Strona 1 z 2

Po zaburzeniu :)

: 12 listopada 2019, o 19:36
autor: Sine
Cześć,

Niektórzy mnie nie znają bo dawno się nie udzielałam ale widząc post Wiktora, ze forum podupada postanowiłam w końcu napisać swoją historię, która już miałam pisać z pol roku temu :), żeby trochę forum ruszyć. Dzięki temu forum (szczególnie dzięki postom Wiktora i innych odburzonych) dostałam dużo wskazówek dla mnie ważnych i czuje się zobowiązana napisać coś od siebie w podzięce :-) oczywiście moja nerwica była najgorsza na świecie i byłam jedynym przypadkiem na świecie który takie objawy fizyczne i psychiczne miał :) - teraz się śmieje ale wtedy serio tak myślałam, ze jestem wyjątkiem.

Moja historia z zaburzeniem zaczęła się równo miesiąc po porodzie córki w 2017r.. Rok wcześniej miałam traumatyczne przeżycie (nagła strata 4 letniego syna) o którym nie będę może się rozpisywać bo to dla mnie osobista historia.
Wiec równo rok po tym przeżyciu urodziłam córkę a miesiąc później dostałam pierwszego ataku paniki. Nagle. Pamietam do tej pory jak rano już poczułam się jakoś zle, jakby mnie brało choróbsko i wzięłam 2 aspiryny. Po 30 minutach wieszając pranie nagle poczułam jakbym miała zemdleć, oczywiście nakręcenie level hard i już poszło :) karetka, szpital, badania krwi, ekg, tarczyca itp i wszystko wyszło ok standardowo jak to przy zaburzeniu. Przez tydzień siedziałam w domu dziwiąc się co mi jest, aż w końcu poszłam do lekarza rodzinnego stwierdzając ze to może wszystko od nerwów, stresu, bo jak wszystkie badania wyszły ok to innej opcji nie ma. Z miejsca wziął mnie do pokoju obok do psychiatry. On zaś stwierdził, ze mam nerwice i wypisał mi receptę na słaby lek pod nazwa pranolan. Oczywoscie wzięłam ze 2 tabletki, jeszcze bardziej się nakręciłam i wyrzuciłam do kosza.
Nigdy nie zapomnę jak przestraszyłam się diagnozy napisanej na recepcie „nerwica lekowa, lęk paniczny”. W tamtym momencie mogłam tego nie czytać bo to tylko pogorszyło mój stan do tego stopnia, ze myślałam ze jestem już świrem i należy mnie trzymać w psychiatryku w zamknięciu :-) ba, nawet torbę do szpitala spakowałam i kazałam się mężowi wywieźć bo już nie dawałam rady z zaburzeniem 😂 oczywiście popukał się w czoło i powiedział, ze ta cała nerwice mam olać bo nigdzie mnie nie wywiezie 😜

