Poznaję siebie z innej strony. Swiadomość kluczem do odburzenia, czyli historia pewnej nerwicy
: 3 lutego 2018, o 18:20
Z nerwicą, zaburzeniami depresyjnymi, jadłowstrętem, wszelkimi bólami i innymi podobnymi dolegliwościami żyję od 3 lat. Na początku czuliśmy do siebie nienawiść; byliśmy najgorszymi wrogami.... W sensie ja i nerwica. Ona gnoiła moje życie i jednocześnie się z tego śmiała; moja z kolei z nią walka była zawsze przegrana. Ona górowała. Wiecie o co chodzi, prawda? Później, a właściwie całkiem niedawno zaczęłyśmy się tolerować. Ja doszłam do tego, że ona wcale się ze mnie nie śmieje tylko chce mi wskazać właściwą ścieżkę; ja, na początku nieufna - pomału zaczęłam wyciągać do niej rękę. Czasem jeszcze się na siebie obrażałyśmy, ale szybko się godziłyśmy. Do tej pory jeszcze daje mi w kość, ale ja.... jakoś się tym wielce nie przejmuję:) A, niech ma.... Wciąż czekam (CIERPLIWIE) na czas gdy zostaniemy kumpelami, które nie będą musiały się ze sobą spierać.
Nie ma potrzeby aby opisywać swoją historię - jest podobna do Waszych. Nie ma też potrzeby opisywać moich z nerwicą przejść, objawów, dołów, męczarni. Uwierzcie - wiem co to nie czuć własnego ciała, nie interesować się niczym i nikim (mam 6-letnią córkę, którą wychowuje sama). Wiem co to bezsenność, kilkudniowe niejedzenie, życie w zamkniętej bańce. Na słowo "rak" ogarniała mnie panika; umierałam setki razy. Dla przykładu - kiedyś ktoś mi powiedział, że jest spod znaku raka - moje serce do końca dnia szalało, myśli się nakrecały, no i to uczucie w głowie.... (również znacie, prawda?) Oczywiście oprócz raka chorowałam na schizofrenię oraz umierałam na szaleństwo. Tak, teraz już wiem, że nie jest to możliwe.
Przepraszam za ten przydługi wstęp. Nie chcę jednak aby ktokolwiek pomyślał "łeeee, nie dla mnie to, ja mam gorzej".
Wszystko zaczęło się zmieniać kilka miesięcy temu...
Chodzę do psychologa, odwiedzam psychiatrę. Biorę leki. Biorę je od bardzo dawna; niemalże od początku - same nie działają (moja psychika ma się lepiej od zaledwie 3 m-cy), choć nie ukrywam - trochę łagodzą objawy. Taką wybrałam formę leczenia - leki troszkę pomagają, a ja mam siły zmagać się z moim zaburzeniem. Nie namawiam nikogo - ja tak zdecydowałam, to moja droga i moja historia.
Wielki przełom nastąpił po przeczytaniu na forum zaburzonych o "myśli". Autorem jest Ciasteczko. Uzmysłowienie sobie, że moje złe samopoczucie wynika z tego, że myślę "źle". Myśli nie są życiem, nie są świadomością. Możemy mieć myśli dobre albo złe. To my je tworzymy. Nagle, gdy to DOGŁĘBNIE zrozumiałam, mój umysł się jakby.... odblokował. To była euforia nr 1. Jednak niemyślenie nagle nie zniknie. A zatem, zaczęłam sobie wyobrażać (uwaga - to może wydać się dość głupie; mi jednak pomogło), że z tyłu głowy mam worek, którego nie mogę odczepić. I tam postanowiłam wrzucać te myśli. Za każdym razem gdy się pojawiły (czyli co kilka minut) wrzucałam je do tego worka. Wiedziałam, że nie mogę się owego worka pozbyć więc one tam leżakowały. Cały czas próbowałam uzmysłowić sobie, że to tylko plywające myśli. One nie były mną, tylko przeze mnie ....przelatywały. Dałam kilka tygodni myśleniu o tym, że myśl to TYLKO myśl. Że musze nauczyć się myśleć o dobrych rzeczach. Mysli o zaburzeniu lądowały worku. Potrzeba było wiele CIERPLIWOŚCI I UPARTOŚCI.
