Moja droga do delikatnego zdrowienia
: 17 lipca 2020, o 22:41
Hej zaburzeni i odburzeni 🧡 dziś na chwilę weszłam na czat po pewnej przerwie i zmotywowano mnie do napisania posta o swoim zdrowieniu z dd i nerwicy.
Nigdy nie umiałam opisywać swojego stanu i nadal tak uważam, że ani zaburzenia, ani odburzenia nie da rady dokładnie opisać i trzeba to przeżyć,ale postaram się.
Najgorsze zaczęło się podstępnie dwa lata temu, kiedy byłam osłabiona antybiotykoterapią i stresem związanym z zrzucaniem wagi, być może nawet zbyt dużym zrzutem, choć nie jestem pewna czy to miało wpływ, ale jakiś dodatkowy na pewno mogło.
Dawniej też miewałam ataki paniki i nerwicowe objawy ale były one przelotne, krótkie i inaczej wyglądały.
Te stany sprzed 2 lat doprowadziły do objawów, które w ciągu pierwszych kilku miesięcy zmieniały się lub nasilały a potem ze mną zostały. Najgorsze z nich to otumanienie i uczucie dziwnej lekkiej oraz pustej głowy, zdezorientowanej, jakby się zmieniła, momentami czułam nawet że jest jakaś zdeformowana i inna ale nie fizycznie to czułam a bardziej psychicznie, bardzo trudno mi to opisać. Dziwne dźwięki w uszach, smutek bez powodu utrzymujący się i nagłe napady płaczu, depersonalizacja i jej dwa dla mnie najgorsze objawy. Uczucie, że coś się zmieniło i jest zupełnie inaczej, że zmieniła się moja głowa, dziwaczna świadomość wlasnej głowy i zwracanie uwagi na nią cały czas, choć nie chciałam tego. Tak jakby coś chciało mnie na tej głowie kiedy tylko to możliwe koncentrować. Dodatkowo miałam myśli że nie uda mi się o tym zapomnieć, bo to coś z moją głową się stało i dlatego ją tak czuję, więc nie mogę przestać jej czuć i nie będę mogła już normalnie żyć.
Drugi najgorszy objaw to brak emocji, zobojętniałam na wszystko
i bardzo ciężko mi było się z tym pogodzić, bo czynności wykonywałam z automatu i czułam się przez to jak w jakiejś głębokiej depresji. Pewnym problemem przez jakiś czas były niby arytmie serca ale nie potykania a silne drgania serca i zawsze pojawiały się w spoczynku albo podczas snu i czasami trwały kilkanaście godzin. Dodam tylko że serce mam zdrowe.
Na początku było też wiele myśli o schizofrenii, ale tu ryzykowanie mi najbardziej pomogło. Potem dużo miałam nakręcania na depresję, ale to z powodu pustki, która nie ustępowała. Pustka była moim napięciem bo czułam się spięta, ale czułam pustkę przy tym a lęk bardziej okazjonalnie choć na początku był silny. Miałam też napady natłoków myśli, bez konkretnej treści a po prostu gonitwa myśli. Pojawiał się lęk,ale po początkowym okresie podeście moje do lęku zmieniło się i częściej znikał,ale w zamian za to była pustka i smutek.
Dodatkowych objawów nie będę wymieniała, bo jak sami wiecie różnie coś łapie i różnie puszcza. Pierwsze miesiące to wybuchy płaczu i dezorientacji i paniki. Czułam że coś się skończyło i nie wróci do normalności a że było to coś innego niż kiedyś miałam, to byłam przekonana że to prawda. Trochę się przebadałam i poszłam do psychiatrów, spróbowałam też sił z psychologiem i jakoś trafiłam na forum z czego bardzo się cieszę i dziękuję wszystkim za pierwsze wsparcie, choćby w kilku słowach a potem za trochę odpowiedzi na prywatnej rozmowie. Niby to tylko słowa i zawsze te same 🤪
ale wtedy to kamień z serca choć na chwilkę. Znalazłam też terapię i wszystko to razem jakoś poprowadziło mnie w odpowiednią stronę.
