Odburzenie - marzenie :)
: 20 lipca 2015, o 20:41
Cześć!
Nie macie pojęcia jak się cieszę, że znalazłam to forum i w końcu jakoś odważyłam się tu napisać...
Zaburzenia nerwicowe mam od... dziecka...
Ojciec - agresywny alkoholik ( jak trzeźwy - wielka radość, chociaż on wiecznie poddenerwowany wtedy) + kochająca, ale współuzależniona, zalękniona matka, która agresję wyraża raczej biernie.
Co to znaczy dla dziecka, sami pewnie dobrze wiecie, moja historia jak milion innych.
Ogromne lęki od dziecka, szczególnie przed zasypianiem i kiedy byłam sama oraz ciągłe napięcie związane z ojcem. Dodajmy do tego problemy z rówieśnikami. Mimo wszystko, dzieciństwo wspominam całkiem nieźle.
Około 14 roku życia, po rozwodzie rodziców pierwszy raz uświadomiłam sobie, że coś ze mną jest nie tak. Wszystko zaczęło się od pewnej myśli, która mnie sparaliżowała i spowodowała różne objawy. Sparaliżowała na jakieś 9 lat ( depresja, próby samobójcze, pobyt w szpitalu psychiatrycznym itp.) Dopiero niedawno w miarę sobie z tym jakoś poradziłam. Jednak nerwica pozostała...Mam terapeutę psychodnynamicznego od jakichś 5 lat. Uwielbiam go, przysięgam, jest uważny, ciepły, czasem ostrzejszy kiedy trzeba... ALE... Objawy nerwicowe ani trochę się nie zmniejszyły przez ten czas. Moje dzieciństwo obgadywaliśmy ze dwa lata, nadal nie wiem jakie są moje konflikty wewnętrzne i już nie bardzo wierzę w moc nieświadomości, która podobno sama mi pomoże, jak konflikty wewnętrzne wylezą na wierzch i w końcu je rozpoznam. Nadal mam żal do rodziców, nadal nie umiem się z kimś związać na stałe i czerpać satysfakcję ze związku. W ogóle nie odczuwam zbyt wiele przyjemności, o spokoju nie ma mowy. Nawet gdy jestem szczerze rozbawiona, mój śmiech często jest nerwowy. Uczucie radości pojawia się tak rzadko, że od razu w mojej głowie jest zwrotna - jesteś rozluźniona, radosna, tak nie może być... I od nowa 'polska ludowa'. Miłość? Też jej nie czuję...napierw jest ogromne zakochanie, przesiąknięcie drugą osobą, a potem myśli i stany, które coraz bardziej mi ją obrzydzają i zanik jakichkolwiek uczuć. Pod tym wszystkim lęk wolnopłynący - płynący bardzo szybko i stale.
Trudno mi na czymś się skupić. Na czymś, co nie jest pracą albo internetem, a nawet na tych dwóch obszarach jest czasem bardzo ciężko. Jestem tak w środku siebie, że czasem rozmawiając z kimś łapię się na tym, że nie mogę go słuchać, muszą wrócić do myślenia, analizowania. No właśnie - to mnie ostatnio tak pokonuje, że moja praca magisterska leży i kwiczy, moje mieszkanie wymaga sprzątania do któego codziennie się zabieram, ale kiedy tylko oderwę się od komputera pojawia się w głowie myśl - "lęk" i zaczynam być jeszcze bardziej napięta, zestresowana, mięśnie bolą tak, że chce się wyć - więc wracam dalej do myślenia... Nawet teraz, kiedy to piszę momentami odpływam i mi się nie chce. No właśnie - mam dużo możliwościa kompletnie ich nie wykorzystuję. Mówię tu o różnych możliwościach życiowych - zawodowe, towarzyskie ( chociaż tu trudniej, bo mieszkam w duży mieście od dwóch lat i muszę zabiegać o nowe znajomości). Mimo wszystko mam łatwość poznawania nowych ludzi, tylko, że kompletnie nie czerpię z tego radości, bo moje życie wypełnia napięcie. I myślenie. Właściwie wszystko może stać się moją obawą i temat analiz. Od kilku tygodni jest to moja nerwica i JA. Wszystkie moje reakcje, zachowania analizuję. Oczywiście wydaje mi się, że mnie nikt nie lubi i jestem beznadziejna. Przed większością ludzi udaje mi się jakoś grać pewną siebie, przebojową, barwną osobę ( to ostatnie, to chya przez nerwicę). Tylko jakoś nie mam już sił. Nie pamiętam już kiedy spokojnie coś robiłam. Bez odczuć w ciele i stresu/lęku. Biorę leki od lat pięciu, ale żadna z konfiguracji jakoś nie pomaga mi na stałe. Budzę się zmęczona, a jeśli uda mi się wstać rześko, to standardowo po minucie wszystko wraca do "normy" przychodzą myśli, napięcie, lęk. Funkcjonuję tak od wielu lat, ale jak widzę moich znajomych, którzy cieszą się z "normalnego" życia i owszem mają swoje problemy, ale wychodzą z nich ( trwa to dłużej lub krócej) i idą dalej. Ja też idę. Zawodowo. Jestem bystra i mam talent, więc nie muszę wkładać wielkiego wysiłku w pracę. Przez to mam poczucie, że niewiele robię i się nie wysilam. A t nakręca kolejną spiralę negatywnego monologu... i tak w kółko. Zazdroszczę tym, którzy mają normalny przepływ myśli, emocje w normie. Chcę tak jak oni, chcę 'normalnego życia'. Wiel czytam oczywiście i przez terapię też interesuję się psychologią. I właściwie to mnie bardziej negatywnie nakręca. Widzę swój egocentryzm, może nawet narcyzm, widzę swoje rozchwianie, widzę że zawsze muszę mieć z czymś problem ( chociaż kiedyś chyba aż tak źle nie było), Widzę nerwicę, nieumiejętność stworzenia związku, którego pewnie gdzieś podświadomie bardzo pragnę, ale oczywiście się BOJĘ.