Na forum trafiłam dość szybko bo chyba miesiąc po pierwszym ataku paniki. Z czego się bardzo cieszę. Objawów miałam milion jak każdy w zaburzeniu lękowymi i już połowy nie pamietam. Przeraźliwy Lęk i ataki paniki miałam 100 razy w ciągu dnia. Do tego doszły natręty, ze zrobie córce krzywdę. Bałam się do niej podchodzić, karmić ( nigdy nie zapomnę jak zaczęłam ją pierwszy raz karmic a ręce mi się tak trzęsły ze cała zawartość łyżki mi spadała na talerz, ale jaka byłam z siebie dumna ze dałam rade haha), miałam myśli samobójcze, nie zależało mi na niczym, odcięło mnie totalnie, dzieci były dla mnie osobami obcymi, w w sumie cała rodzina była dla mnie obca. Miałam mega dziwne widzenie świata jakby wszystko bylo wycięte z kartonu a ja jestem na planie filmowym :) totalny odlot. Taki gruby stan zaburzenia miałam z kilka miesięcy. Bałam się wstać z łóżka a wyjść gdziekolwiek to był dla mnie wyczyn. Skończyło się to tak, ze moja mama siedziała z najmłodsza corka w domu (przypominam ze miała miesiąc) a ja leżałam w łóżku z nadzieja ze w końcu umrę i skończy się mój koszmar. W końcu po 2 miesiącach zaczęłam wdrażać rady Divovicow i powoli zaczęłam podchodzić do córki, bawić się z nią, trzymać ja na rękach, wychodzić z domu do przedszkola po druga córkę. Po prostu zaczęłam powoli zajmować się problemami terazniejszymi. Był to hardkor ale się opłaciło :) Tak się tego wszystkiego bałam ze po 3 miesiącach macierzyńskiego uciekłam do pracy i to było najlepsze co mogłam w tamtym momencie zrobić, bo zaczęłam się skupiać na rzeczach tu i teraz. Pierwszym przełomowym momentem gdzie zaczęłam choć na 5 minut zapominać o nerwie to było pol roku od początku zaburzenia, gdzie wyjechałam ze znajomymi i z dziećmi na tydzień za granice. Już nie było zmiłuj się i musiałam czas spędzać z najmłodsza córką gdzie po tym tygodniu widziałam już mała różnice, ze się jej nie boje tak bardzo. Oczywiście rady z forum ciagle wdrażałam w życie. Taki stan lekowy 24/7 z atakami paniki trwał u mnie właśnie coś około 7 miesięcy. Potem miałam już przerwy w lęku takie kilkugodzinne dziennie. Oczywiście myśli lekowe, natrętne, lęk dalej się pojawiał ale był coraz mniejszy ale dalej uciążliwy :)
Moje somaty z początku nerwy jakie miałam to:
- dd
- drżenie całego ciała
- mega poczucie zagrożenia wszystkim
- silne uciski i zawroty głowy
- brak skupienia na czymkolwiek
- dreszcze. Raz zimno raz ciepło
- drętwienie części ciała. Nawet nos i policzki mi drętwiały :)
- brak snu
- lęk 24/7
Pamietam, jak pewnego dnia miałam tyle w sobie już adrenaliny, ze wyszłam na papierosa na balkon w samych majtkach i koszulce w zimę przy -10 stopniach i tak siedziałam z 5 minut i nie czułam w ogole zimna! To dopiero nakręcenie roku było :) (wróciłam do palenia przez zaburzenie ze stresu),
- oczywiście objawy psychiczne bo bałam się ze mam schizofrenie, bordera, ze szatan we mnie wstąpił (teściowa mnie nastraszyla 😜) i wiele różnych o których już nie pamietam z racji czasu.
Generalnie ponad rok zajęło mi wyjście z zaburzenia. Co robiłam?
Wdrazalam rady Divovicow, słuchałam ich na okrągło. Robiłam zapiski i czytałam w gorszych chwilach. Najważniejsze jest tu podejście do samego zaburzenia. To są zaburzone emocje i czy się chce tego czy nie to trzeba akceptować wszystko co daje nam nerwa i nie szarpać się z tym. Myśli to tylko myśli, one są „wysyłane” przez zaburzony stan emocjonalny, który szuka zagrożenia, którego nie ma tak naprawdę. A wchodząc w analizy i zawierzając myślom tylko pogarszamy nasz stan. Warto na samym początku poznać mechanizm zaburzenia - to podstawa. I jak mechanizm już jest znany to już idzie szybko z górki. Na początku warto sobie racjonalizować wszystkie myśli, obrazy, które mamy w głowie. Ważna kwestia tez jest niereaktywnosc na emocje i myśli oraz akceptacja samego zaburzenia. Z tego się nie wychodzi w tydzień czy dwa tylko trzeba sobie dać trochę czasu bez jakiś ciśnień. Nie wolno zawierzać myślom i się nakręcać bo to tylko nasila objawy zaburzeniowe. Był moment, ze co chwile stopowalam sobie w głowie analizy co w późniejszym czasie zaowocowało automatycznym nie wchodzeniem w ta nieszczęsna analizę :) wiedziałam już które myśli mnie nakręcają i nie wchodziłam w nie. Każda emocje akceptowałam. W nerwie miałam stany depresyjne i bardzo znany „bezsens wszystkiego” - tak to nazwałam. Bez sensu było mi robić obiad dla dzieci i męża, bez sensu było mi cokolwiek co robiłam. Dosłownie. Bardzo długo mnie to trzymało. Ale nie podawałam się nigdy i codziennie robiłam krok do przodu. Przyjęłam postawę agresywna jak Wiktor i zaczęłam zaburzenie traktować jak śmiecia, które niszczy mi życie :) przestałam się bać lęku i wszystkich objawów z nim związanych bo wiedziałam skąd to pochodzi. Dlatego tak ważne jest poznanie mechanizmów. Obawy, myśli, cała ta analizę lekowa trzeba wrzucić do jednego wora i nazwać nerwica i olać. Ja w pewnym momencie zaczęłam robić nerwicy na złość, na przekór. Myśli podpowiadały mi żebym gdzieś nie szła bo zemdleje/pojawi się atak paniki/cokolwiek strasznego to ja właśnie szlam na złość. Na sile zaczęłam się uśmiechać i jakoś powoli emocje pozytywne zaczęły wracać. Co tez było dla mnie przełomem. Ja już miałam taki nawyk lekowego myślenia i czarnowidztwa, ze zaczęłam wprowadzać w życie pozytywne myślenie. Zapisałam się na kursy online i ćwiczyłam codziennie co tez mi pomogło :-) zaczęłam wprowadzać do swojego życia wdzięczność (takie sławne to teraz 😜) i generalnie czuje się super mimo traumatycznych doświadczeń, które tez musiałam w końcu zaakceptować i zacząć zyc. Po natrętach nie ma ani śladu, żadnych myśli i obrazów lekowych i obaw.
Na koniec dodam, ze Zaburzenie schodziło mi powoli, etapami.
Ah, zapomniałam dodać ważna kwestę nt. kryzysów. Miałam ich tyle, ze myślałam ze nigdy z tego nie wyjdę. Ale to właśnie w kryzysach trzeba się ćwiczyć najbardziej, bo kryzys pokazuje Ci w czym jeszcze sobie nie radzisz. Dlatego nie poddawajcie się i wiedzcie, ze z zaburzenia lekowego nawet jak sobie myślicie, ze jesteście najgorszymi przypadkami da się wyjść. Tylko to wymaga pracy nad sobą ale się opłaca.

