Strona 1 z 3

Z tego można wyjść :)

: 5 marca 2018, o 19:08
autor: Eternit
Cześć.
Na początku chciałbym się ze wszystkimi przywitać, gdyz jest to mój pierwszy post na forum. Post, którego napisanie jakieś 1,5 roku temu, było moim marzeniem. Piszę go, bo obiecałem sobie, że zrobię to, jako spłatę długu, długu wdzięczności, dla administratorów, oraz użytkowników tego forum. Internet ma to do siebie, że ludzie szukający pomocy desperacko wpisują się na przeróżnych forach, natomiast, gdy uzyskają pomoc, ich problem się rozwiąże, zapominają, zatapiają się w codzienności, nie informując, że problem został rozwiązany. Daje to mylne wrażenie, że mnóstwo ludzi zmaga się z problemem, ale nielicznym udaje się go przezwyciężyć. Ja postanowiłem sobie, że jeśli mi się uda, napiszę o tym, by dać nadzieję, dodać otuchy potrzebującym, bo sam nim byłem i wiem, jak ważne są dowody, że można, że jest nadzieja. Tak, więc chciałem opisać tu historię mojego zaburzenia i drogę jaka przeszedłem, aby je przezwyciężyć.
Objawy nerwicowe pojawiły się u mnie, już w wieku przedszkolnym. Miałem do nich predyspozycje genetyczne, w mojej rodzinie było/jest wiele przypadków depresji, nerwicy. Dodatkowo sytuacja rodzinna – alkoholizm, awantury w domu, nadopiekuńcza matka, sprawiły, że już, jako kilkulatek zacząłem miewać objawy nerwicowe. Początkowo typowe natręctwa – nie poszedłem spać, jeśli zabawki nie były równo poukładane, wielokrotne robienie siku przed pójściem spać itp ale także już pierwsze derealizacje – strach, skąd ja wiem, że akurat teraz żyje, a nie śpię. Na początku szkoły podstawowej doszły ataki paniki, że przestanie mi bić serce, że się uduszę. Gdzieś w wieku 9 lat objawy praktycznie przeszły, i przez kilka lat zostało tylko kilkukrotne sprawdzanie przed zaśnięciem, czy gaz jest zakręcony i drzwi do domu zamknięte. Ogólnie to nie było jakoś dokuczliwe, zająłem się poznawaniem świta z kolegami i to odwróciło moja uwagę od zaburzenia. Niestety częścią tego poznawania były także eksperymenty z narkotykami. Po kilku takich epizodach z marihuaną pojawiły się silne ataki paniki z depersonifikacją, derealizacją. Jednak pojawiały się tylko wtedy, kiedy przypalałem. Z tego względu dałem sobie spokój z ganją na resztę mojego życia.
Ale nadszedł ten dzień, w klasie maturalnej, kiedy po prostu wyj***ło mnie w kosmos (nie byłem, pod wpływem żadnych środków). Dostałem takiego ataku paniki, z tak silną derealizacją, że dosłownie wcisnęło mnie w fotel, nie wiedziałem, co się ze mną dzieję, miałem wrażenie, że przeniosłem się w inny wymiar, nie wiedziałem, czy biec, czy się chować. Po jakimś czasie jakoś się pozbierałem, na tyle, że poszedłem spać, ale przez kilka tygodni nie byłem w stanie normalnie funkcjonować, chodzić do szkoły, spotykać się ze znajomymi, trenować. Przerażona mama zaprowadziła mnie do psychologa. Trzeba zaznaczyć jednak, że wiedza o nerwicy w tamtych czasach (przełom 90/00), w mniejszej miejscowości z której pochodzę, nie była oszołamiająca. O terapii z prawdziwego zdarzenia nie było mowy. Psycholog mnie posłuchał, zrobił test plam (sic!) i odesłał do psychiatry. Psychiatra przepisał leki, które były dla mnie w tamtym czasie wybawieniem, dzięki którym pozbierałem się na tyle, że zdałem maturę, i wyjechałem na studia. Z perspektywy czasu bardzo żałuję, że nie miałem o nerwicy lekowej takiej wiedzy jak teraz, nie było o niej informacji w internecie, takich jak to forum. Nie wiedziałem, że nerwica to takie wkur***jace ale tak naprawdę niegroźne zaburzenie, z którym trzeba się wziąć za bary i które można pokonać. Mając wiedzę, że jest to typowa choroba, brałem leki od psychiatry, nie pracując za bardzo samemu z tym zaburzeniem. Objawy przeszły, studiowałem, cieszyłem się studenckim życiem, pierwsze poważniejsze związki z dziewczynami, trenowałem sport. Ogólnie prowadziłem normalne życie. Jak czułem się lepiej, odstawiałem leki, ale niestety w każdym stresującym momencie życia (ślub, wyjazd za granice do pracy, narodziny dziecka, powrót do kraju, problemy małżeńskie) objawy wracały, totalnie mnie rozwalając. Objawy to były głównie derealizacja, kilkugodzinny lęk wolnopłynacy, lek przed lękiem, ataki paniki , że jestem chory psychicznie, mam schizofrenie, świat nie istnieje, matrix itd. Na kilka tygodni byłem wystrzelony z rzeczywistości, wracałem/zwiększałem leki i wracałem do jako takiej równowagi) I tak przez kilkanaście lat, gdyby zsumować czas, kiedy nie byłem na lekach, to wyszłoby może ze 2 lata w sumie. Porażka.