Mogę jeszcze opisywać milion innych problemów i objawów, ale z grubsza wiecie o co chodzi. Ja jeszcze czasem mam apetyt na życie, wolę walki. Tylko nie widzę efektów - pewnie z tego powodu, że mój organizm jest przyzwyczajony do napięcia i agresji od dziecka. Wszystko to wiem, tylko... praktykiem jestem beznadziejnym. Słuchałam części nagrań Odburzanie według Divina i Victora. Imponujecie mi chłopaki. Dzięki wam uwieżyłam, że jeszcze mogę być tu i teraz szcęśliwa.Każdego dnia staram się angażować w jakieś akcje. Wiem, wiem - sprzątanie to nie akcja. Ale jak się mieszka samemu to niestety obowiązki domowe są i trzeba je wykonywać. Także wykonuję, a raczej próbuję...bo to się kończy zazwyczaj na młynie myślowym i paleniu fajek co 5 minut. A potem się pogrążam w sobie jak zwykle. Czasem już nawet nie zauważam, że jestem tak skupiona na myślach, że jest t chorobowe. Nie chce mi się gadać z ludźmi i olewam ich, nie oddzwaniam. Straciłąm przez to wiele znajomości. Z drugiej strony staram się wychodzić do ludzi i kiedy pojawia się też jakaś szansa na randki - boję się, że nikt ze mną nie wytrzyma i zwykle to szybko się kończy. Kiedy się z kimś zwiąże lub zaprzyjaźnię ta osoba zamienia się w cały mój świat ( bo moja prywatna rzeczywistość to przecież lęk i lęk i lęk oraz nie wiadomo co...) i wtedy związki się sypią, nie ma w nich miejsca na oddech, bez drugiej osoby znowu popadam w niechęć/brak miłych odczuć/ nerwy/lęk depresję. Brak mi stabilności, szybko się poddaje, mam lęk przed wysiłkiem. A żeby zrobić coś na co nie mam ochoty ( np. już wymieniane przez mnie sprzątanie) muszę jeszcze, trochę jak Syzyf pchać pod górę głaz myśli). Potrzebuję pomocy, bo ja już nie widzę wyjścia z tej sytuacji. CO jakiś czas znowu pojwiają mi się myśli samobójcze, ale ja nie chcę umierać. Chcę żyć choć w połowid normalnie ( bo wiem, że mój organizm uwielbia adrenalinę i napięcie i wiem, że mam też lęk przed ' normalnością, kojarzy mi się ona z nudą). W zamian za wsparcie mam do dyspzycji duże poczucie humoru i całkiem fajne moje towarzystwo ( kiedy akurat myśli nie ścigają mnie do środka
. Błagam, help. Nie wiem już co robić.
Eee, czyli Magda.
-- 20 lipca 2015, o 20:41 --
Wybaczcie te chaotyczne zdania przez wszystkich przecinków.
No i oczywiście - uwierzyłam**
Nie macie pojęcia jak się cieszę, że znalazłam to forum i w końcu jakoś odważyłam się tu napisać...
Zaburzenia nerwicowe mam od... dziecka...
Ojciec - agresywny alkoholik ( jak trzeźwy - wielka radość, chociaż on wiecznie poddenerwowany wtedy) + kochająca, ale współuzależniona, zalękniona matka, która agresję wyraża raczej biernie.
Co to znaczy dla dziecka, sami pewnie dobrze wiecie, moja historia jak milion innych.
Ogromne lęki od dziecka, szczególnie przed zasypianiem i kiedy byłam sama oraz ciągłe napięcie związane z ojcem. Dodajmy do tego problemy z rówieśnikami. Mimo wszystko, dzieciństwo wspominam całkiem nieźle.
