Moja historia (DLA WYTRWAŁYCH) na powitanie
: 22 stycznia 2016, o 13:29
POCZĄTEK:
Przed świętami: jeszcze było normalnie, ale zaczął mi pulsować i drętwieć język. To jest takie znamienne dla początków najgorszego.
W 2 dzień świąt jechałam do rodziny za granicę i ten język zaczął mi jeszcze bardziej pulsować- co mnie okropnie zmartwiło. Zawsze drętwiały mi ręce, bolał kręgosłup i sztywniał kark, miałam jakieś małe niedowłady i mrowienia- ale to od zwyrodnień kręgosłupa szyjnego, więc się nie przejmowałam. No ale to z językiem najbardziej mnie zmartwiło, bo to jakiś groźny objaw neurologiczny. Pracowałam kiedyś na chemioterapii jako sekretarka medyczna i wiem, że raki mózgu dają takie objawy. Również stwardnienie rozsiane oraz rzadsze ale też zdarzające się –stwardnienie zanikowe boczne. Kiedyś oglądałam taki film o pianistce, która na to zachorowała i umarła szybko. To wszystkie objawy to na pewno któraś z tych chorób, modliłam się żebym mieć „tylko” stwardnienie rozsiane bo najdłużej się z nim żyje. Zaczęłam czytać strony o stwardnieniu rozsianym, blogi, przygotowywałam się mentalnie na tę chorobę; jakie są rokowania i leczenie. Ale przecież to może być jednak rak mózgu, o boże. Załamałam się. Myślałam że umieram, zaczęłam pisać mężowi procedury załatwiania spraw dzieci i listę spraw do załatwienia, bo kto to zrobi jak mnie nie będzie? Martwiłam się. Gdy patrzyłam na dzieci, myślałam że widzę je ostatni raz…to było tak realne, tak przejmujące, tak prawdziwe i smutne.
Miałam zawroty głowy, byłam oszołomiona, wszystko mi drętwiało coraz bardziej, i ten pulsujący język, którego skurcze sprawiały że aż sepleniłam. Pytałam męża czy seplenię, czy to co mowie normlanie brzmi czy mówię od rzeczy. Mówił, że normlanie wszystko, ale myślałam że mnie okłamuje. Gdy mówiłam cokolwiek, nie wierzyłam sama sobie, słyszałam siebie jak obca osobę. Bałam się tego okropnie, myślałam że umieram, że objawy raka czy tego stwardnienia są w końcowej fazie i że to koniec. Miałam zimne poty, dreszcze, całe ubranie po 10 minutach było mokre. Do tego szumy i piski w uszach, ból głowy.
Bałam iść się kąpać, myślałam że umrę w wannie, bałam się siedzieć w domu, musiałam jak najwięcej z niego wychodzić, ponieważ wydawał mi się taki nierealny, jakbym była w obcym miejscu, w drugim pokoju albo w odwiedzinach u dawno niewidzianej koleżanki. Patrzyłam na obca kuchnie i za wszelką cenę próbowałam przywrócić w pamięci to błogie uczucie, swojej kochanej kuchni, w której tak lubię gotować a której nagle nie poznaję. Chciałam uciekać, musiałam być jak najwięcej poza domem, tylko tam czułam się lepiej.
To najgorsze uczucie jakiego doświadczyłam. Bałam się tego że się tak boję, a nie mam ku temu powodów. Lęk- nieokreślony, bezpodstawny, wszechogarniający i paraliżujący.
Przestałam nagle robić, wszystko co kocham, a nawet wszystko co choć trochę lubię. Przestałam czytać, pisać, oglądać filmy, nie zwracałam uwagi przesadnie na to aby na bieżąco sprzątać czy myć naczynia, co było ogólnie dla mnie ważną rzeczą.
