jak tylko chciałam położyć się spać, to się zaczynało. Serce to nie wiem co się z nim działo, ale chyba wszystko. "Stawało", "ruszało", kołatało, przeskakiwało, zwalniało, oczywiście jak każdy nerwicowiec zakupiłam ciśnieniomierz, który mi pokazywał cuda wianki, skończyło się tym, że tak się nakręciłam, że dwa dni byłam w stanie niemal nieustannej paniki i braku snu. Bardzo szybko pojawiło się też, znane mi już poczucie "innego świata", wrażenie, że jestem w innej rzeczywistości, że nic już nie jest jak kiedyś, do tego dołączyła oczywiście analiza. No nie będę się rozpisywać szczegółowo, bo to by książka z tego wyszła, więc polecę w punktach:
- serce to jak już wspomniałam działo mi się z nim wszystko, jeszcze wpadłam na genialny pomysł i kupiłam sobie zegarek z pomiarem pulsu, na który oczywiście obsesyjnie zerkałam i który pokazywała mi takie kwiatki jak 170 uderzeń przy lekkim spacerku
, pomiary ciśnienia kończyły nie u mnie jakiś cudami na kiju, gdzie co chwila wyskakiwało mi co innego i coraz bardziej nieprawdopodobnego
- ból brzucha, jelit, biegunki takie, że nie wychodziłam z domu, tygodniami nie mogłam prawie nic zjeść i żywiłam się bułkami i bananami, co zjadłam to mnie truło, do tego odczuwałam paniczny wręcz lęk przed zarazkami, wszystko wydawało mi się potencjalnie niebezpieczne, źle umyte, daty ważności sprawdzałam po 1000 razy, schudłam tak, że jak mnie matka zobaczyła po powrocie do Polski to się przeraziła moim wyglądem, chuda (a z natury jestem bardzo szczupła), blada, przeraźliwie smutna, na oko było widać, że niezbyt dobrze ze mną
- potworna senność w ciągu dnia i nienaturalne pobudzenie w nocy powodowało, że ciągle byłam zmęczona, co noc potrafiłam mieć koszmary, paraliże przysenne, serce waliło mi jak oszalałe jak tylko chciałam położyć się spać, a moje ciało podskakiwało, zasypiałam z ogromny trudem, albo wcale, noce potrafiłam spędzać na krążeniu pomiędzy łóżkiem a WC
- bóle mięśni takie, że bolało mnie dosłownie całe ciało, buty zimowe były dla mnie za ciężkie, do tego stopnia, że powłóczyłam w nich nogami, a wejście po schodach kończyło się niemal paraliżem nóg (raz chciałam się dosłownie położyć na ziemi, bo nie byłam w stanie iść)
- wejście do pubu czy jakiegoś głośniejszego miejsca kończyło się stanem odrealnienia i wrażeniem, że zaraz zacznę płakać, krzyczeć, biec, ale też przesiadywanie samej w domu, również kończyło się wrażeniem nierealności otoczenia
-obsesyjne analizy, które leciały sobie w mojej głowie 24/7, przymus powtarzania co mam robić i to powtarzania po milion razy, bo wystarczy, że mi się słowo nie zgodziło, albo za mało płynnie coś przemyślałam i leciałam od początku, do tego mnóstwo kompulsji, cały czas musiałam coś przemyśleć, a że te przemyślenia nie miały końca i wręcz zalewały moją głowę, to kończyły się często paniką i/lub stanem odrealnienia, w czasie tych rozmyślań miała mnóstwo "atrakcji" typu uderzenia gorąca, zimna, wrażenie, że za chwilę oszaleje, albo że mnie rozerwie od środka, intensywność tych analiz przerażała mnie do tego stopnia, że z lęku dostawałam odrealnień, pamiętam jak kiedyś stałam w Tesco, a myśli wręcz zalewały moją głowę, czego w żaden sposób nie mogłam zatrzymać i miałam wrażenie, że za chwilę napięcie rozerwie mi twarz