Re: Po zaburzeniu :)

: 12 listopada 2019, o 19:43
autor: Juliaaa78569
Super i w 100% się z Tobą zgadzam bo na podobnym etapie - mam nadzieję - jestem :D

Re: Po zaburzeniu :)

: 12 listopada 2019, o 19:52
autor: schanis22
Gratuluję z całego serca Madzia :lov: cmok

Re: Po zaburzeniu :)

: 12 listopada 2019, o 19:54
autor: Sine
schanis22 pisze:
12 listopada 2019, o 19:52
Gratuluję z całego serca Madzia :lov: cmok
A dziekuję Arletka 😍❤️w końcu znalazłam czas na napisanie posta :)

Re: Po zaburzeniu :)

: 12 listopada 2019, o 19:59
autor: Anushka
Ode mnie szczególne podziękowania za ten post! :) I gratulacje. U mnie również nerwica rozkręciła się miesiąc po porodzie i trwa od ośmiu miesięcy. Mam nadzieję, że też kiedyś naskrobię taką historię odburzeniową.

Re: Po zaburzeniu :)

: 12 listopada 2019, o 20:09
autor: SasankaLesna
gratuluje i dziękuję :* tego właśnie mi było trzeba!

Re: Po zaburzeniu :)

: 12 listopada 2019, o 20:11
autor: Nipo
Sine pisze:
12 listopada 2019, o 19:36
Cześć,

Niektórzy mnie nie znają bo dawno się nie udzielałam ale widząc post Wiktora, ze forum podupada postanowiłam w końcu napisać swoją historię, która już miałam pisać z pol roku temu :), żeby trochę forum ruszyć. Dzięki temu forum (szczególnie dzięki postom Wiktora i innych odburzonych) dostałam dużo wskazówek dla mnie ważnych i czuje się zobowiązana napisać coś od siebie w podzięce :-) oczywiście moja nerwica była najgorsza na świecie i byłam jedynym przypadkiem na świecie który takie objawy fizyczne i psychiczne miał :) - teraz się śmieje ale wtedy serio tak myślałam, ze jestem wyjątkiem.