Po prostu miałam uczucie ciągłego napięcia, skrępowanych myśli, głowy na którą ktoś założył klatkę niczym oprawca na swoja ofiarę, jak w filmie „Piła”. Napięcie, uniemożliwiało robienie czegokolwiek. Oczywiście chodziłam do pracy, wyprawiałam dzieci do szkoły itd., ale bez uczuć, jałowo, jak maszyna. I tego też się bałam, ale to pomogło mi przetrwać i wrócić do rzeczywistości. Zaczęłam mieć wyrzuty sumienia. Bałam się że mogę przestać przez TO, co mnie teraz spotkało przestać kochać swoje dzieci. Tęskniłam do tego uczucia „kochania” swoich dzieci. Wiedziałam że kocham je nad życie ale nie mogłam tego sprzężyć z uczuciami, bo na chwilę przestałam czuć radość, smutek, czułam tylko lęk.
Lęk o to że przestałam czuć, chciałam za wszelką cenę wskrzesić w sobie żar i radość z drobiazgów, motywację i marzenia. Zamiast marzeń i planów, była tylko czarna dziura. Nie umiałam się zdystansować, bałam się przyszłości, bałam się że tak mi zostanie.
I oczywiście cały czas myślałam że umieram, że ten rak mózgu tak ma, bo skoro inni choruję to dlaczego nie ja, nie jestem przecież jakaś wyjątkowa.
Takie katusze trwały kilka tygodni. Męczyłam się fizycznie i psychicznie co gorsza. Rano po obudzeniu było lepiej, a wieczorami znowu atakowało.
W międzyczasie, w przebłyskach trzeźwości umysłu, w chwilach wytchnienia, kiedy to napięcie na chwilę mnie opuszczało i następowała błoga, cudowna chwila relaksu, (tak jakby ściągnąć za ciasno trzy numery buty) wykorzystywałam ten czas jak tylko można, czytałam wtedy o witaminach o ich leczniczych właściwościach na układ nerwowy i wielkiej zgubie jaką powoduje brak witamin, głównie z grupy B, D i innych.
W aptece wydałam chyba z 200 zł. Zaczęłam łykać te witaminy i czułam że mi pomagają., bo trochę tych chwil normalności było więcej. Po przebudzeniu czasami czułam się już normalnie, ale jak tylko pomyślałam że TO wróci i że co z moim rakiem mózgu, strach od nowa zaczynał dominować.
Nagle znowu potworny zawrót głowy i szum w uszach i znowu byłam w szponach strachu, znowu to samo…. Od nowa.
I tak kilka dni, zaczęłam brać wtedy jeszcze więcej witamin i znowu powoli mi przechodziło. W tym czasie zaczęłam dużo czytać na temat tych objawów i wyczytałam że rak mózgu daje owszem objawy jak drętwienia, ale raczej nie powoduje takich dziwnych objawów psychicznych jak paniczny lęk i natrafiłam wtedy na strony o nerwicy lekowej, na blogi i liczne artykuły. To by pasowała, ale najgorsze jest mieć raka mózgu i do tego jeszcze nerwicę-myślałam. A może to rak powoduje nerwicę, bo cos tam pobudza w mózgu, co nie trzeba…
Jesus Maria, oszaleję. Jak tu uciec od siebie samej, jak wywalić te myśli z głowy? Zastanawiałam się.
Po czasie czułam że co rano, gdy się budzę jest coraz bardziej normalnie, myślałam jak tylko utrzymać ten stan. Pomyślałam że odciągnę swoją uwagę od tego i nie będę o tym myśleć po prostu, jak gdyby nigdy nic.
I to się zaczęło udawać, gdy mocno wkręciłam się w jakieś rzeczy, nawet na siłę, to wtedy zaczynałam powracać do normalności z której cieszyłam się jak dziecko. Miałam czystą euforię, skakałam i śmiałam się wręcz naprawdę jak nienormalna że opuścił mnie ten piekielny stan lęku.