Na forum czytałam tylko POZYTYWNE wpisy. Uzależniłam się od przeszukiwania internetu w celu znalezienia osób, którym udało się pożegnać nerwicę. Jednoczesnie nie słuchałam wiadomości, informacji z kraju, polityki, o chorobach, wypadkach itp. Szczerze mówiąc nie wiem co się teraz w kraju dzieje. Dopóki nie będzie dobrych wiadomości, te złe mnie nie interesują. Wiem, że SĄ, ale nie odczuwam potrzeby ich poznania.
Chciałam się pozbyć codziennej pobudki z "ciężarem egzystencji". Zainteresowałam się jogą. Wstawałam wcześniej, o 5tej i wskakiwałam na matę. Zakochałam się w pewnej Polce, która tak pięknie mówiła o relaksie podczas praktyki jogi. Dzięki niej moje poranki znacznie się poprawiły. Bywały jednak jeszcze takie, które przypominały o zaburzeniu, które dołowały.... Sięgnełam po książki, blogi. Zaczęłam interesować się rozwojem osobistym. Oprócz czytania wiele wskazówek wprowadzałam w swoje życie. Nie mogłam jednak skupić się na trudnej lekturze. To mnie ...przygniatło. Wybierałam te pozycje które zostały napisane lekkim językiem. Urzekłą mnie "Depresjologia" A. Konarowskiej. Jej historia wskrzeszała mnie do życia. Kolejną pozycją godną przeczytania stała się "Minfulness. Trening uważności". I wtedy nastąpil kolejny PRZEŁOM. Ś W I A D O M O Ś Ć. Prawdziwe życie to właśnie świadomość. Swiadomość natomiast to życie. Oczywiście są sytuacje stresujące, są nerwy. Ale postanowiłam nie walczyć z nimi tylko się im....pokłonić. Stresy ostatecznie również lądowały w worku. Kolejny punkt to MEDYTACJA. Nie potrfiłam się jej nauczyć dopóki dopóki nie uzmysłowilam sobie jak ważna jest swiadomość w moim życiu. 8-tygodniowy trening uważności wepchnął mnie na kolejny poziom w grze o lepsze życie...
Chciałabym jeszcze wiele napisać, nie wiem jednak czy kogoś to zainteresuje. Ja się nie zmieniłam; wciąż jestem tą samą osobą. Zmieniło się moje podejście do życia, moje postrzeganie rzeczywistości, moje przyglądanie się sobie, zagłębianie się w sobie. Poznałam siebie z innej strony....
Nie ma potrzeby aby opisywać swoją historię - jest podobna do Waszych. Nie ma też potrzeby opisywać moich z nerwicą przejść, objawów, dołów, męczarni. Uwierzcie - wiem co to nie czuć własnego ciała, nie interesować się niczym i nikim (mam 6-letnią córkę, którą wychowuje sama). Wiem co to bezsenność, kilkudniowe niejedzenie, życie w zamkniętej bańce. Na słowo "rak" ogarniała mnie panika; umierałam setki razy. Dla przykładu - kiedyś ktoś mi powiedział, że jest spod znaku raka - moje serce do końca dnia szalało, myśli się nakrecały, no i to uczucie w głowie.... (również znacie, prawda?) Oczywiście oprócz raka chorowałam na schizofrenię oraz umierałam na szaleństwo. Tak, teraz już wiem, że nie jest to możliwe.
Przepraszam za ten przydługi wstęp. Nie chcę jednak aby ktokolwiek pomyślał "łeeee, nie dla mnie to, ja mam gorzej".
Wszystko zaczęło się zmieniać kilka miesięcy temu...
Chodzę do psychologa, odwiedzam psychiatrę. Biorę leki. Biorę je od bardzo dawna; niemalże od początku - same nie działają (moja psychika ma się lepiej od zaledwie 3 m-cy), choć nie ukrywam - trochę łagodzą objawy. Taką wybrałam formę leczenia - leki troszkę pomagają, a ja mam siły zmagać się z moim zaburzeniem. Nie namawiam nikogo - ja tak zdecydowałam, to moja droga i moja historia.