Około 14 roku życia, po rozwodzie rodziców pierwszy raz uświadomiłam sobie, że coś ze mną jest nie tak. Wszystko zaczęło się od pewnej myśli, która mnie sparaliżowała i spowodowała różne objawy. Sparaliżowała na jakieś 9 lat ( depresja, próby samobójcze, pobyt w szpitalu psychiatrycznym itp.) Dopiero niedawno w miarę sobie z tym jakoś poradziłam. Jednak nerwica pozostała...Mam terapeutę psychodnynamicznego od jakichś 5 lat. Uwielbiam go, przysięgam, jest uważny, ciepły, czasem ostrzejszy kiedy trzeba... ALE... Objawy nerwicowe ani trochę się nie zmniejszyły przez ten czas. Moje dzieciństwo obgadywaliśmy ze dwa lata, nadal nie wiem jakie są moje konflikty wewnętrzne i już nie bardzo wierzę w moc nieświadomości, która podobno sama mi pomoże, jak konflikty wewnętrzne wylezą na wierzch i w końcu je rozpoznam. Nadal mam żal do rodziców, nadal nie umiem się z kimś związać na stałe i czerpać satysfakcję ze związku. W ogóle nie odczuwam zbyt wiele przyjemności, o spokoju nie ma mowy. Nawet gdy jestem szczerze rozbawiona, mój śmiech często jest nerwowy. Uczucie radości pojawia się tak rzadko, że od razu w mojej głowie jest zwrotna - jesteś rozluźniona, radosna, tak nie może być... I od nowa 'polska ludowa'. Miłość? Też jej nie czuję...napierw jest ogromne zakochanie, przesiąknięcie drugą osobą, a potem myśli i stany, które coraz bardziej mi ją obrzydzają i zanik jakichkolwiek uczuć. Pod tym wszystkim lęk wolnopłynący - płynący bardzo szybko i stale.

Mogę jeszcze opisywać milion innych problemów i objawów, ale z grubsza wiecie o co chodzi. Ja jeszcze czasem mam apetyt na życie, wolę walki. Tylko nie widzę efektów - pewnie z tego powodu, że mój organizm jest przyzwyczajony do napięcia i agresji od dziecka. Wszystko to wiem, tylko... praktykiem jestem beznadziejnym. Słuchałam części nagrań Odburzanie według Divina i Victora. Imponujecie mi chłopaki. Dzięki wam uwieżyłam, że jeszcze mogę być tu i teraz szcęśliwa.Każdego dnia staram się angażować w jakieś akcje. Wiem, wiem - sprzątanie to nie akcja. Ale jak się mieszka samemu to niestety obowiązki domowe są i trzeba je wykonywać. Także wykonuję, a raczej próbuję...bo to się kończy zazwyczaj na młynie myślowym i paleniu fajek co 5 minut. A potem się pogrążam w sobie jak zwykle. Czasem już nawet nie zauważam, że jestem tak skupiona na myślach, że jest t chorobowe. Nie chce mi się gadać z ludźmi i olewam ich, nie oddzwaniam. Straciłąm przez to wiele znajomości. Z drugiej strony staram się wychodzić do ludzi i kiedy pojawia się też jakaś szansa na randki - boję się, że nikt ze mną nie wytrzyma i zwykle to szybko się kończy. Kiedy się z kimś zwiąże lub zaprzyjaźnię ta osoba zamienia się w cały mój świat ( bo moja prywatna rzeczywistość to przecież lęk i lęk i lęk oraz nie wiadomo co...) i wtedy związki się sypią, nie ma w nich miejsca na oddech, bez drugiej osoby znowu popadam w niechęć/brak miłych odczuć/ nerwy/lęk depresję. Brak mi stabilności, szybko się poddaje, mam lęk przed wysiłkiem. A żeby zrobić coś na co nie mam ochoty ( np. już wymieniane przez mnie sprzątanie) muszę jeszcze, trochę jak Syzyf pchać pod górę głaz myśli). Potrzebuję pomocy, bo ja już nie widzę wyjścia z tej sytuacji. CO jakiś czas znowu pojwiają mi się myśli samobójcze, ale ja nie chcę umierać. Chcę żyć choć w połowid normalnie ( bo wiem, że mój organizm uwielbia adrenalinę i napięcie i wiem, że mam też lęk przed ' normalnością, kojarzy mi się ona z nudą). W zamian za wsparcie mam do dyspzycji duże poczucie humoru i całkiem fajne moje towarzystwo ( kiedy akurat myśli nie ścigają mnie do środka

Eee, czyli Magda.
-- 20 lipca 2015, o 20:41 --
Wybaczcie te chaotyczne zdania przez wszystkich przecinków.