W międzyczasie teściowa, która jest lekarzem zleciła mi szereg badań, w tym rezonans głowy, który okazał się w normie. Jezus Maria- osiągnęłam czystą nirwanę przy tej wiadomości, myślę że w tamtej chwili gdybym wygrała 10 mld w totka to tak bym się nie ucieszyła, jak na wieść o tym że nie jednak będę żyła, mimo iż zrobiłam już całej rodzinie plany działania i spis procedur na różne sytuacje. W tym dniu byłam naprawdę szczęśliwa i prawie zapomniałam o lęku.
Ale na drugi dzień znowu się zmartwiłam, bo wszystkie objawy nadal były, ten cholerny język nadal pulsował i drętwiał. Pomyślałam, że jak rezonans był bez kontrastu to pewnie niedokładnie badanie jest zrobione. Albo że to od np. raka rdzenia kręgowego czy jeszcze inna cholera, bo jak jest objaw to musi być przyczyna. I znowu zaczęłam się nakręcać. Jakoś to jednak opanowałam, bo pomyślałam że ten mój lęk niczego nie zmieni, że nie ma mocy sprawczej, że nie zmieni faktów ani nic nie wyleczy tylko jeszcze pogorszy sprawę.
I napięcie zaczęło znowu schodzić, ale zaczęłam mieć za to myśli natrętne, bałam się noży w kuchni, bo myślałam, że jeśli wariuję, to przecież mogę coś dzieciom zrobić i że nawet nie muszę być tego świadoma, bo tak to jest z wariatami.
Powyrzucałam wszystkie noże, zostały tylko plastikowe. Ale myśli natrętne i męczące nie zniknęły. Bałam się tych myśli, nie wiedziałam jak się ich pozbyć, w końcu po jakimś czasie same zniknęły, bo pomyślałam że myśli są, ale nic się nie dzieje przez nie w realu. W kolejnym etapie pojawiły się myśli depresyjne, okropna czarna dziura, niezidentyfikowany smutek i przygnębienie, przygniatający mrok i ciemność.
Zaczęłam brać Deprim ale tak dużo już brałam już tych witamin i innych rzeczy że chyba je przedawkowałam, bo pewnego dnia zaczęłam wymiotować dalej niż widzieć, dostałam jakiegoś ostrego zatrucia i musiałam wszystkie te specyfiki odstawić.
I tak to rzyganie podziałało, że jak mój układ pokarmowy doszedł trochę do siebie, to nagle pewnego dnia opuściły mnie lęki, myśli natrętne i depresyjne. Po prostu jak się mimowolnie skupiłam na rzyganiu to przestałam myśleć o tych lękach.
Teraz jest już normlanie, ale czasami i tak nachodzi mnie znowu takie napięcie, już bez paniki, ale takie delikatne, lekkie napięcie po prostu.
NAJGORSZE ogólnie trwało to kilka tygodni, było to koszmarne, czasami boje się to wróci tak nagle, schudłam w tym czasie kilka kg, nie mogłam nic jeść, ledwo coś tez piłam. Ze spaniem nie miałam problemów, ale i tak budziłam się niewyspana. Byłam wyczerpana.
Podczas tego stanu miałam cały czas świadomość że mam dobre życie, jestem optymistką, energiczną i kochająca życie, cieszącą się słonecznym dniem i każda błahostką. Bałam się że się boję nie wiadomo czego, byłam pewna że wariuję. Błagałam samą siebie o powrót do normalnej „ja”, pytałam dlaczego mnie to spotkało, dlaczego to się dzieje? Kilka razy rejestrowałam się do psychiatry ale zawsze odwoływałam wizytę, jak tylko mi się trochę poprawiło.
Obecnie utrzymuje się w miarę normalny stan, czasami tylko wraca takie małe napięcie i dyskomfort, ale jest o niebo lepiej.
Miewam jeszcze lekkie stany depresyjne, ale wtedy zajmuję się czyms i wówczas zapominam.