- bóle w klatce piersiowej, gniecenia, wrażenie rozrywania, bóle szczęki i lewej ręki, nerwobóle takie, że ledwo mogłam oddychać
- potworny wręcz lęk przed zarazkami, bakteriami, do takiego stopnia, że bałam się wejść do autobusu czy kina, lęk przed tym, że zachoruje i nie będę w stanie się wyleczyć
- duszności, wrażenie czegoś w gardle, ciągłe przełykanie, bo wydawało mi się, że coś tam mi utknęło, lęk przed spożywaniem jedzenia
- paniczny wręcz lęk, że tak już mi zostanie, że nigdy mi to nie minie, natręty przekonujące mnie, że nie mam szans na wyjście z tego
- makabryczne wyobrażenia w głowie, które w najlepszych momentach miałam wręcz ciągle, wieczorami chodziłam zazwyczaj na spacer z moim facetem i to było piekło, całą drogę jak tylko leżało gdzieś jakieś szkło lub widziałam coś ostrego to się zaczynało, aż mnie skręcało od tych wyobrażeń
- natrętne wrażenie czegoś w różnych częściach ciała i paniczny lęk przed tym
do tego stopnia, że tygodniami chodziłam zgięta w pół bo miałam wrażenie czucia pępka i doprowadzało mnie to do obłędu i poczucia, że już zawsze będę się tak czuć
- rozchwianie emocjonalne level master, ogromna wręcz nerwowość, płaczliwość, ciągłe natręctwa w głowie związane z poczuciem winy, uporczywe wyjaśnianie sobie czegoś z innymi
- uderzanie gorąca, albo masakrycznego wręcz zimna, do takiego stopnia, że aż mi zęby latały
- upewnianie się po milion razy w głowie, że coś sprawdziłam, przemyślałam aż do poczucia, że mi odwali od tego
- ogromne wręcz osłabienie, wchodziłam do sklepów i robiło mi się momentalnie słabo, niedobrze (ale nawet to mnie od nich nie odgoniło, bo kocham zakupy
)
- lęk przed nożami i ostrymi przedmiotami, pamiętam jak zmywałam i nagle dostałam ataku paniki na widok noża do takiego stopnia, że uciekłam z kuchni do sypialni i leżałam tam pół dnia rycząc jak opętana, że chyba zwariowałam
- lęk przed tym, że zrobie sobie coś przez sen, albo w jakimś stanie nieświadomości, bałam się wysokich pięter, ostrych przedmiotów blisko mnie, paniczny wręcz lęk przed samobójstwem
- na spotkaniach towarzyskich miałam jakieś dziwaczne i makabryczne wyobrażenia np. że koleżanka wbija we mnie swoje paznokcie
- lęk wywoływało we mnie wszystko, każda myśl, cokolwiek robiłam to po chwili zaczynałam się tego bać, jaki kichnęłam to zaczynałam się bać, że tak mi zostanie, to samo było z czkawką, albo z czymkolwiek innym, bezsenna noc a ja zaczynałam się już bać, że nigdy nie zasnę i umrę z braku snu
- przerażały mnie też rozmowy na forum, podobnie jak niektórzy uczestnicy
- bałam się luster i że moje odbicie zacznie się do mnie uśmiechać, albo robić coś innego niż ja (był taki horror)
- męczyło mnie obsesyjne wręcz poczucie, że coś powiedziałam lub zrobiłam źle, ciągle analizowałam to co robię i ciągle coś robiłam wg. siebie nie tak, czym się zadręczyłam, przykład: zadzwonił do mnie ojciec, a ja się zadręczałam, że za mało entuzjastycznie z nim rozmawiałam
- wzruszałam się wszystkim, każdego mi było żal, świat jawił mi się jako miejsce pełne bólu i cierpienia
, ciągle przypominały mi się jakieś smutne opowieści ze zwierzętami lub dziećmi