Moja historia z zaburzeniem zaczęła się równo miesiąc po porodzie córki w 2017r.. Rok wcześniej miałam traumatyczne przeżycie (nagła strata 4 letniego syna) o którym nie będę może się rozpisywać bo to dla mnie osobista historia.
Wiec równo rok po tym przeżyciu urodziłam córkę a miesiąc później dostałam pierwszego ataku paniki. Nagle. Pamietam do tej pory jak rano już poczułam się jakoś zle, jakby mnie brało choróbsko i wzięłam 2 aspiryny. Po 30 minutach wieszając pranie nagle poczułam jakbym miała zemdleć, oczywiście nakręcenie level hard i już poszło :) karetka, szpital, badania krwi, ekg, tarczyca itp i wszystko wyszło ok standardowo jak to przy zaburzeniu. Przez tydzień siedziałam w domu dziwiąc się co mi jest, aż w końcu poszłam do lekarza rodzinnego stwierdzając ze to może wszystko od nerwów, stresu, bo jak wszystkie badania wyszły ok to innej opcji nie ma. Z miejsca wziął mnie do pokoju obok do psychiatry. On zaś stwierdził, ze mam nerwice i wypisał mi receptę na słaby lek pod nazwa pranolan. Oczywoscie wzięłam ze 2 tabletki, jeszcze bardziej się nakręciłam i wyrzuciłam do kosza.
Nigdy nie zapomnę jak przestraszyłam się diagnozy napisanej na recepcie „nerwica lekowa, lęk paniczny”. W tamtym momencie mogłam tego nie czytać bo to tylko pogorszyło mój stan do tego stopnia, ze myślałam ze jestem już świrem i należy mnie trzymać w psychiatryku w zamknięciu :-) ba, nawet torbę do szpitala spakowałam i kazałam się mężowi wywieźć bo już nie dawałam rady z zaburzeniem 😂 oczywiście popukał się w czoło i powiedział, ze ta cała nerwice mam olać bo nigdzie mnie nie wywiezie 😜

