Nie sukces, a jednak sukces :)
: 10 lutego 2020, o 17:02
Kochani, minął rok, od kiedy zarejestrowałam się na forum i chciałam takie krótkie podsumowanie zrobić, trochę się pochwalić, a trochę pocieszyć wszystkich, którzy też, tak jak ja rok temu – trafili tutaj w kiepskim stanie.
Trochę o tym jak to było.
A było psiakostkowo. Myślę, że to jedno, ocenzurowane słowo dokładnie oddaje to co wtedy się ze mną działo. A psiakostkowo było przez dwa lata. Somaty miałam/miewam, ale nie były dla mnie czymś najgorszym, z czym nie umiałam się pogodzić. Zawsze miałam problem z emocjami, z lękiem. Mogłam się wkręcić we wszystko. Zawsze czułam jakieś nieuzasadnione poczucie winy, jestem podatna na krytykę, unikam sytuacji stresujących. Do końca nie doszłam do jego źródeł, bo nie były one tak oczywiste. Chociaż swoje typy mam . Teraz jednak widzę, że analizowanie przeszłości jest DLA MNIE dodatkiem, wisienką na torcie do odburzania, a nie jego istotą, jak to niektórzy mówili. Podkreślam, że to jest tylko moje zdanie i za jakiś czas mogę je zmienić . Przełomów było parę. Zrozumiałam, że często szukałam wymówek żeby czegoś nie robić, a jak już nie miałam tych wymówek to lęk był doskonałym sojusznikiem, aby nie konfrontować się z czymś co wymaga ode mnie właśnie konfrontacji. Epizodów z lekami było wiele, po pewnym czasie widziałam w nich oparcie i nie wierzyłam, że bez nich można sobie poradzić z czymkolwiek. Totalna nerwicowa iluzja. Można.
Największą bolączką była bezsenność. Na każdy stres reagowałam od dziecka problemami ze snem, ale dopiero niedawno zrobiłam sobie „fajny” nawyk lękowy, że jak widziałam łóżko to zaczynały mi trząść się nogi. No i pospane było. A jak pospane to przecież tragedyja na całą wieś. O śnie wszystko co istotne już tutaj napisano, dlatego nie będę się powtarzać i przeciągać. Dalej na stres reaguję pogorszeniem snu, ale nie jest to już tragedia, która wpędza mnie w analizujące koło „co zrobić żeby zasnąć tej nocy”. I liczę się z tym, że jako człowieka, którego w życiu spotka jeszcze dużo stresów – niejedną nockę zarwę.
Najważniejsze moje błędy, które popełniałam, popełniam i pewnie jeszcze parę razy popełnię.
1. „Ja nie chcę tych myśli, bo są straszne, mają zniknąć”
2. „Dlaczego ja?”
3. „Co by tu zrobić, żeby się nienarobić?” (odnośnie pracy nad sobą)
To jest taki Sasankowy topik. O ile myśli katastroficznych już nie odpędzam, a i zaakceptowałam to „dlaczego ja”, to z trójeczką ostatecznie się jeszcze nie rozprawiłam, bo czasem dalej kombinuję na skróty . Lista błędów jest większa, ale te były takim nemesis.
Teraz jestem na etapie budowania swojej pewności siebie. Poczułam, że mam prawo. Prawo do? Do swoich poglądów, myślenia na swój sposób, wyrażania swojego zdania, odmawiania. Poczułam, że mam prawo do samopoczucia do dupy, do żałoby, do płakania, krzyczenia ze złości. I przeżywania emocji, które towarzyszą istocie żyjącej. Jak dziecko, które nie musi dzielić się swoją ukochaną zabawką, jeśli nie ma na to ochoty. Ale zauważyłam też drugą stronę medalu, że do niektórych rzeczy nie mam prawa. Uczę się takiej siebie i coraz częściej mnie ta droga FASCYNUJE.
Nie wiem, ile jeszcze musi minąć, ile kamieni muszę odrzucić, żeby z pewnością siebie powiedzieć, że zaburzenie mnie już nie dotyczy i DAWAJ MIĘ NIEBIESKI. Ale jestem teraz na takim etapie, że jest to dla mnie mało istotne. Lęki, lękami, ale one mnie w niczym nie ograniczają, są upierdliwe. Jak to zrozumiałam to zaczęłam prawdziwą robotę, która trwa i odkrywa przede mną ciekawe rzeczy.