- męczyło mnie uporczywe poczucie winy za jakieś mniej lub bardziej prawdziwe błędy z przeszłości i poczucie, że jestem złym człowiekiem i zaraz się o tym wszyscy dowiedzą i spotka mnie za to zasłużona kara
- moja przeszłość, dzieciństwo jawiło mi się jako jeden wielki dramat, uporczywie wspominałam jakieś sprawy z przeszłości i godzinami je ruminowałam, czułam wręcz obsesyjną niechęć do matki
- każda nawet najdrobniejsza wymiana zdań, jakieś drobne nieporozumienie doprowadzało mnie na skraj rozpaczy, nie potrafiłam zostawić żadnego tematu, wszystko godzinami mieliłam w głowie
- uporczywe poczucie krzywdy i żalu
- natrętne myśli związane z oburzaniem i miliony ruminacji w tym temacie, uporczywe planowanie mojego wychodzenia z zaburzenia, ciągłe analizowanie czy dobrze to robię, czy na pewno robię wszystko jak trzeba
-natręctwa związane z relacjami z innymi ludźmi
- totalna panika i histeria w momencie gdy zaczęłam mieć problemy zdrowotne, nie jestem w stanie opisać tutaj słowami jak się czułam, ale w tym momencie przerażenie u mnie osiągnęło punkt, w który dosłownie bałam się już nawet oddychać, jednocześnie nie chciałam podejmować żadnych działań, wszystko wydawało mi się bez sensu, a moje życie skończone, zalewały mnie natręctwa, że nigdy z tego nie wyjdę, że to już koniec mojego życia, doszło do tego, że pojawiły się myśli samobójcze, całymi dniami wyłam (nie płakałam, ale dosłownie zwijałam w pościeli z rozpaczy)
-stany depresyjne, wszystko nie miało sensu, mój stan mnie przerażał, a jednocześnie nie widziałam z niego wyjścia, każdą sugestię odrzucałam jako niewykonalną
- bałam się, że przestane umieć ...chodzić, wydawało mi się ciągle, że dziwnie chodzę, bujam się, miałam wizje, że upadnę i nie będę potrafiła wstać
- ciągle miałam wrażenie, że na coś choruje, albo zaraz zachoruje, oczywiście czytałam objawy i każdy praktycznie miałam
-potrafiłam cały niemal dzień się trząść
- z czasem osłabienie, do tego stopnia, że męczyła mnie rozmowa, albo wejście po schodach, rozmawiając przez telefon musiała leżeć, bo po 15 minutach nie miałam już siły stać, męczyłam się niemiłosiernie szybko, pociłam, cokolwiek robiłam to musiałam się po tym położyć odpocząć, do tego zaczęły się niekończące się infekcje
-lęk, że stracę panowanie nad jelitami, pęcherzem, że zacznę robić rzeczy, których nie chcę
-jakakolwiek wzmianka o samobójstwie wywoływała u mnie atak paniki
-ataki paniki najczęściej przed snem (jak zbliżała się noc to płakać mi się chciało)
-poczucie zmienionej rzeczywistości, wrażenie, że wszystko jest jakieś inne, nie takie jak kiedyś
-dziwaczne myśli np. o zjedzeniu czegoś obrzydliwego
-w pewnym momencie myśli samobójcze nie były już straszne, a stały się pocieszające
-totalna bezradność i wrażenie, że wszystko mnie przeraża i przerasta, stany depresyjne
C.D.N
Czas poprzedzający zaburzenie, był u mnie czasem gdy już totalnie zabrnęłam w pewne niekorzystne dla mnie schematy i wręcz pogrążała się w nich, wymagając od siebie nie wiadomo czego w imię wszystkich dookoła z pominięciem mnie. Byłam totalnie niezainteresowana swoim życiem, swoim rozwojem, dni przelatywały mi przez palce, a ja ciągle z telefonem żyjąc życiem innych, doradzając, służąc wiecznym wsparciem, gdy tak naprawdę to ja sama potrzebowałam swojego wsparcia, zainteresowania i pomocy.