Wielki przełom nastąpił po przeczytaniu na forum zaburzonych o "myśli". Autorem jest Ciasteczko. Uzmysłowienie sobie, że moje złe samopoczucie wynika z tego, że myślę "źle". Myśli nie są życiem, nie są świadomością. Możemy mieć myśli dobre albo złe. To my je tworzymy. Nagle, gdy to DOGŁĘBNIE zrozumiałam, mój umysł się jakby.... odblokował. To była euforia nr 1. Jednak niemyślenie nagle nie zniknie. A zatem, zaczęłam sobie wyobrażać (uwaga - to może wydać się dość głupie; mi jednak pomogło), że z tyłu głowy mam worek, którego nie mogę odczepić. I tam postanowiłam wrzucać te myśli. Za każdym razem gdy się pojawiły (czyli co kilka minut) wrzucałam je do tego worka. Wiedziałam, że nie mogę się owego worka pozbyć więc one tam leżakowały. Cały czas próbowałam uzmysłowić sobie, że to tylko plywające myśli. One nie były mną, tylko przeze mnie ....przelatywały. Dałam kilka tygodni myśleniu o tym, że myśl to TYLKO myśl. Że musze nauczyć się myśleć o dobrych rzeczach. Mysli o zaburzeniu lądowały worku. Potrzeba było wiele CIERPLIWOŚCI I UPARTOŚCI.
Na forum czytałam tylko POZYTYWNE wpisy. Uzależniłam się od przeszukiwania internetu w celu znalezienia osób, którym udało się pożegnać nerwicę. Jednoczesnie nie słuchałam wiadomości, informacji z kraju, polityki, o chorobach, wypadkach itp. Szczerze mówiąc nie wiem co się teraz w kraju dzieje. Dopóki nie będzie dobrych wiadomości, te złe mnie nie interesują. Wiem, że SĄ, ale nie odczuwam potrzeby ich poznania.
Chciałam się pozbyć codziennej pobudki z "ciężarem egzystencji". Zainteresowałam się jogą. Wstawałam wcześniej, o 5tej i wskakiwałam na matę. Zakochałam się w pewnej Polce, która tak pięknie mówiła o relaksie podczas praktyki jogi. Dzięki niej moje poranki znacznie się poprawiły. Bywały jednak jeszcze takie, które przypominały o zaburzeniu, które dołowały.... Sięgnełam po książki, blogi. Zaczęłam interesować się rozwojem osobistym. Oprócz czytania wiele wskazówek wprowadzałam w swoje życie. Nie mogłam jednak skupić się na trudnej lekturze. To mnie ...przygniatło. Wybierałam te pozycje które zostały napisane lekkim językiem. Urzekłą mnie "Depresjologia" A. Konarowskiej. Jej historia wskrzeszała mnie do życia. Kolejną pozycją godną przeczytania stała się "Minfulness. Trening uważności". I wtedy nastąpil kolejny PRZEŁOM. Ś W I A D O M O Ś Ć. Prawdziwe życie to właśnie świadomość. Swiadomość natomiast to życie. Oczywiście są sytuacje stresujące, są nerwy. Ale postanowiłam nie walczyć z nimi tylko się im....pokłonić. Stresy ostatecznie również lądowały w worku. Kolejny punkt to MEDYTACJA. Nie potrfiłam się jej nauczyć dopóki dopóki nie uzmysłowilam sobie jak ważna jest swiadomość w moim życiu. 8-tygodniowy trening uważności wepchnął mnie na kolejny poziom w grze o lepsze życie...
Chciałabym jeszcze wiele napisać, nie wiem jednak czy kogoś to zainteresuje. Ja się nie zmieniłam; wciąż jestem tą samą osobą. Zmieniło się moje podejście do życia, moje postrzeganie rzeczywistości, moje przyglądanie się sobie, zagłębianie się w sobie. Poznałam siebie z innej strony....