Dzień dobry :)
: 29 lipca 2016, o 21:06
Cześć, dzień dobry wszystkim.
Zarejestrowałam się tu 4 dni temu, a dopiero dziś się witam.
Kilka miesięcy temu dowiedziałam się, że mam nerwicę wegetatywną, a ze dowiedziałam się w szpitalu po "ataku serca" (który był już któryś raz, ale wcześniej mną nie wstrząsnęły one tak, jak ten, nie bałam się, a tu już pękło coś we mnie), to pięknie rozwinęło się zaburzenie lękowe
(stało się to dokładnie w kwietniu). Od tamtej pory żyłam w strasznym stresie, ataki paniki zdarzyły się kilka razy (nie wiedziałam co to jest) i gdy było ciut lepiej znów miałam ten atak serca i od tamtej pory (chyba jakoś w czerwcu) znów przyśpieszony puls, trzesące się ręce, teraz dopiero się zaczęły ataki paniki (nie wiedziałam dalej co to), gdzieś później zrozumiałam co to, nic nie pomogło. Poszłam do psychoterapeuty, na razie byłam 3 razy, 1h raz w tygodniu, coś odkryłam, ale nie pomogło jeszcze, wiadomo. (aha, od ponad roku sama pracuję nad sobą w kwestii DDD - dużo zmieniło się w moim życiu, ale nie na tyle, by wyeliminować główne powodu stresu i nerwicę, którą pewnie mam już długo). I gdy zaczęły się te najgorsze myśli, że zwariowałam, to weszłam tu na forum, zaczęłam czytać i już następnego dnia było lepiej. Minęły 4 dni, a ja widzę światło w tunelu. Oczywiście nie jest jeszcze super, dopiero się odburzam, ale już jest piękniej! Wierzę, że mi się uda (choć oczywiście są chwile, kiedy się boję), bardzo chcę już być odburzona, stosuję taktyki z tej strony, w chwilach większego stresu, złych myśli są wizualizacje, jest również zastępowanie myśli, jest racjonalizowanie, ośmieszanie myśli. Sama już wcześniej powoli starałam się zmienić życie, nie jest łatwe. Znajduję trochę czasu dla siebie (nie pracuję, opiekuję się małym dzieckiem 24h na dobę) i mimo braku pracy nie było to łatwe (mamy pewnie doskonale rozumieją), staram się powoli, sukcesywnie zmieniać swoje życie. Zaczęłam również, tzn staram się zacząć
metodę 1000kroków, może troszkę ją zmieniam pod siebie, ale myślę, że jutro "ruszę z kopyta".
Mimo tego, że jest mi ciężko, nie sądziłam, że człowiek może tak bardzo cierpieć w środku, to trochę jestem wdzięczna nerwicy, a może bardziej zaburzeniom lękowym, że mnie spotkały
(pomyślicie, że naprawdę zwariowałam
), ale już tłumaczę.
Przez całe życie byłam wielkim smutasem (tzn sądzę, że zaczęło się to około 6-7 roku życia, kiedy rodzina już całkiem podcięła mi skrzydła), narzekałam, szklanka zawsze była w połowie pusta, swego czasu uciekałam w alkohol (ach, te młodzieńcze bunty). Kiedy się ogarnęłam, to wszystkie demony zaczęły wychodzić na wierzch, bo bez tego zagłuszacza emocji, którym był alkohol, nie było już tak łatwo. Później zostałam mamą i zauważyłam, że nie umiem się radować (choć bardzo chciałam i nie wydaje mi się, by dosięgła mnie depresja, bo chęć miałam życia i bycia z ludźmi i dzieckiem, no i cieszyłam się, że zostałam mamą), że co raz bardziej wszystko mnie stresuje itd. I gdyby nie to, to kto wie, czy dalej bym nie żyła w tak przygnębiającym życiu? A tak to się w końcu wzięłam za siebie. 3 już jest na przodzie, co mnie smuci, ale myślę sobie, że lepiej po 30 niż 50. Takie małe pocieszenie.
I od razu mam 2 pytania. Czy w zaburzeniach nerwicowych też nie macie sił? Ruszyć się, zrobić czegokolwiek? Nie chce mi się nawet obiadu gotować! (by zrobić dziecku, się zmuszę, bo ono musi mieć), nie mam siły iść na spacer itd. Nie zawsze, ale nie mogę powiedzieć bym tryskała energią.
I 2. Ten brak radowania się :/ Nigdy nie potrafiłam się specjalnie radować (nie licząc %) i przeszkadza mi to, bo chcę się cieszyć ze zwykłych przyziemnych spraw, a nie potrafię! Teraz się trochę nauczyłam przy dziecku, by miało inaczej niż ja.
Nie wiem czy ktoś przeczytał ten przydługawy post, jak smęcę, to sorry, ale tak jeszcze mam
A i szczególne podziękowania dla Victora, Divina i Ciasteczko, nie znam Was osobiście, usłyszałam o Was kilka dni temu, a mogę śmiało powiedzieć, że uratowaliście mi i mojej rodzinie normalne życie, albo kto wie, może i życie? Dziękuję Wam bardzo i wracam do dalszej lektury.
Zarejestrowałam się tu 4 dni temu, a dopiero dziś się witam.
Kilka miesięcy temu dowiedziałam się, że mam nerwicę wegetatywną, a ze dowiedziałam się w szpitalu po "ataku serca" (który był już któryś raz, ale wcześniej mną nie wstrząsnęły one tak, jak ten, nie bałam się, a tu już pękło coś we mnie), to pięknie rozwinęło się zaburzenie lękowe