Kiedy poznawałam historie na forum w pierwszych miesiącach, bo dużo czytałam, to postanowiłam że choćby nie wiem co się działo ze mną, to będę twardo stała przy tym, że to jest tylko zaburzenie i wszystkie moje objawy tak samo. Tak też starałam się robić ale przyznaję, że musiałam co trochę odnawiać wiedzę, bo czułam się pusta jak idiotka, jakbym nie pamiętała. Objawy utraty pamięci też były moim gwoździem dobijającym bo resetowało mi pamięć i miałam taki mętlik, że zajmowało to całą przestrzeń na moim chorym dysku. Na tym spędziłam pierwszy rok i głównie akceptacji, bo to ona była moim sposobem. Dziś starałam się zastanowić jak opisać akceptację, ale akceptacja w tym co miałam polegała głównie na akceptacji tak bardziej na siłę, bo ja za nic nie chciałam tego wszystkiego czuć. Dlatego zgadzałam się z tym na siłę, często tłumacząc sobie że to jest mi potrzebne a nie szukanie odpowiedzi czyli analizowanie. Było to chyba najważniejsze w moim zdrowieniu i jeszcze traktowanie wszystkich objawów jako jedno i tłumaczenie sobie że to jest tym samym. Ważne było ryzykowanie ale to głównie na początku i potem okazjonalnie szczególnie dla myśli o tym że stracę kontrolę ale to akurat dość szybko przyswoiłam choć nie było to też łatwe.
Napiszę jeden z moich głównych początkowych błędów w którym życie traktować chciałam jako ucieczkę od objawów a to i tak nie dawało mi ulgi ale i tak łudziłam się trochę, że może tak będzie, że będę tylko żyła i wszystko samo zejdzie.
Dlatego później o wiele wiele bardziej skupiałam się na akceptacji tych niechcianych uczyć, tłukłam do głowy sobie, że może być tak jak jest,ale nie szukałam na siłę juz życia i zajęć, bo życie miałam,ale poza akceptacja bardziej potrzebowałam szukać koncentracji na tym życiu. Wszystko może brzmieć prosto a nawet mi ktoś napisał czasem na prywatnej rozmowie, że po moich postach nie widać problemów,ale to nie tak. Po pierwsze pisanie o moim dd nie miało sensu z różnych powodów i od samego początku chciałam sama dla siebie być mimo wszystko bardziej w tym co może pomóc a nie w tym, żeby pisać że mam to czy tamto, choć wiele wiele wiele razy to wszyatko kosztowało mnie krokodyle łzy. Nie wiem do końca w którym momencie,ale zaczęło się powoli poprawiać, tyle że nie widziałam tego i każdego pewnie ranka czekałam na cudowne samopoczucie i zawsze był zonk. Dopiero Wiktor
w którymś momencie sprowadził mnie dość mocno na ziemię pytając, jakich ja w zasadzie fajerwerków oczekuje, bo to lepiej na które tak czekam to jest już teraz, bo wiem co robić, nie muszę brać leków i zamiast szukać odpowiedzi i super samopoczucia to dobrze się skupić na akceptacji i koncentracji na zwykłym życiu i innych problemach z emocjami a reszta odburzania jest już niepotrzebna. Przyznaję, że wtedy zniszczyło to mój światopogląd i nakręcałam się jakiś czas bardzo, że to tak to koniec bo już tak będzie zawsze jak jest teraz. Ochłonęłam jednak dość szybko i po wyjaśnieniu zrozumiałam sens tego, że szukając odpowiedzi ciągle kontroluje. Postawiłam dlatego tylko na siłową akceptację i koncentrację na życiu i zero szukania odpowiedzi na pytania jak się szybciej odburzyc bo czułam że stoję w miejscu. Po jakimś roku zaczęłam.. czuć się dobrze.
