Nie jestem osobą odburzoną, ale myślę, że połowa drogi jest za mną. Nie brałam leków, chodziłam na terapię do przesympatycznej Pani:) Czy mi to pomogło? Może minimalnie. Owszem, terapia wskazuje drogę, daje wskazówki co i jak można zmienić, tyle, że ja to wszystko wiedziałam bez terapii. Wiedziałam, że jeśli nie zmienię podejścia to nagle mnie nie oświeci. Od zawsze byłam nadwrażliwa i martwiąca się o innych (lęk o zdrowie swoje i bliskich, tematy egzystencjalne, lęk o przyszłość, czarne scenariusze itp to moje koniki;) ). Czy to się zmieniło? Otóż NIE. Dalej się lękam, boję się utraty bliskich, ewentualnych chorób, tego co będzie, często zamartwiam się na zapas i wiele wiele innych. Jest tylko jedna różnica w moim podejściu (co uważam za sukces). Uważam, że jest to NATURALNE i NORMALNE. Akceptuję to. Bo czy są osoby, które nie boją się utraty rodziców? Czy jest ktoś na forum, kto choćby trochę nie lęka się o przyszłość? Czy jest ktoś, kto nie boi się ciężkich chorób? No właśnie, prawdopodobnie nie ma. U zdrowego, niezaburzonego człowieka nie występują po prostu tego typu MYŚLI. A u mnie występują. Są rzadsze, trwają dużo krócej, ale są. Mimo to, cieszę się, że nie mają już takiej władzy nade mną. Przecież to całkiem naturalne, że czasem do mnie wracają. Nie ma co spychać tego lęku i próbować uwolnić się od niego na zawsze. On kiedyś wróci-w ciężkich, życiowych chwilach znowu będzie nam choćby przez chwilę towarzyszył. Tak, bo to jest pewne-kiedyś ciężkie chwile nastąpią dla każdego z nas, bo przecież nie da się przeżyć życia tylko na kolorowo

Akceptowanie siebie i oswojenie lęku, to mi bardzo pomogła