Na forum trafiłam dość szybko bo chyba miesiąc po pierwszym ataku paniki. Z czego się bardzo cieszę. Objawów miałam milion jak każdy w zaburzeniu lękowymi i już połowy nie pamietam. Przeraźliwy Lęk i ataki paniki miałam 100 razy w ciągu dnia. Do tego doszły natręty, ze zrobie córce krzywdę. Bałam się do niej podchodzić, karmić ( nigdy nie zapomnę jak zaczęłam ją pierwszy raz karmic a ręce mi się tak trzęsły ze cała zawartość łyżki mi spadała na talerz, ale jaka byłam z siebie dumna ze dałam rade haha), miałam myśli samobójcze, nie zależało mi na niczym, odcięło mnie totalnie, dzieci były dla mnie osobami obcymi, w w sumie cała rodzina była dla mnie obca. Miałam mega dziwne widzenie świata jakby wszystko bylo wycięte z kartonu a ja jestem na planie filmowym :) totalny odlot. Taki gruby stan zaburzenia miałam z kilka miesięcy. Bałam się wstać z łóżka a wyjść gdziekolwiek to był dla mnie wyczyn. Skończyło się to tak, ze moja mama siedziała z najmłodsza corka w domu (przypominam ze miała miesiąc) a ja leżałam w łóżku z nadzieja ze w końcu umrę i skończy się mój koszmar. W końcu po 2 miesiącach zaczęłam wdrażać rady Divovicow i powoli zaczęłam podchodzić do córki, bawić się z nią, trzymać ja na rękach, wychodzić z domu do przedszkola po druga córkę. Po prostu zaczęłam powoli zajmować się problemami terazniejszymi. Był to hardkor ale się opłaciło :) Tak się tego wszystkiego bałam ze po 3 miesiącach macierzyńskiego uciekłam do pracy i to było najlepsze co mogłam w tamtym momencie zrobić, bo zaczęłam się skupiać na rzeczach tu i teraz. Pierwszym przełomowym momentem gdzie zaczęłam choć na 5 minut zapominać o nerwie to było pol roku od początku zaburzenia, gdzie wyjechałam ze znajomymi i z dziećmi na tydzień za granice. Już nie było zmiłuj się i musiałam czas spędzać z najmłodsza córką gdzie po tym tygodniu widziałam już mała różnice, ze się jej nie boje tak bardzo. Oczywiście rady z forum ciagle wdrażałam w życie. Taki stan lekowy 24/7 z atakami paniki trwał u mnie właśnie coś około 7 miesięcy. Potem miałam już przerwy w lęku takie kilkugodzinne dziennie. Oczywiście myśli lekowe, natrętne, lęk dalej się pojawiał ale był coraz mniejszy ale dalej uciążliwy :)
Moje somaty z początku nerwy jakie miałam to:
- dd
- drżenie całego ciała
- mega poczucie zagrożenia wszystkim
- silne uciski i zawroty głowy
- brak skupienia na czymkolwiek
- dreszcze. Raz zimno raz ciepło
- drętwienie części ciała. Nawet nos i policzki mi drętwiały :)
- brak snu
- lęk 24/7
Pamietam, jak pewnego dnia miałam tyle w sobie już adrenaliny, ze wyszłam na papierosa na balkon w samych majtkach i koszulce w zimę przy -10 stopniach i tak siedziałam z 5 minut i nie czułam w ogole zimna! To dopiero nakręcenie roku było :) (wróciłam do palenia przez zaburzenie ze stresu),
- oczywiście objawy psychiczne bo bałam się ze mam schizofrenie, bordera, ze szatan we mnie wstąpił (teściowa mnie nastraszyla 😜) i wiele różnych o których już nie pamietam z racji czasu.
Generalnie ponad rok zajęło mi wyjście z zaburzenia. Co robiłam?
Wdrazalam rady Divovicow, słuchałam ich na okrągło. Robiłam zapiski i czytałam w gorszych chwilach. Najważniejsze jest tu podejście do samego zaburzenia. To są zaburzone emocje i czy się chce tego czy nie to trzeba akceptować wszystko co daje nam nerwa i nie szarpać się z tym. Myśli to tylko myśli, one są „wysyłane” przez zaburzony stan emocjonalny, który szuka zagrożenia, którego nie ma tak naprawdę. A wchodząc w analizy i zawierzając myślom tylko pogarszamy nasz stan. Warto na samym początku poznać mechanizm zaburzenia - to podstawa. I jak mechanizm już jest znany to już idzie szybko z górki. Na początku warto sobie racjonalizować wszystkie myśli, obrazy, które mamy w głowie. Ważna kwestia tez jest niereaktywnosc na emocje i myśli oraz akceptacja samego zaburzenia. Z tego się nie wychodzi w tydzień czy dwa tylko trzeba sobie dać trochę czasu bez jakiś ciśnień. Nie wolno zawierzać myślom i się nakręcać bo to tylko nasila objawy zaburzeniowe. Był moment, ze co chwile stopowalam sobie w głowie analizy co w późniejszym czasie zaowocowało automatycznym nie wchodzeniem w ta nieszczęsna analizę :) wiedziałam już które myśli mnie nakręcają i nie wchodziłam w nie. Każda emocje akceptowałam. W nerwie miałam stany depresyjne i bardzo znany „bezsens wszystkiego” - tak to nazwałam. Bez sensu było mi robić obiad dla dzieci i męża, bez sensu było mi cokolwiek co robiłam. Dosłownie. Bardzo długo mnie to trzymało. Ale nie podawałam się nigdy i codziennie robiłam krok do przodu. Przyjęłam postawę agresywna jak Wiktor i zaczęłam zaburzenie traktować jak śmiecia, które niszczy mi życie :) przestałam się bać lęku i wszystkich objawów z nim związanych bo wiedziałam skąd to pochodzi. Dlatego tak ważne jest poznanie mechanizmów. Obawy, myśli, cała ta analizę lekowa trzeba wrzucić do jednego wora i nazwać nerwica i olać. Ja w pewnym momencie zaczęłam robić nerwicy na złość, na przekór. Myśli podpowiadały mi żebym gdzieś nie szła bo zemdleje/pojawi się atak paniki/cokolwiek strasznego to ja właśnie szlam na złość. Na sile zaczęłam się uśmiechać i jakoś powoli emocje pozytywne zaczęły wracać. Co tez było dla mnie przełomem. Ja już miałam taki nawyk lekowego myślenia i czarnowidztwa, ze zaczęłam wprowadzać w życie pozytywne myślenie. Zapisałam się na kursy online i ćwiczyłam codziennie co tez mi pomogło :-) zaczęłam wprowadzać do swojego życia wdzięczność (takie sławne to teraz 😜) i generalnie czuje się super mimo traumatycznych doświadczeń, które tez musiałam w końcu zaakceptować i zacząć zyc. Po natrętach nie ma ani śladu, żadnych myśli i obrazów lekowych i obaw.
Na koniec dodam, ze Zaburzenie schodziło mi powoli, etapami.
Ah, zapomniałam dodać ważna kwestę nt. kryzysów. Miałam ich tyle, ze myślałam ze nigdy z tego nie wyjdę. Ale to właśnie w kryzysach trzeba się ćwiczyć najbardziej, bo kryzys pokazuje Ci w czym jeszcze sobie nie radzisz. Dlatego nie poddawajcie się i wiedzcie, ze z zaburzenia lekowego nawet jak sobie myślicie, ze jesteście najgorszymi przypadkami da się wyjść. Tylko to wymaga pracy nad sobą ale się opłaca.
Moja Psiola zaburzeniowa naskrobala posta :) super,wielkie gratulacje poraz enty Madzia ;)