Nie tak, że od razu, bo to były takie dłuższe okresy zapominania o nerwicy i głowie, nie tylko na 5 minut jak pokłóciłam się z chłopakiem, ale dłuższe a potem coraz dłuższe a teraz wstaje i kładę się bez tego. W między czasie bywało też wiele dodatkowych objawów ale dla mnie znaczenie dla nich miało ryzykowanie. Teraz o odrealnieniu przypomina mi jedynie drzemka, bo po wybudzeniu jest przez chwilę tak dziwnie ale to normalne, że tak jest po drzemce, tylko że kojarzy mi się to z tym stanem dziwnej głowy lecz za chwilę samo się rozmywa. Objawy przeszły, emocje wróciły i to co jest dla mnie przyznaje dziwne to czuję jakby ich nigdy nie było. Dziwne dlatego bo pomiędzy tym co dzieje się w głowie przy zaburzeniu a tym kiedy tego nie ma jest różnica, której nigdy nie mogłabym sobie wyobrazić będąc zaburzoną choć nieraz pamiętam próbowałam
Nie jest to koniec jednak mojej pracy nad sobą, bo w trakcie terapii wyszło mi reagowanie silnym palącym wstydem i miałam tak od zawsze. Myślałam kiedyś, że to normalne i każdy tak ma albo jestem nadwrażliwa ale dopiero w trakcie zdrowienia zdałam sobie sprawę, że nie jest to normalne,bo zaczęłam rozumieć lepiej pewne rzeczy dzięki nerwicy. Wiem co już z tym robić, ale jeszcze mam problem aby odróżniać sytuacje adekwatne i nieadekwatne, dlatego nadal się terapeutyzuję bo potrzebuję to lepiej sobie ułożyć. To wszystko co chciałam napisać, jeszcze raz dzięki wszystkim za to, że byliście i jesteście
pozdrawiam
Najgorsze zaczęło się podstępnie dwa lata temu, kiedy byłam osłabiona antybiotykoterapią i stresem związanym z zrzucaniem wagi, być może nawet zbyt dużym zrzutem, choć nie jestem pewna czy to miało wpływ, ale jakiś dodatkowy na pewno mogło.
Dawniej też miewałam ataki paniki i nerwicowe objawy ale były one przelotne, krótkie i inaczej wyglądały.
Te stany sprzed 2 lat doprowadziły do objawów, które w ciągu pierwszych kilku miesięcy zmieniały się lub nasilały a potem ze mną zostały. Najgorsze z nich to otumanienie i uczucie dziwnej lekkiej oraz pustej głowy, zdezorientowanej, jakby się zmieniła, momentami czułam nawet że jest jakaś zdeformowana i inna ale nie fizycznie to czułam a bardziej psychicznie, bardzo trudno mi to opisać. Dziwne dźwięki w uszach, smutek bez powodu utrzymujący się i nagłe napady płaczu, depersonalizacja i jej dwa dla mnie najgorsze objawy. Uczucie, że coś się zmieniło i jest zupełnie inaczej, że zmieniła się moja głowa, dziwaczna świadomość wlasnej głowy i zwracanie uwagi na nią cały czas, choć nie chciałam tego. Tak jakby coś chciało mnie na tej głowie kiedy tylko to możliwe koncentrować. Dodatkowo miałam myśli że nie uda mi się o tym zapomnieć, bo to coś z moją głową się stało i dlatego ją tak czuję, więc nie mogę przestać jej czuć i nie będę mogła już normalnie żyć.
Drugi najgorszy objaw to brak emocji, zobojętniałam na wszystko
i bardzo ciężko mi było się z tym pogodzić, bo czynności wykonywałam z automatu i czułam się przez to jak w jakiejś głębokiej depresji. Pewnym problemem przez jakiś czas były niby arytmie serca ale nie potykania a silne drgania serca i zawsze pojawiały się w spoczynku albo podczas snu i czasami trwały kilkanaście godzin. Dodam tylko że serce mam zdrowe.