W między czasie zaczęło sypać mi się życie. Zakład, w którym pracowałem został zamknięty, zostałem bez pracy, dostałem kontuzji, która wyeliminowała mnie z uprawiania sportu, który był dla mnie bardzo ważny, bym moim nałogiem można powiedzieć, problemy z prawem, dwie poważne choroby wśród moich bliskich i na końcu rozwód, problemy finansowe. Wszystko to w przeciągu pół roku sprawiło, że wylądowałem na terapii (takiej z prawdziwego zdarzenia – cały czas na lekach, co powodowało, że objawy były bardzo ograniczone). Jakoś wydawało się, że sobie wszystko poukładałem, skończyłem terapie, po jakimś czasie odstawiłem leki.
Funkcjonowałem tak kilka dobrych miesięcy, do czasu, aż dostałem od życia kolejną bombę, po której znowu byłem na dechach – w skrócie moja była zona wyprowadziła się z Polski z moim dzieckiem, z którym jestem bardzo mocno związany. Nasze kontakty bardzo się ograniczyły, istniało niebezpieczeństwo, że będę musiał o nie walczyć sądowo, na co nie było mnie stać . Ja już bez leków, objawy powróciły, jednak nie chciałem już wracać do leków, wróciłem do mojego terapeuty. Pierwsze tygodnie terapii, samopoczucie coraz gorsze, funkcjonowałem jak zombi, żyłem w jakiejś bańce, kloszu. To był pasmo jednego nieprzerwanego leku (lęk wolnopłynący, derealizacja, ataki paniki, lek przed schizofrenią, CHADem, samobójstwem, myśli, plany samobójcze. Dzisiaj zastanawiam się, jak w takim stanie nie zawaliłem pracy, która wymaga dużego skupienia, uwagi. Objawy powodowały, że co chwila mrużyłem/zamykałem oczy, więc przejmowałem się, że wyjdę na durnia, że inni widzą, że cos jest nie tak. Pojechałem do psychiatry, przepisał mi leki, ale ich nie wziąłem, czekały w razie czego. Pewnie bym je i wziął, ale mój terapeuta wychodził z założenia, że jeśli daje radę to lepiej ich nie brać. Funkcjonowałem od terapii do terapii, nie wiem jakby się to skończyło, gdybym przypadkiem (diagnozując kolejną chorobę psychiczną, jaką sobie przypisywałem ;)) nie trafił na to forum.
To był naprawdę pozytywny kop jaki dostałem od życia. W porównaniu do innych stron, które nie są moderowane, gdzie jest mnóstwo bzdur, po przeczytaniu, których można się tylko bardziej zdołować, tutaj znalazłem mnóstwo pożytecznych informacji dotyczących mojego zaburzenia. Ta strona pokazała mi, że nerwica lekowa, nie jest chorobą, której człowiek musi się poddać, ale zaburzeniem, z którym można, a nawet trzeba walczyć i wygrać. W tym miejscu chylę czoła przed moderatorami forum i innymi pomocnymi użytkownikami. Wasza praca i pomoc jest nieoceniona. Jeśli tam po drugiej stronie będą nas sądzić za nasze czyny tu na ziemi, naprawdę macie wielkie zasługi dla bliźnich.
W moim życiu nastąpiła zmiana. Zamiast szukać objawów chorób psychicznych, myśleć o samobójstwie zacząłem czytać forum, słuchać nagrań. Przeczytałem polecaną tu książkę Judith Bemis Amr Barrada – „Oswoić lęk”, która bardzo mi pomogła, dzięki której skonfrontowałem się z własnym lękiem. Pamiętam jak dziś, jak usiadłem i mówię, dawaj ku***, chodź tu daj mi ta schizofrenię, daj mi ten matrix. Skoro to wszystko niby nie istnieje, jest wynikiem mojej wyobraźni, albo jestem chory psychicznie, to niech mnie przeniesie w jakiś inny wymiar, niech rozpłynę się, niech stanie się coś strasznego, coś czego tak się boje. Jeśli ten świat to wytwór mojej wyobraźni, to niech wyobrażę sobie najgorsze, co mogę sobie wyobrazić.