Re: Po zaburzeniu :)

: 12 listopada 2019, o 20:50
autor: menago49
O zaskok odburzonych Brawo też tak chce.

Re: Po zaburzeniu :)

: 12 listopada 2019, o 21:24
autor: Magdalena1973
Gratuluję i podziwiam. Ja też kiedyś będę odburzona🙂

Re: Po zaburzeniu :)

: 12 listopada 2019, o 23:35
autor: martinsonetto
Bardzo fajny wpis. Z kryzysami dokładnie tak jest. Gratuluję.

Re: Po zaburzeniu :)

: 13 listopada 2019, o 01:15
autor: zanet
Gratulacje! :)

Re: Po zaburzeniu :)

: 13 listopada 2019, o 07:15
autor: zagrody123456
Gratuluję..

Re: Po zaburzeniu :)

: 13 listopada 2019, o 12:36
autor: Natalie1208
Ja Cię pamiętam z czasów zaburzeniowych- w tym smaym czasie mniej więcej znalazłyśmy się na forum :D Gratuluje wolności ! <3

Re: Po zaburzeniu :)

: 13 listopada 2019, o 13:37
autor: Sia03
Sine pisze:
12 listopada 2019, o 19:36
Cześć,

Niektórzy mnie nie znają bo dawno się nie udzielałam ale widząc post Wiktora, ze forum podupada postanowiłam w końcu napisać swoją historię, która już miałam pisać z pol roku temu :), żeby trochę forum ruszyć. Dzięki temu forum (szczególnie dzięki postom Wiktora i innych odburzonych) dostałam dużo wskazówek dla mnie ważnych i czuje się zobowiązana napisać coś od siebie w podzięce :-) oczywiście moja nerwica była najgorsza na świecie i byłam jedynym przypadkiem na świecie który takie objawy fizyczne i psychiczne miał :) - teraz się śmieje ale wtedy serio tak myślałam, ze jestem wyjątkiem.

Moja historia z zaburzeniem zaczęła się równo miesiąc po porodzie córki w 2017r.. Rok wcześniej miałam traumatyczne przeżycie (nagła strata 4 letniego syna) o którym nie będę może się rozpisywać bo to dla mnie osobista historia.
Wiec równo rok po tym przeżyciu urodziłam córkę a miesiąc później dostałam pierwszego ataku paniki. Nagle. Pamietam do tej pory jak rano już poczułam się jakoś zle, jakby mnie brało choróbsko i wzięłam 2 aspiryny. Po 30 minutach wieszając pranie nagle poczułam jakbym miała zemdleć, oczywiście nakręcenie level hard i już poszło :) karetka, szpital, badania krwi, ekg, tarczyca itp i wszystko wyszło ok standardowo jak to przy zaburzeniu. Przez tydzień siedziałam w domu dziwiąc się co mi jest, aż w końcu poszłam do lekarza rodzinnego stwierdzając ze to może wszystko od nerwów, stresu, bo jak wszystkie badania wyszły ok to innej opcji nie ma. Z miejsca wziął mnie do pokoju obok do psychiatry. On zaś stwierdził, ze mam nerwice i wypisał mi receptę na słaby lek pod nazwa pranolan. Oczywoscie wzięłam ze 2 tabletki, jeszcze bardziej się nakręciłam i wyrzuciłam do kosza.
Nigdy nie zapomnę jak przestraszyłam się diagnozy napisanej na recepcie „nerwica lekowa, lęk paniczny”. W tamtym momencie mogłam tego nie czytać bo to tylko pogorszyło mój stan do tego stopnia, ze myślałam ze jestem już świrem i należy mnie trzymać w psychiatryku w zamknięciu :-) ba, nawet torbę do szpitala spakowałam i kazałam się mężowi wywieźć bo już nie dawałam rady z zaburzeniem 😂 oczywiście popukał się w czoło i powiedział, ze ta cała nerwice mam olać bo nigdzie mnie nie wywiezie 😜