Profilaktycznie zamierzam wrócić do witamin, a za tydzien mam wizytę u psychiatry.
Przed świętami: jeszcze było normalnie, ale zaczął mi pulsować i drętwieć język. To jest takie znamienne dla początków najgorszego.
W 2 dzień świąt jechałam do rodziny za granicę i ten język zaczął mi jeszcze bardziej pulsować- co mnie okropnie zmartwiło. Zawsze drętwiały mi ręce, bolał kręgosłup i sztywniał kark, miałam jakieś małe niedowłady i mrowienia- ale to od zwyrodnień kręgosłupa szyjnego, więc się nie przejmowałam. No ale to z językiem najbardziej mnie zmartwiło, bo to jakiś groźny objaw neurologiczny. Pracowałam kiedyś na chemioterapii jako sekretarka medyczna i wiem, że raki mózgu dają takie objawy. Również stwardnienie rozsiane oraz rzadsze ale też zdarzające się –stwardnienie zanikowe boczne. Kiedyś oglądałam taki film o pianistce, która na to zachorowała i umarła szybko. To wszystkie objawy to na pewno któraś z tych chorób, modliłam się żebym mieć „tylko” stwardnienie rozsiane bo najdłużej się z nim żyje. Zaczęłam czytać strony o stwardnieniu rozsianym, blogi, przygotowywałam się mentalnie na tę chorobę; jakie są rokowania i leczenie. Ale przecież to może być jednak rak mózgu, o boże. Załamałam się. Myślałam że umieram, zaczęłam pisać mężowi procedury załatwiania spraw dzieci i listę spraw do załatwienia, bo kto to zrobi jak mnie nie będzie? Martwiłam się. Gdy patrzyłam na dzieci, myślałam że widzę je ostatni raz…to było tak realne, tak przejmujące, tak prawdziwe i smutne.
Miałam zawroty głowy, byłam oszołomiona, wszystko mi drętwiało coraz bardziej, i ten pulsujący język, którego skurcze sprawiały że aż sepleniłam. Pytałam męża czy seplenię, czy to co mowie normlanie brzmi czy mówię od rzeczy. Mówił, że normlanie wszystko, ale myślałam że mnie okłamuje. Gdy mówiłam cokolwiek, nie wierzyłam sama sobie, słyszałam siebie jak obca osobę. Bałam się tego okropnie, myślałam że umieram, że objawy raka czy tego stwardnienia są w końcowej fazie i że to koniec. Miałam zimne poty, dreszcze, całe ubranie po 10 minutach było mokre. Do tego szumy i piski w uszach, ból głowy.
Bałam iść się kąpać, myślałam że umrę w wannie, bałam się siedzieć w domu, musiałam jak najwięcej z niego wychodzić, ponieważ wydawał mi się taki nierealny, jakbym była w obcym miejscu, w drugim pokoju albo w odwiedzinach u dawno niewidzianej koleżanki. Patrzyłam na obca kuchnie i za wszelką cenę próbowałam przywrócić w pamięci to błogie uczucie, swojej kochanej kuchni, w której tak lubię gotować a której nagle nie poznaję. Chciałam uciekać, musiałam być jak najwięcej poza domem, tylko tam czułam się lepiej.
To najgorsze uczucie jakiego doświadczyłam. Bałam się tego że się tak boję, a nie mam ku temu powodów. Lęk- nieokreślony, bezpodstawny, wszechogarniający i paraliżujący.
Przestałam nagle robić, wszystko co kocham, a nawet wszystko co choć trochę lubię. Przestałam czytać, pisać, oglądać filmy, nie zwracałam uwagi przesadnie na to aby na bieżąco sprzątać czy myć naczynia, co było ogólnie dla mnie ważną rzeczą.
