Strona 1 z 1

Nowa hipochondryczka

: 19 września 2016, o 21:43
autor: oli939
Cześć, mam 23 lata i od kilku lat najprawdopodobniej cierpię na nerwicę, ze szczególnym naciskiem na hipochondrię. Nigdy się nie leczyłam, nie byłam u psychologa, ale czuję, że już sama dłużej sobie z tym nie poradzę. Ten wpis to mój pierwszy mały krok w drodze po pomoc (jestem bardzo skrytą osobą, o moich problemach wie tylko mój chłopak).
W dzieciństwie upatruję przyczyn swojej hipochondrii. Moi rodzice nigdy nie wierzyli kiedy mówiłam,że coś mnie boli, zawsze twierdzili,że wymyślam, że każdy tak ma. W ten właśnie sposób doszło do tego,że po 4 latach okropnych bóli kolan,w wieku 16 lat skończyłam z dwoma operacjami. Rodzice nie chcieli zabrać mnie do lekarza,a jak już zabrali to było za późno na jakąkolwiek rehabilitacje i zostały tylko operacje. Tak samo było z wzrokiem. Już od podstawówki gorzej widziałam, ale rodzice twierdzili,że wymyślam,bo chcę nosić okulary jak starsza siostra. Gdy po kilku latach w końcu poszłam do okulisty okazało się,że już mam sporą wadę (teraz bez okularów jestem ślepa jak kret :P).
Druga kwestia jest taka,że jestem osobą szalenie ambitną. Całe liceum uczyłam się po kilka/kilkanaście godzin dziennie żeby dostać się na wymarzoną farmację. Niestety....matura nie poszła mi tak dobrze, na studia się nie dostałam i skończyłam na studiach chemicznych. Czułam się wtedy bezwartościowa, głupia, gorsza od innych....Ale jakoś minął mi pierwszy rok, bo tuż przed rozpoczęciem studiów poznałam mojego chłopaka przy którym wszystko było dużo lepsze.
Po roku przeniosłam się na inną uczelnie i wtedy zaczął się koszmar...jedne głupie laboratoria, na których coś mi nie wychodziło sprawiły,że czułam się najgorszą debilką. Strasznie się bałam,że nie zaliczę tych zajęć, przez to wyrzucą mnie z uczelni, nigdy nie skończę studiów, i będę "przegrywem życiowym". Płakałam prawie non stop, przed każdymi zajęciami dostawałam napadów paniki, miałam same najczarniejsze scenariusze. Laboratoria jednak oczywiście zaliczyłam ;) Zaczęły się ferie, wszystko było okej przez pewien czas. Aż pewnego dnia nagle zaczęłam widzieć dziwne błyski i mroczki przed jednym okiem, po czym chwilowo straciłam wzrok i potwornie zaczęła boleć mnie głowa. Spanikowana pojechałam do lekarza. Okazało się,że to migrena z aurą. Oczywiście trzeba było zrobić rezonans żeby wykluczyć guza czy tętniaka. Jak usłyszałam słowo "wykluczyć".....wtedy się zaczęło. Wróciłam do domu, odpaliłam internet i przepadłam...byłam pewna,że to guz,że zaraz umrę,zostało mi kilka tygodni życia. Po 20 minutach już myślałam,że to tętniak. Bałam się pójść do toalety bo myślałam,że może zaraz pęknie...Przepłakałam całą noc. Rano się obudziłam i wtedy po raz pierwszy doznałam uczucia odrealnienia. Czułam,że nie jestem sobą,stoję gdzieś obok. Do tego doszedł "śnieg", mnóstwo mętów w oczach i wrażenie,że wszystkie przedmioty pulsują. Oczywiście okulista, w międzyczasie odebrałam wynik rezonansu - zdrowa jak ryba.
Od tamtego czasu minęły 3 lata. Raz jest lepiej, raz gorzej. Przerobiłam już białaczkę, chłonniaka, raka jelita, trzustki, szyjki macicy, czerniaka, żołądka,płuc, kości, guza mózgu...Aktualnie jestem na etapie raka piersi. Wiąże się to oczywiście,że znacznym pogorszeniem samopoczucia - dlatego piszę. Bardzo często doświadczam uczucia derealizacji, mam zawroty głowy, stale śnieg i męty od 3 lat, wszelkie zaburzenia ze strony układu pokarmowego, bóle kręgosłupa, niesamowicie zesztywniałe mięśnie, senność, częste napady paniki,płaczu i lęku. Ale najgorsze jest wmawianie sobie raka...wiem,że to głupie, jestem świadoma,że wmawiam sobie 90% objawów,ale i tak nie umiem przestać myśleć,że zaraz umrę. Że zostało mi kilka miesięcy życia, że nie zdążę spełnić największego marzenia jakim jest zostanie mamą. A jeśli przeżyję to po chemioterapii zostanę bezpłodna....
Moje największe napady nerwicy zdarzają się w czasie kiedy mam stresujący okres. Głównie zbiega się to z sesją na uczelni, bo wtedy uczę się po kilkanaście godzin, siedzę sama całe dnie i "mam czas" na wsłuchiwanie się w swoje ciało i wyszukiwanie objawów. Jedyne co przynosi mi wtedy ulgę to obecność mojego chłopaka. To,że mogę mu się wygadać. Ale wiem,że jego też już to męczy. W końcu ile można słuchać kogoś kto co 3 dni ma inny nowotwór, do kogo nie docierają żadne racjonalne argumenty?
Dlatego chcę w końcu udać się do psychologa. Nie wiem tylko jak konkretnie się za to zabrać? Przeglądając forum widziałam, że pisaliście o różnych typach terapii. Chciałabym od razu wybrać taką, która daje największe szanse na pomoc sobie, bo oczywiście wszystko będzie sponsorowane z mojej "studenckiej kieszeni". Rodzice nic nie wiedzą o moich lękach, a jakby się dowiedzieli, że chcę iść do psychologa to popukali by się w głowę. Raz, na początku powiedziałam mamie,że nie radzę sobie ze stresem i chcę iść do psychologa. Nawrzeszczała tylko na mnie,że każdy tak ma, żebym nie wymyślała i wzięła się w garść....
Może trochę chaotycznie i o wielu rzeczach nie wspomniałam,ale i tak napisałam tak długi post,że nie wiem czy komuś będzie chciało się go czytać ;)