Siedziałem tak i czułem, się jakbym miał stoczyć walkę na śmierć i życie z najniebezpieczniejszym zawodnikiem, zwyrolem gorszym niż Tong Poo :). W głowie prowadziłem dialog z lękiem: No chodź, dawaj, jestem tutaj, czekam na ciebie, będziemy się napierd****. No gdzie jesteś, czekam, dawaaaaj… Ale nic strasznego się nie stało, nie przeniosłem się w żaden inny wymiar, nie rozpłynąłem się. Przeciwnik, nie wyszedł na ring. Nie wyszedł, bo go nie ma. Jest tylko w naszych głowach, wyobrażamy go sobie. My go stworzyliśmy i my możemy go unicestwić.
Był to kamień milowy w mojej walce z nerwicą. Oczywiście nie przeszło z dnia na dzień, ale wiedziałem już, że wróg ma słabe punkty.. Kolejnym duży krok, to było odcięcie pępowiny, jakim była świadoma rezygnacja z czytania forum, słuchania nagrań. Zdawałem sobie sprawę, że w teorii jestem już obryty, ale nie mogę codziennie przeglądać forum, słuchać nagrań, bo moje życie cały czas kręciłoby się wokół zaburzenia, nadawałbym mu ważność. Zacząłem stosować c się do porad, jakie tu znalazłem: ignorowanie objawów, dialogi wewnętrzne, konfrontowanie się z lękami, wychodzenie do ludzi. Z tygodnia na tydzień objawów było coraz mniej, były coraz mniej dokuczliwe. Były oczywiście i gorsze dni, ale wiedziałem, ze nawroty są możliwe, że to normalne, byłem cierpliwy. Mimo tego, że czasem było źle, to czułem, że to ja zaczynam kontrolować nerwice, a nie ona mnie. Po ok. 2 miesięcy przyszły dni, w których nie miałem żadnych objawów, po ok. 3 tych bezobjawowych dni zaczęło być więcej, niż z tych z objawami. Następne miesiące, to coraz mniej objawów, ciężko mi stwierdzić, ale gdzieś koło wakacji przestałem kompletnie zwracać uwagę na zaburzenie. Cały czas kontynuowałem terapię, ale na niej nie koncentrowałem się nad lekiem. Pracowałem nad swoim podejściem do życia, na porzuceniu dążenia do doskonałości, chęci pełnej kontroli nad swoim życiem itd. Ale objawy lękowe udało mi się pokonać samemu, dzięki temu forum i własnej pracy.
Obecnie czuję się odburzony. I nie oznacza, to, że w zupełności nie mam żadnych objawów lekowych, tylko, że zupełnie nie zwracam na nie swojej uwagi. Nie mają żadnego wpływu na moje codzienne funkcjonowanie, nie ma rzeczy, czynności, której nie robie, ze względu na objawy. , Derealizacji , lęku wolnopłynącego, pełnoobjawowego ataku paniki nie miałem z jakieś pół roku. Czasem przeleci mi przez głowę jakaś lękowa myśl, która wcześniej zamieniłaby się pewnie w atak paniki. Czasem zasypiając, po stresującym dniu podrywa mnie kilkosekundowy uczucie, czegoś zbliżonego do lęku. Ale teraz traktuje takie myśli, uczucia jak np. zwykły ból głowy, zwykłą reakcje mojego organizmu na stres, zmęczenie, która pojawiła się i zaraz zniknie, nie będąc dla mnie żadnym zagrożeniem. I nawet gdybym miał dostać ataku paniki, derealizacji, to w zupełności się nie boję, bo wiem, że to tylko i wyłącznie efekt mojej wyobraźni, moich myśli, który jeśli tylko nie będę poświęcał mu uwagi, sam przeminie. Coś, co nie może w żaden sposób zrobić mi krzywdy, bo jak już pisałem sam to sobie stworzyłem i to ja jestem tego panem. Nie musimy walczyć na śmierć i życie, bo przeciwnik jest tylko w naszej głowie.
Co do porad, to nie będę tu się specjalnie silił. Wszystko jest na forum, trzeba próbować, trzeba być dla siebie wyrozumiałym. W moim przypadku bardzo pomocne było odcięcie się od forum, odczepienie tych kółek, jeśli ktoś poczuje się na tyle silny. w każdej chwili, można wrócić, ale myślę, że warto spróbować odwrócić swoją uwagę od zaburzenia.
Na koniec taka ciekawostka. Przez całe moje życie uczyłem się pływać, niby cos tam umiałem, ale zawsze ogarniał mnie paniczny lęk, jak miałem wypłynąć tam, gdzie nie mam gruntu. W ramach pracy nad sobą, postanowiłem przełamać i ten lęk. Poszedłem na basen, podszedłem tam gdzie woda jest najgłębsza i zanurkowałem, a raczej stanąłem na dnie. Uspokoiłem się, otworzyłem oczy, zobaczyłem, jakie to uczucie i je zaakceptowałem. Lęk zniknął, odbiłem się od dna i wypłynąłem na powierzchnie. Resztę czasu spędziłem leżąc na wodzie w najgłębszym miejscu. Bez lęku, bez ruchu, czułem się jak w stanie nieważkości. I myślę, że podobnie jest z nerwicą i życiem w ogóle.
Jeszcze raz na koniec chciałem podziękować za to wspaniale miejsce, jakim jest to forum i pomoc w walce z nerwicą.
Pozdrawiam