Mimo tego, że jest mi ciężko, nie sądziłam, że człowiek może tak bardzo cierpieć w środku, to trochę jestem wdzięczna nerwicy, a może bardziej zaburzeniom lękowym, że mnie spotkały


Przez całe życie byłam wielkim smutasem (tzn sądzę, że zaczęło się to około 6-7 roku życia, kiedy rodzina już całkiem podcięła mi skrzydła), narzekałam, szklanka zawsze była w połowie pusta, swego czasu uciekałam w alkohol (ach, te młodzieńcze bunty). Kiedy się ogarnęłam, to wszystkie demony zaczęły wychodzić na wierzch, bo bez tego zagłuszacza emocji, którym był alkohol, nie było już tak łatwo. Później zostałam mamą i zauważyłam, że nie umiem się radować (choć bardzo chciałam i nie wydaje mi się, by dosięgła mnie depresja, bo chęć miałam życia i bycia z ludźmi i dzieckiem, no i cieszyłam się, że zostałam mamą), że co raz bardziej wszystko mnie stresuje itd. I gdyby nie to, to kto wie, czy dalej bym nie żyła w tak przygnębiającym życiu? A tak to się w końcu wzięłam za siebie. 3 już jest na przodzie, co mnie smuci, ale myślę sobie, że lepiej po 30 niż 50. Takie małe pocieszenie.
I od razu mam 2 pytania. Czy w zaburzeniach nerwicowych też nie macie sił? Ruszyć się, zrobić czegokolwiek? Nie chce mi się nawet obiadu gotować! (by zrobić dziecku, się zmuszę, bo ono musi mieć), nie mam siły iść na spacer itd. Nie zawsze, ale nie mogę powiedzieć bym tryskała energią.
I 2. Ten brak radowania się :/ Nigdy nie potrafiłam się specjalnie radować (nie licząc %) i przeszkadza mi to, bo chcę się cieszyć ze zwykłych przyziemnych spraw, a nie potrafię! Teraz się trochę nauczyłam przy dziecku, by miało inaczej niż ja.
Nie wiem czy ktoś przeczytał ten przydługawy post, jak smęcę, to sorry, ale tak jeszcze mam

A i szczególne podziękowania dla Victora, Divina i Ciasteczko, nie znam Was osobiście, usłyszałam o Was kilka dni temu, a mogę śmiało powiedzieć, że uratowaliście mi i mojej rodzinie normalne życie, albo kto wie, może i życie? Dziękuję Wam bardzo i wracam do dalszej lektury.