Wiem, że nie każdemu dobrze się widzi takie podejście, ale ja jestem głęboko przekonana, że to co się stało, ten ogromny ból emocjonalny, był sygnałem alarmowym od mojej psychiki, jej niezgodą na to jak żyje i miał on na celu zdopingowanie mnie bym wreszcie zaczęła realizować swój potencjał, bym rozwijała się i nawiązała wreszcie kontakt z moimi emocjami i ciałem (tutaj paradoksalnie z pomocą przyszła choroba).
Ok, to na początek wrzucam z mojej strony listę moich objawów, żeby mi nikt nie pisał, że ja to pewnie jakieś lekkie miałam. Trochę ją apgrejdowałam, bo przypomniało mi się jeszcze kilka.
Zaczęło się z grubej rury, podobnie jak prawie 10 lat temu, czyli od serca, dokładniej to od żołądka (myślałam, że się czymś truje), ale dojdźmy już do serca. Pamiętam, był piękny maj, jak nigdy w Irlandii, wróciliśmy z kawiarni i zrobiłam się mega senna. Postanowiłam się położyć, co raczej mi się nie zdarza w ciągu dnia i się zaczęło, pocenie, walenia serca, jakieś dziwne sny, Bóg wie co, potem doszedł żołądek, dreszcze. Przez kolejne dni, jak tylko chciałam położyć się spać, to się zaczynało. Serce to nie wiem co się z nim działo, ale chyba wszystko. "Stawało", "ruszało", kołatało, przeskakiwało, zwalniało, oczywiście jak każdy nerwicowiec zakupiłam ciśnieniomierz, który mi pokazywał cuda wianki, skończyło się tym, że tak się nakręciłam, że dwa dni byłam w stanie niemal nieustannej paniki i braku snu. Bardzo szybko pojawiło się też, znane mi już poczucie "innego świata", wrażenie, że jestem w innej rzeczywistości, że nic już nie jest jak kiedyś, do tego dołączyła oczywiście analiza. No nie będę się rozpisywać szczegółowo, bo to by książka z tego wyszła, więc polecę w punktach:
- serce to jak już wspomniałam działo mi się z nim wszystko, jeszcze wpadłam na genialny pomysł i kupiłam sobie zegarek z pomiarem pulsu, na który oczywiście obsesyjnie zerkałam i który pokazywała mi takie kwiatki jak 170 uderzeń przy lekkim spacerku
- ból brzucha, jelit, biegunki takie, że nie wychodziłam z domu, tygodniami nie mogłam prawie nic zjeść i żywiłam się bułkami i bananami, co zjadłam to mnie truło, do tego odczuwałam paniczny wręcz lęk przed zarazkami, wszystko wydawało mi się potencjalnie niebezpieczne, źle umyte, daty ważności sprawdzałam po 1000 razy, schudłam tak, że jak mnie matka zobaczyła po powrocie do Polski to się przeraziła moim wyglądem, chuda (a z natury jestem bardzo szczupła), blada, przeraźliwie smutna, na oko było widać, że niezbyt dobrze ze mną
- potworna senność w ciągu dnia i nienaturalne pobudzenie w nocy powodowało, że ciągle byłam zmęczona, co noc potrafiłam mieć koszmary, paraliże przysenne, serce waliło mi jak oszalałe jak tylko chciałam położyć się spać, a moje ciało podskakiwało, zasypiałam z ogromny trudem, albo wcale, noce potrafiłam spędzać na krążeniu pomiędzy łóżkiem a WC
- bóle mięśni takie, że bolało mnie dosłownie całe ciało, buty zimowe były dla mnie za ciężkie, do tego stopnia, że powłóczyłam w nich nogami, a wejście po schodach kończyło się niemal paraliżem nóg (raz chciałam się dosłownie położyć na ziemi, bo nie byłam w stanie iść)
- wejście do pubu czy jakiegoś głośniejszego miejsca kończyło się stanem odrealnienia i wrażeniem, że zaraz zacznę płakać, krzyczeć, biec, ale też przesiadywanie samej w domu, również kończyło się wrażeniem nierealności otoczenia