Dziękuję Wam wszystkim za godziny śmiechu na czacie, czasem kop w dupę i kupę logicznych argumentów i konstruktywnych rozmów
Trochę o tym jak to było.
A było psiakostkowo. Myślę, że to jedno, ocenzurowane słowo dokładnie oddaje to co wtedy się ze mną działo. A psiakostkowo było przez dwa lata. Somaty miałam/miewam, ale nie były dla mnie czymś najgorszym, z czym nie umiałam się pogodzić. Zawsze miałam problem z emocjami, z lękiem. Mogłam się wkręcić we wszystko. Zawsze czułam jakieś nieuzasadnione poczucie winy, jestem podatna na krytykę, unikam sytuacji stresujących. Do końca nie doszłam do jego źródeł, bo nie były one tak oczywiste. Chociaż swoje typy mam . Teraz jednak widzę, że analizowanie przeszłości jest DLA MNIE dodatkiem, wisienką na torcie do odburzania, a nie jego istotą, jak to niektórzy mówili. Podkreślam, że to jest tylko moje zdanie i za jakiś czas mogę je zmienić . Przełomów było parę. Zrozumiałam, że często szukałam wymówek żeby czegoś nie robić, a jak już nie miałam tych wymówek to lęk był doskonałym sojusznikiem, aby nie konfrontować się z czymś co wymaga ode mnie właśnie konfrontacji. Epizodów z lekami było wiele, po pewnym czasie widziałam w nich oparcie i nie wierzyłam, że bez nich można sobie poradzić z czymkolwiek. Totalna nerwicowa iluzja. Można.
Największą bolączką była bezsenność. Na każdy stres reagowałam od dziecka problemami ze snem, ale dopiero niedawno zrobiłam sobie „fajny” nawyk lękowy, że jak widziałam łóżko to zaczynały mi trząść się nogi. No i pospane było. A jak pospane to przecież tragedyja na całą wieś. O śnie wszystko co istotne już tutaj napisano, dlatego nie będę się powtarzać i przeciągać. Dalej na stres reaguję pogorszeniem snu, ale nie jest to już tragedia, która wpędza mnie w analizujące koło „co zrobić żeby zasnąć tej nocy”. I liczę się z tym, że jako człowieka, którego w życiu spotka jeszcze dużo stresów – niejedną nockę zarwę.
Najważniejsze moje błędy, które popełniałam, popełniam i pewnie jeszcze parę razy popełnię.
1. „Ja nie chcę tych myśli, bo są straszne, mają zniknąć”
2. „Dlaczego ja?”
3. „Co by tu zrobić, żeby się nienarobić?” (odnośnie pracy nad sobą)
To jest taki Sasankowy topik. O ile myśli katastroficznych już nie odpędzam, a i zaakceptowałam to „dlaczego ja”, to z trójeczką ostatecznie się jeszcze nie rozprawiłam, bo czasem dalej kombinuję na skróty . Lista błędów jest większa, ale te były takim nemesis.
Teraz jestem na etapie budowania swojej pewności siebie. Poczułam, że mam prawo. Prawo do? Do swoich poglądów, myślenia na swój sposób, wyrażania swojego zdania, odmawiania. Poczułam, że mam prawo do samopoczucia do dupy, do żałoby, do płakania, krzyczenia ze złości. I przeżywania emocji, które towarzyszą istocie żyjącej. Jak dziecko, które nie musi dzielić się swoją ukochaną zabawką, jeśli nie ma na to ochoty. Ale zauważyłam też drugą stronę medalu, że do niektórych rzeczy nie mam prawa. Uczę się takiej siebie i coraz częściej mnie ta droga FASCYNUJE.
Nie wiem, ile jeszcze musi minąć, ile kamieni muszę odrzucić, żeby z pewnością siebie powiedzieć, że zaburzenie mnie już nie dotyczy i DAWAJ MIĘ NIEBIESKI. Ale jestem teraz na takim etapie, że jest to dla mnie mało istotne. Lęki, lękami, ale one mnie w niczym nie ograniczają, są upierdliwe. Jak to zrozumiałam to zaczęłam prawdziwą robotę, która trwa i odkrywa przede mną ciekawe rzeczy.
Dziękuję Wam wszystkim za godziny śmiechu na czacie, czasem kop w dupę i kupę logicznych argumentów i konstruktywnych rozmów