Na forum trafiłam dość szybko bo chyba miesiąc po pierwszym ataku paniki. Z czego się bardzo cieszę. Objawów miałam milion jak każdy w zaburzeniu lękowymi i już połowy nie pamietam. Przeraźliwy Lęk i ataki paniki miałam 100 razy w ciągu dnia. Do tego doszły natręty, ze zrobie córce krzywdę. Bałam się do niej podchodzić, karmić ( nigdy nie zapomnę jak zaczęłam ją pierwszy raz karmic a ręce mi się tak trzęsły ze cała zawartość łyżki mi spadała na talerz, ale jaka byłam z siebie dumna ze dałam rade haha), miałam myśli samobójcze, nie zależało mi na niczym, odcięło mnie totalnie, dzieci były dla mnie osobami obcymi, w w sumie cała rodzina była dla mnie obca. Miałam mega dziwne widzenie świata jakby wszystko bylo wycięte z kartonu a ja jestem na planie filmowym :) totalny odlot. Taki gruby stan zaburzenia miałam z kilka miesięcy. Bałam się wstać z łóżka a wyjść gdziekolwiek to był dla mnie wyczyn. Skończyło się to tak, ze moja mama siedziała z najmłodsza corka w domu (przypominam ze miała miesiąc) a ja leżałam w łóżku z nadzieja ze w końcu umrę i skończy się mój koszmar. W końcu po 2 miesiącach zaczęłam wdrażać rady Divovicow i powoli zaczęłam podchodzić do córki, bawić się z nią, trzymać ja na rękach, wychodzić z domu do przedszkola po druga córkę. Po prostu zaczęłam powoli zajmować się problemami terazniejszymi. Był to hardkor ale się opłaciło :) Tak się tego wszystkiego bałam ze po 3 miesiącach macierzyńskiego uciekłam do pracy i to było najlepsze co mogłam w tamtym momencie zrobić, bo zaczęłam się skupiać na rzeczach tu i teraz. Pierwszym przełomowym momentem gdzie zaczęłam choć na 5 minut zapominać o nerwie to było pol roku od początku zaburzenia, gdzie wyjechałam ze znajomymi i z dziećmi na tydzień za granice. Już nie było zmiłuj się i musiałam czas spędzać z najmłodsza córką gdzie po tym tygodniu widziałam już mała różnice, ze się jej nie boje tak bardzo. Oczywiście rady z forum ciagle wdrażałam w życie. Taki stan lekowy 24/7 z atakami paniki trwał u mnie właśnie coś około 7 miesięcy. Potem miałam już przerwy w lęku takie kilkugodzinne dziennie. Oczywiście myśli lekowe, natrętne, lęk dalej się pojawiał ale był coraz mniejszy ale dalej uciążliwy :)
Moje somaty z początku nerwy jakie miałam to:
- dd
- drżenie całego ciała
- mega poczucie zagrożenia wszystkim
- silne uciski i zawroty głowy
- brak skupienia na czymkolwiek
- dreszcze. Raz zimno raz ciepło
- drętwienie części ciała. Nawet nos i policzki mi drętwiały :)
- brak snu
- lęk 24/7
Pamietam, jak pewnego dnia miałam tyle w sobie już adrenaliny, ze wyszłam na papierosa na balkon w samych majtkach i koszulce w zimę przy -10 stopniach i tak siedziałam z 5 minut i nie czułam w ogole zimna! To dopiero nakręcenie roku było :) (wróciłam do palenia przez zaburzenie ze stresu),
- oczywiście objawy psychiczne bo bałam się ze mam schizofrenie, bordera, ze szatan we mnie wstąpił (teściowa mnie nastraszyla 😜) i wiele różnych o których już nie pamietam z racji czasu.
Generalnie ponad rok zajęło mi wyjście z zaburzenia. Co robiłam?