-obsesyjne analizy, które leciały sobie w mojej głowie 24/7, przymus powtarzania co mam robić i to powtarzania po milion razy, bo wystarczy, że mi się słowo nie zgodziło, albo za mało płynnie coś przemyślałam i leciałam od początku, do tego mnóstwo kompulsji, cały czas musiałam coś przemyśleć, a że te przemyślenia nie miały końca i wręcz zalewały moją głowę, to kończyły się często paniką i/lub stanem odrealnienia, w czasie tych rozmyślań miała mnóstwo "atrakcji" typu uderzenia gorąca, zimna, wrażenie, że za chwilę oszaleje, albo że mnie rozerwie od środka, intensywność tych analiz przerażała mnie do tego stopnia, że z lęku dostawałam odrealnień, pamiętam jak kiedyś stałam w Tesco, a myśli wręcz zalewały moją głowę, czego w żaden sposób nie mogłam zatrzymać i miałam wrażenie, że za chwilę napięcie rozerwie mi twarz
- bóle w klatce piersiowej, gniecenia, wrażenie rozrywania, bóle szczęki i lewej ręki, nerwobóle takie, że ledwo mogłam oddychać
- potworny wręcz lęk przed zarazkami, bakteriami, do takiego stopnia, że bałam się wejść do autobusu czy kina, lęk przed tym, że zachoruje i nie będę w stanie się wyleczyć
- duszności, wrażenie czegoś w gardle, ciągłe przełykanie, bo wydawało mi się, że coś tam mi utknęło, lęk przed spożywaniem jedzenia
- paniczny wręcz lęk, że tak już mi zostanie, że nigdy mi to nie minie, natręty przekonujące mnie, że nie mam szans na wyjście z tego
- makabryczne wyobrażenia w głowie, które w najlepszych momentach miałam wręcz ciągle, wieczorami chodziłam zazwyczaj na spacer z moim facetem i to było piekło, całą drogę jak tylko leżało gdzieś jakieś szkło lub widziałam coś ostrego to się zaczynało, aż mnie skręcało od tych wyobrażeń
- natrętne wrażenie czegoś w różnych częściach ciała i paniczny lęk przed tym

- rozchwianie emocjonalne level master, ogromna wręcz nerwowość, płaczliwość, ciągłe natręctwa w głowie związane z poczuciem winy, uporczywe wyjaśnianie sobie czegoś z innymi
- uderzanie gorąca, albo masakrycznego wręcz zimna, do takiego stopnia, że aż mi zęby latały
- upewnianie się po milion razy w głowie, że coś sprawdziłam, przemyślałam aż do poczucia, że mi odwali od tego
- ogromne wręcz osłabienie, wchodziłam do sklepów i robiło mi się momentalnie słabo, niedobrze (ale nawet to mnie od nich nie odgoniło, bo kocham zakupy
- lęk przed nożami i ostrymi przedmiotami, pamiętam jak zmywałam i nagle dostałam ataku paniki na widok noża do takiego stopnia, że uciekłam z kuchni do sypialni i leżałam tam pół dnia rycząc jak opętana, że chyba zwariowałam
- lęk przed tym, że zrobie sobie coś przez sen, albo w jakimś stanie nieświadomości, bałam się wysokich pięter, ostrych przedmiotów blisko mnie, paniczny wręcz lęk przed samobójstwem
- na spotkaniach towarzyskich miałam jakieś dziwaczne i makabryczne wyobrażenia np. że koleżanka wbija we mnie swoje paznokcie
- lęk wywoływało we mnie wszystko, każda myśl, cokolwiek robiłam to po chwili zaczynałam się tego bać, jaki kichnęłam to zaczynałam się bać, że tak mi zostanie, to samo było z czkawką, albo z czymkolwiek innym, bezsenna noc a ja zaczynałam się już bać, że nigdy nie zasnę i umrę z braku snu
- przerażały mnie też rozmowy na forum, podobnie jak niektórzy uczestnicy