Po prostu miałam uczucie ciągłego napięcia, skrępowanych myśli, głowy na którą ktoś założył klatkę niczym oprawca na swoja ofiarę, jak w filmie „Piła”. Napięcie, uniemożliwiało robienie czegokolwiek. Oczywiście chodziłam do pracy, wyprawiałam dzieci do szkoły itd., ale bez uczuć, jałowo, jak maszyna. I tego też się bałam, ale to pomogło mi przetrwać i wrócić do rzeczywistości. Zaczęłam mieć wyrzuty sumienia. Bałam się że mogę przestać przez TO, co mnie teraz spotkało przestać kochać swoje dzieci. Tęskniłam do tego uczucia „kochania” swoich dzieci. Wiedziałam że kocham je nad życie ale nie mogłam tego sprzężyć z uczuciami, bo na chwilę przestałam czuć radość, smutek, czułam tylko lęk.
Lęk o to że przestałam czuć, chciałam za wszelką cenę wskrzesić w sobie żar i radość z drobiazgów, motywację i marzenia. Zamiast marzeń i planów, była tylko czarna dziura. Nie umiałam się zdystansować, bałam się przyszłości, bałam się że tak mi zostanie.
I oczywiście cały czas myślałam że umieram, że ten rak mózgu tak ma, bo skoro inni choruję to dlaczego nie ja, nie jestem przecież jakaś wyjątkowa.
Takie katusze trwały kilka tygodni. Męczyłam się fizycznie i psychicznie co gorsza. Rano po obudzeniu było lepiej, a wieczorami znowu atakowało.
W międzyczasie, w przebłyskach trzeźwości umysłu, w chwilach wytchnienia, kiedy to napięcie na chwilę mnie opuszczało i następowała błoga, cudowna chwila relaksu, (tak jakby ściągnąć za ciasno trzy numery buty) wykorzystywałam ten czas jak tylko można, czytałam wtedy o witaminach o ich leczniczych właściwościach na układ nerwowy i wielkiej zgubie jaką powoduje brak witamin, głównie z grupy B, D i innych.
W aptece wydałam chyba z 200 zł. Zaczęłam łykać te witaminy i czułam że mi pomagają., bo trochę tych chwil normalności było więcej. Po przebudzeniu czasami czułam się już normalnie, ale jak tylko pomyślałam że TO wróci i że co z moim rakiem mózgu, strach od nowa zaczynał dominować.
Nagle znowu potworny zawrót głowy i szum w uszach i znowu byłam w szponach strachu, znowu to samo…. Od nowa.
I tak kilka dni, zaczęłam brać wtedy jeszcze więcej witamin i znowu powoli mi przechodziło. W tym czasie zaczęłam dużo czytać na temat tych objawów i wyczytałam że rak mózgu daje owszem objawy jak drętwienia, ale raczej nie powoduje takich dziwnych objawów psychicznych jak paniczny lęk i natrafiłam wtedy na strony o nerwicy lekowej, na blogi i liczne artykuły. To by pasowała, ale najgorsze jest mieć raka mózgu i do tego jeszcze nerwicę-myślałam. A może to rak powoduje nerwicę, bo cos tam pobudza w mózgu, co nie trzeba…
Jesus Maria, oszaleję. Jak tu uciec od siebie samej, jak wywalić te myśli z głowy? Zastanawiałam się.
Po czasie czułam że co rano, gdy się budzę jest coraz bardziej normalnie, myślałam jak tylko utrzymać ten stan. Pomyślałam że odciągnę swoją uwagę od tego i nie będę o tym myśleć po prostu, jak gdyby nigdy nic.
I to się zaczęło udawać, gdy mocno wkręciłam się w jakieś rzeczy, nawet na siłę, to wtedy zaczynałam powracać do normalności z której cieszyłam się jak dziecko. Miałam czystą euforię, skakałam i śmiałam się wręcz naprawdę jak nienormalna że opuścił mnie ten piekielny stan lęku.