Re: Z tego można wyjść :)

: 5 marca 2018, o 19:23
autor: Halka
Dzieki, jak najwięcej takich postów i ludzi którzy udawadniają że od dna można sie odbić. Zacząć żyć :) Gratuluje

Re: Z tego można wyjść :)

: 5 marca 2018, o 19:25
autor: Aśkownik
A ja Tobie dziękuję za ten pozytywny wpis. Gratuluję odwagi i cierpliwości ;)
Tera już wiesz, że życie stoi przed Tobą otworem :)

Re: Z tego można wyjść :)

: 5 marca 2018, o 19:48
autor: katarzynka
Brawa dla tego Pana!
Jesteś wielki chłopaku, szacuneczek ^^

Re: Z tego można wyjść :)

: 5 marca 2018, o 19:49
autor: eyeswithoutaface
Fantastyczny post i fantastyczny z Ciebie gość :) Gratuluję i pozdrawiam! Przeczytałam z przyjemnością! :)

Re: Z tego można wyjść :)

: 5 marca 2018, o 20:04
autor: katarina666
Jak dobrZe czyta się takie posty 😊 normalnie daje to takiego kopniaka do przodu jak nic innego. Oby jak najwiecej takich postów, teraz już wiemy ze można trzeba tylko chcieć i pracować nad tym bo kolega jest kolejnym przykładem ze to tylko nasze myśli i da się z tego wyjść 😊

Re: Z tego można wyjść :)

: 5 marca 2018, o 20:09
autor: Iwona29
Czytałam Twój post podczas wariacji mojego serca wynikającego z wcześniejszej stresującej sytuacji.....I powiem Ci że tak mnie ten post wzruszył że nawet same popłynęły mi łzy :buu:
Łzy szczęścia że ktoś następny pisze że da się z tego badziewia wyjść.
Dziękuję Ci za wspaniały post i motywację do działania.

Pozdrawiam Cię gorąco i życzę żeby Twoje drogi z dzieckiem nigdy się nie rozeszły :friend:
Jesteś silny i tak 3maj. cmok

Re: Z tego można wyjść :)

: 5 marca 2018, o 20:16
autor: życie
Brawo!!! Kolejny post, który mam nadzieję wielu osobom otworzy oczy!!! Kolejny superbohater własnego życia. Brawo!!!

Re: Z tego można wyjść :)

: 5 marca 2018, o 21:25
autor: menago49
WITAJ ale dostalem pozytywnego kopa w tylek SUPER GOSCIU JESTES ;ok ;ok

Re: Z tego można wyjść :)

: 5 marca 2018, o 21:32
autor: GaunterODim
Wspaniale czyta się takie rzeczy. To taki prztyczek w nos dla naszych nerwic ;)

Re: Z tego można wyjść :)

: 5 marca 2018, o 21:36
autor: Nipo
Super :) dzięki wielkie za posta ;) jesteś mega gość ;)

Re: Z tego można wyjść :)

: 5 marca 2018, o 22:09
autor: Jagoda_a
Gratulacje. Ten post to miod na moje serce. Obudzilam się dzis i taka glupia mysl mi przyszla do głowy: ciekawe czy to co ludzue tu pisza to prawda? Czy napewno mozna z tego wyjsc? Czy tylko tak pisza zeby to forum istniało. Przepraszam za zwątpienie w dobrych ludzi ktorzy super robotę robią.

Re: Z tego można wyjść :)

: 6 marca 2018, o 01:16
autor: weird_thoughts
Uwielbiam czytać takie posty! Wielkie brawa dla Ciebie ;ok

Re: Z tego można wyjść :)

: 6 marca 2018, o 12:23
autor: buull2323
Eternit super czytać takie posty, gratulacje dla Ciebie :) ^^ ^^ ^^

Re: Z tego można wyjść :)

: 6 marca 2018, o 21:12
autor: Olalala
Szacunek dla Ciebie wielki :lov: Pisz częściej, to bardzo motywuje :-)