- bałam się luster i że moje odbicie zacznie się do mnie uśmiechać, albo robić coś innego niż ja (był taki horror)
- męczyło mnie obsesyjne wręcz poczucie, że coś powiedziałam lub zrobiłam źle, ciągle analizowałam to co robię i ciągle coś robiłam wg. siebie nie tak, czym się zadręczyłam, przykład: zadzwonił do mnie ojciec, a ja się zadręczałam, że za mało entuzjastycznie z nim rozmawiałam
- wzruszałam się wszystkim, każdego mi było żal, świat jawił mi się jako miejsce pełne bólu i cierpienia
- męczyło mnie uporczywe poczucie winy za jakieś mniej lub bardziej prawdziwe błędy z przeszłości i poczucie, że jestem złym człowiekiem i zaraz się o tym wszyscy dowiedzą i spotka mnie za to zasłużona kara
- moja przeszłość, dzieciństwo jawiło mi się jako jeden wielki dramat, uporczywie wspominałam jakieś sprawy z przeszłości i godzinami je ruminowałam, czułam wręcz obsesyjną niechęć do matki
- każda nawet najdrobniejsza wymiana zdań, jakieś drobne nieporozumienie doprowadzało mnie na skraj rozpaczy, nie potrafiłam zostawić żadnego tematu, wszystko godzinami mieliłam w głowie
- uporczywe poczucie krzywdy i żalu
- natrętne myśli związane z oburzaniem i miliony ruminacji w tym temacie, uporczywe planowanie mojego wychodzenia z zaburzenia, ciągłe analizowanie czy dobrze to robię, czy na pewno robię wszystko jak trzeba
-natręctwa związane z relacjami z innymi ludźmi
- totalna panika i histeria w momencie gdy zaczęłam mieć problemy zdrowotne, nie jestem w stanie opisać tutaj słowami jak się czułam, ale w tym momencie przerażenie u mnie osiągnęło punkt, w który dosłownie bałam się już nawet oddychać, jednocześnie nie chciałam podejmować żadnych działań, wszystko wydawało mi się bez sensu, a moje życie skończone, zalewały mnie natręctwa, że nigdy z tego nie wyjdę, że to już koniec mojego życia, doszło do tego, że pojawiły się myśli samobójcze, całymi dniami wyłam (nie płakałam, ale dosłownie zwijałam w pościeli z rozpaczy)
-stany depresyjne, wszystko nie miało sensu, mój stan mnie przerażał, a jednocześnie nie widziałam z niego wyjścia, każdą sugestię odrzucałam jako niewykonalną
- bałam się, że przestane umieć ...chodzić, wydawało mi się ciągle, że dziwnie chodzę, bujam się, miałam wizje, że upadnę i nie będę potrafiła wstać
- ciągle miałam wrażenie, że na coś choruje, albo zaraz zachoruje, oczywiście czytałam objawy i każdy praktycznie miałam
-potrafiłam cały niemal dzień się trząść
- z czasem osłabienie, do tego stopnia, że męczyła mnie rozmowa, albo wejście po schodach, rozmawiając przez telefon musiała leżeć, bo po 15 minutach nie miałam już siły stać, męczyłam się niemiłosiernie szybko, pociłam, cokolwiek robiłam to musiałam się po tym położyć odpocząć, do tego zaczęły się niekończące się infekcje
-lęk, że stracę panowanie nad jelitami, pęcherzem, że zacznę robić rzeczy, których nie chcę
-jakakolwiek wzmianka o samobójstwie wywoływała u mnie atak paniki
-ataki paniki najczęściej przed snem (jak zbliżała się noc to płakać mi się chciało)
-poczucie zmienionej rzeczywistości, wrażenie, że wszystko jest jakieś inne, nie takie jak kiedyś
-dziwaczne myśli np. o zjedzeniu czegoś obrzydliwego
-w pewnym momencie myśli samobójcze nie były już straszne, a stały się pocieszające
-totalna bezradność i wrażenie, że wszystko mnie przeraża i przerasta, stany depresyjne
C.D.N