Na początku było też wiele myśli o schizofrenii, ale tu ryzykowanie mi najbardziej pomogło. Potem dużo miałam nakręcania na depresję, ale to z powodu pustki, która nie ustępowała. Pustka była moim napięciem bo czułam się spięta, ale czułam pustkę przy tym a lęk bardziej okazjonalnie choć na początku był silny. Miałam też napady natłoków myśli, bez konkretnej treści a po prostu gonitwa myśli. Pojawiał się lęk,ale po początkowym okresie podeście moje do lęku zmieniło się i częściej znikał,ale w zamian za to była pustka i smutek.
Dodatkowych objawów nie będę wymieniała, bo jak sami wiecie różnie coś łapie i różnie puszcza. Pierwsze miesiące to wybuchy płaczu i dezorientacji i paniki. Czułam że coś się skończyło i nie wróci do normalności a że było to coś innego niż kiedyś miałam, to byłam przekonana że to prawda. Trochę się przebadałam i poszłam do psychiatrów, spróbowałam też sił z psychologiem i jakoś trafiłam na forum z czego bardzo się cieszę i dziękuję wszystkim za pierwsze wsparcie, choćby w kilku słowach a potem za trochę odpowiedzi na prywatnej rozmowie. Niby to tylko słowa i zawsze te same 🤪
Kiedy poznawałam historie na forum w pierwszych miesiącach, bo dużo czytałam, to postanowiłam że choćby nie wiem co się działo ze mną, to będę twardo stała przy tym, że to jest tylko zaburzenie i wszystkie moje objawy tak samo. Tak też starałam się robić ale przyznaję, że musiałam co trochę odnawiać wiedzę, bo czułam się pusta jak idiotka, jakbym nie pamiętała. Objawy utraty pamięci też były moim gwoździem dobijającym bo resetowało mi pamięć i miałam taki mętlik, że zajmowało to całą przestrzeń na moim chorym dysku. Na tym spędziłam pierwszy rok i głównie akceptacji, bo to ona była moim sposobem. Dziś starałam się zastanowić jak opisać akceptację, ale akceptacja w tym co miałam polegała głównie na akceptacji tak bardziej na siłę, bo ja za nic nie chciałam tego wszystkiego czuć. Dlatego zgadzałam się z tym na siłę, często tłumacząc sobie że to jest mi potrzebne a nie szukanie odpowiedzi czyli analizowanie. Było to chyba najważniejsze w moim zdrowieniu i jeszcze traktowanie wszystkich objawów jako jedno i tłumaczenie sobie że to jest tym samym. Ważne było ryzykowanie ale to głównie na początku i potem okazjonalnie szczególnie dla myśli o tym że stracę kontrolę ale to akurat dość szybko przyswoiłam choć nie było to też łatwe.
Napiszę jeden z moich głównych początkowych błędów w którym życie traktować chciałam jako ucieczkę od objawów a to i tak nie dawało mi ulgi ale i tak łudziłam się trochę, że może tak będzie, że będę tylko żyła i wszystko samo zejdzie.
Dlatego później o wiele wiele bardziej skupiałam się na akceptacji tych niechcianych uczyć, tłukłam do głowy sobie, że może być tak jak jest,ale nie szukałam na siłę juz życia i zajęć, bo życie miałam,ale poza akceptacja bardziej potrzebowałam szukać koncentracji na tym życiu. Wszystko może brzmieć prosto a nawet mi ktoś napisał czasem na prywatnej rozmowie, że po moich postach nie widać problemów,ale to nie tak. Po pierwsze pisanie o moim dd nie miało sensu z różnych powodów i od samego początku chciałam sama dla siebie być mimo wszystko bardziej w tym co może pomóc a nie w tym, żeby pisać że mam to czy tamto, choć wiele wiele wiele razy to wszyatko kosztowało mnie krokodyle łzy. Nie wiem do końca w którym momencie,ale zaczęło się powoli poprawiać, tyle że nie widziałam tego i każdego pewnie ranka czekałam na cudowne samopoczucie i zawsze był zonk. Dopiero Wiktor