Wdrazalam rady Divovicow, słuchałam ich na okrągło. Robiłam zapiski i czytałam w gorszych chwilach. Najważniejsze jest tu podejście do samego zaburzenia. To są zaburzone emocje i czy się chce tego czy nie to trzeba akceptować wszystko co daje nam nerwa i nie szarpać się z tym. Myśli to tylko myśli, one są „wysyłane” przez zaburzony stan emocjonalny, który szuka zagrożenia, którego nie ma tak naprawdę. A wchodząc w analizy i zawierzając myślom tylko pogarszamy nasz stan. Warto na samym początku poznać mechanizm zaburzenia - to podstawa. I jak mechanizm już jest znany to już idzie szybko z górki. Na początku warto sobie racjonalizować wszystkie myśli, obrazy, które mamy w głowie. Ważna kwestia tez jest niereaktywnosc na emocje i myśli oraz akceptacja samego zaburzenia. Z tego się nie wychodzi w tydzień czy dwa tylko trzeba sobie dać trochę czasu bez jakiś ciśnień. Nie wolno zawierzać myślom i się nakręcać bo to tylko nasila objawy zaburzeniowe. Był moment, ze co chwile stopowalam sobie w głowie analizy co w późniejszym czasie zaowocowało automatycznym nie wchodzeniem w ta nieszczęsna analizę :) wiedziałam już które myśli mnie nakręcają i nie wchodziłam w nie. Każda emocje akceptowałam. W nerwie miałam stany depresyjne i bardzo znany „bezsens wszystkiego” - tak to nazwałam. Bez sensu było mi robić obiad dla dzieci i męża, bez sensu było mi cokolwiek co robiłam. Dosłownie. Bardzo długo mnie to trzymało. Ale nie podawałam się nigdy i codziennie robiłam krok do przodu. Przyjęłam postawę agresywna jak Wiktor i zaczęłam zaburzenie traktować jak śmiecia, które niszczy mi życie :) przestałam się bać lęku i wszystkich objawów z nim związanych bo wiedziałam skąd to pochodzi. Dlatego tak ważne jest poznanie mechanizmów. Obawy, myśli, cała ta analizę lekowa trzeba wrzucić do jednego wora i nazwać nerwica i olać. Ja w pewnym momencie zaczęłam robić nerwicy na złość, na przekór. Myśli podpowiadały mi żebym gdzieś nie szła bo zemdleje/pojawi się atak paniki/cokolwiek strasznego to ja właśnie szlam na złość. Na sile zaczęłam się uśmiechać i jakoś powoli emocje pozytywne zaczęły wracać. Co tez było dla mnie przełomem. Ja już miałam taki nawyk lekowego myślenia i czarnowidztwa, ze zaczęłam wprowadzać w życie pozytywne myślenie. Zapisałam się na kursy online i ćwiczyłam codziennie co tez mi pomogło :-) zaczęłam wprowadzać do swojego życia wdzięczność (takie sławne to teraz 😜) i generalnie czuje się super mimo traumatycznych doświadczeń, które tez musiałam w końcu zaakceptować i zacząć zyc. Po natrętach nie ma ani śladu, żadnych myśli i obrazów lekowych i obaw.
Na koniec dodam, ze Zaburzenie schodziło mi powoli, etapami.
Ah, zapomniałam dodać ważna kwestę nt. kryzysów. Miałam ich tyle, ze myślałam ze nigdy z tego nie wyjdę. Ale to właśnie w kryzysach trzeba się ćwiczyć najbardziej, bo kryzys pokazuje Ci w czym jeszcze sobie nie radzisz. Dlatego nie poddawajcie się i wiedzcie, ze z zaburzenia lekowego nawet jak sobie myślicie, ze jesteście najgorszymi przypadkami da się wyjść. Tylko to wymaga pracy nad sobą ale się opłaca.
Super. Dziękuję Ci za ten wpis. Bardzo dużo daje on osobom zaburzonym. Wiarę i nadzieje, że jest z tego wyjście. U mnie jest raz lepiej, raz gorzej. Wczoraj czułam się super jak bez zaburzenia, dzisiaj już troszkę gorzej. Nie wiem dlaczego tak. Ale wierzę, że będzie tylko lepiej. 😁

Re: Po zaburzeniu :)

: 13 listopada 2019, o 15:48
autor: życie
Gratulacje!!! ;ok