W międzyczasie teściowa, która jest lekarzem zleciła mi szereg badań, w tym rezonans głowy, który okazał się w normie. Jezus Maria- osiągnęłam czystą nirwanę przy tej wiadomości, myślę że w tamtej chwili gdybym wygrała 10 mld w totka to tak bym się nie ucieszyła, jak na wieść o tym że nie jednak będę żyła, mimo iż zrobiłam już całej rodzinie plany działania i spis procedur na różne sytuacje. W tym dniu byłam naprawdę szczęśliwa i prawie zapomniałam o lęku.
Ale na drugi dzień znowu się zmartwiłam, bo wszystkie objawy nadal były, ten cholerny język nadal pulsował i drętwiał. Pomyślałam, że jak rezonans był bez kontrastu to pewnie niedokładnie badanie jest zrobione. Albo że to od np. raka rdzenia kręgowego czy jeszcze inna cholera, bo jak jest objaw to musi być przyczyna. I znowu zaczęłam się nakręcać. Jakoś to jednak opanowałam, bo pomyślałam że ten mój lęk niczego nie zmieni, że nie ma mocy sprawczej, że nie zmieni faktów ani nic nie wyleczy tylko jeszcze pogorszy sprawę.
I napięcie zaczęło znowu schodzić, ale zaczęłam mieć za to myśli natrętne, bałam się noży w kuchni, bo myślałam, że jeśli wariuję, to przecież mogę coś dzieciom zrobić i że nawet nie muszę być tego świadoma, bo tak to jest z wariatami.
Powyrzucałam wszystkie noże, zostały tylko plastikowe. Ale myśli natrętne i męczące nie zniknęły. Bałam się tych myśli, nie wiedziałam jak się ich pozbyć, w końcu po jakimś czasie same zniknęły, bo pomyślałam że myśli są, ale nic się nie dzieje przez nie w realu. W kolejnym etapie pojawiły się myśli depresyjne, okropna czarna dziura, niezidentyfikowany smutek i przygnębienie, przygniatający mrok i ciemność.
Zaczęłam brać Deprim ale tak dużo już brałam już tych witamin i innych rzeczy że chyba je przedawkowałam, bo pewnego dnia zaczęłam wymiotować dalej niż widzieć, dostałam jakiegoś ostrego zatrucia i musiałam wszystkie te specyfiki odstawić.
I tak to rzyganie podziałało, że jak mój układ pokarmowy doszedł trochę do siebie, to nagle pewnego dnia opuściły mnie lęki, myśli natrętne i depresyjne. Po prostu jak się mimowolnie skupiłam na rzyganiu to przestałam myśleć o tych lękach.
Teraz jest już normlanie, ale czasami i tak nachodzi mnie znowu takie napięcie, już bez paniki, ale takie delikatne, lekkie napięcie po prostu.
NAJGORSZE ogólnie trwało to kilka tygodni, było to koszmarne, czasami boje się to wróci tak nagle, schudłam w tym czasie kilka kg, nie mogłam nic jeść, ledwo coś tez piłam. Ze spaniem nie miałam problemów, ale i tak budziłam się niewyspana. Byłam wyczerpana.
Podczas tego stanu miałam cały czas świadomość że mam dobre życie, jestem optymistką, energiczną i kochająca życie, cieszącą się słonecznym dniem i każda błahostką. Bałam się że się boję nie wiadomo czego, byłam pewna że wariuję. Błagałam samą siebie o powrót do normalnej „ja”, pytałam dlaczego mnie to spotkało, dlaczego to się dzieje? Kilka razy rejestrowałam się do psychiatry ale zawsze odwoływałam wizytę, jak tylko mi się trochę poprawiło.
Obecnie utrzymuje się w miarę normalny stan, czasami tylko wraca takie małe napięcie i dyskomfort, ale jest o niebo lepiej.
Miewam jeszcze lekkie stany depresyjne, ale wtedy zajmuję się czyms i wówczas zapominam.
Profilaktycznie zamierzam wrócić do witamin, a za tydzien mam wizytę u psychiatry.