Nowa hipochondryczka

: 19 września 2016, o 21:47
autor: N-e-r-w-u-s
Hej, tak to typowo nerwica. Masz szereg objawów które na to wskazują :) Witamy przede wszystkim na forum, zapraszamy na czata jak już spełnisz wszystkie wymogi, tak jest wirtualna terapia grupowa :P
Choroby wkrecalem sobie również :)

Nowa hipochondryczka

: 19 września 2016, o 21:48
autor: subzero1993

Re: Nowa hipochondryczka

: 13 maja 2019, o 17:36
autor: oli939
Do czego prowadzi nieleczona nerwica?

Do załamania nerwowego.

Ponad dwa lata minęły od napisania przeze mnie tego posta. Od tego czasu dużo się zmieniło. Skończyłam studia, wyprowadziłam się z domu rodzinnego, zaczęłam pracować, kończę zaocznie magisterkę, w przyszłym roku wychodzę za mąż.
Bywały w moim życiu okresy ciężkie, jednak zawsze jakoś dawałam radę sama, poprawiało mi się, więc myślałam, że poradzę sobie sama.
Niestety...nie wdając się w szczegóły ze względu na ciężka sytuację w pracy posypałam się zupełnie. Od czwartku jestem na L4. W czwartek udałam się po raz pierwszy po pomoc do psychiatry. Czuję lekki niedosyt, bo ze względu na ograniczony czas wizyty mogliśmy skupić się na moim aktualnym stanie i aktualnych problemach co skutkuje diagnozą - zaburzenia adaptacyjne. Doprowadziłam się do zupełnej ruiny i stanęłam pod ścianą. Moje chore ambicje, krytycyzm wobec siebie, brak przyzwolenia na odpoczynek, czarnowidzctwo, wieczne wyrzuty sumienia sprawiły, że mając 25 lat boję się iść do pracy, boję się odbierać telefony z pracy, chcę zaszyć się w domu u rodziców i nigdy z niego nie wychodzić.
Dostałam skierowanie na Oddział dzienny leczenia zaburzeń Nerwicowych. Dostałam leki. Chcę rozpocząć terapię indywidualną. Chcę rozpocząć pracę nad sobą korzystając z dostępnych tu materiałów, doprowadzić się do ładu i iść dalej.
Zrobiłam pierwszy krok. Mimo gigantycznych wyrzutów sumienia, poczucia, że ta decyzja zaważy na całym moim życiu zawodowym (a tym samym ogólnie życiu) pozwoliłam samej sobie na przyznanie się do tego, że nie jestem w stanie pracować w takim stanie, że świat się nie zawali jeżeli na trochę odpuszczę i zajmę się swoim zdrowiem psychicznym.

Trzymajcie za mnie kciuki!

Re: Nowa hipochondryczka

: 13 maja 2019, o 20:19
autor: Celine Marie
Powodzenia,jesteś młoda,masz studia za sobą,możesz sobie troszkę zrobić przerwy od tego wyścigu szczurów :)