Kochani, dzięki wam za odzew i poświęcony czas.
Obiecałem że napiszę coś więcej o sobie, więc muszę się przełamać i to zrobić. Troszkę tego będzie.
Może od początku:
Z lękami społecznymi zmagałem się od kiedy tylko pamiętam, kiedy tylko poszedłem do szkoły podstawowej i zmuszony byłem przebywać wśród ludzi. Miałem oczywiście poczucie że nie pasuje do grupy, ale byłem przekonany że to normalne. Że to fobia społeczna dowiedziałem się dopiero w liceum, w II klasie kiedy mnie dokładnie zdiagnozowali. I w ten sposób zostałem skierowany na terapię behawioralną, więc wiem doskonale na czym ona polega

. Tylko popełniłem ten błąd i za szybko ją przerwałem. Byłem przekonany że dam sobie rade samemu, bez terapeuty. Być może nie mogłem mu zaufać, nie wiem, wiązało się to pewnie z podświadomym lękiem przed otwarciem się na drugą osobę. W każdym bądź razie chciałem jak najszybciej zakończyć to leczenie, nie mogłem pogodzić się z tym że potrzebuje pomocy, chciałem zrobić po swojemu. Z perspektywy czasu widzę jak duży błąd, tak szybko ją przerywając ( po 1,5 roku), czego teraz trochę żałuje.
Bez większych problemów skończyłem szkołę, zdałem maturę. Potem studia, w innym mieście. Chciałem być normalny , towarzyski, mieć znajomych, dziewczynę, ale ciągłe myślenie o fobii tylko nakręcało lęk. Po jakiś 2 tygodniach od rozpoczęcia studenckiego życia dopadła mnie ta nieszczęsna derealka. Po prostu lęki, nierozwiązane problemy, stresy związane z wchodzeniem w dorosłość mnie przerosły. No i zaczęła się ze mną masakra.
Przez to byłem tak wystraszony, tak przelękniony, że byłem przekonany że wariuję, że nabawiłem się jakiejś schizofrenii. Przestałem odczuwać emocje, ciągle zastanawiałem się co mi jest. Oczywiście jeszcze bardziej odizolowałem się od ludzi, nie wiedziałem co się ze mną dzieje. Bałem się gdziekolwiek prosić o pomoc, nie wiedziałem z kim o tym porozmawiać. Ciągły stan derealizacji / depersonalizacji doprowadził mnie do kompletnego zaniku zainteresowaniem światem zewnętrznym. Przez to zawaliłem studia na pierwszym semestrze, gdyż nauka była ostatnią rzeczą o której myślałem. Z lęku opuszczałem zajęcia, nie potrafiłem oczywiście nic załatwić. No a depresja to tylko dodatek do tego wszystkiego, wynikający z samotności. Nie miałem już nawet siły wstawać z łóżka, a co dopiero mówić o pracy nad sobą i pokonywaniu ograniczeń społecznych.
Jerry pisze:Czy można założyć, że kolejne objawy dochodzą dlatego, że ulegasz poprzednim? Masz np. fobie społeczną więc obawiasz się i nie wychodzisz do ludzi. Obawiasz się więc utrzymujesz się w napięciu, a w końcu łapiesz derealkę. Nie wychodzisz do ludzi więc w końcu łapiesz też deprechę. Może tak być? Bo to trochę przypomina schodzenie po schodach do mrocznej, brudnej piwnicy.
Dobrze kminisz, to było dokładnie tak jak piszesz. Najpierw fobia, później derealizacja/depersonalizacja, a potem jeszcze do tego wszystkiego doszła depresja. Taka wręcz reakcja łańcuchowa, im dłużej trwa, tym większe spustoszenie sieje i trudniej ją zatrzymać. Tylko teraz powstaje pytanie jak ją przerwać? I odwrócić jej skutki? Bo wszystko zaczęło się od tego cholernego lęku, i jego ciągłego nakręcania.
Aha i jeszcze kwestia tzw. myśli egzystencjonalnych obecnych przy dd. To jest najgorsze. Szczególnie jeśli wcześniej człowiek interesował się takimi sprawami jak psychologia, duchowość, religia czy choćby fizyka. Przy mojej analitycznej i filozoficznej naturze, takie rozkminy doprowadziły mnie do myśli samobójczych. Nie mówiąc o tym że myśli w stylu: Jak to jest że ja myślę? Czy ja to ja? Czym jest dusza człowieka? są stratą czasu, to jeszcze powodują ogromny niepokój. I tutaj terapie poznawczo – behawioralną chyba by nie pomogła. Bo po prostu nie panuje się już nad myślami.
Obecnie nie jest tragicznie, chociaż trochę lipnie. Mam zajęcie, udało mi się znaleźć jakąś prace. Ale relacje międzyludzkie są na tragicznym poziomie, nie mi się w ogóle rozmawiać z ludźmi. Gdyby nie najbliższa rodzina, nie miałbym do kogo otworzyć ust. Boję się że będzie z tym coraz gorzej, jeśli teraz nic z tym nie zrobię. Niby mam jakieś tam plany na przyszłość, ale ogólnie przeraża mnie co będzie dalej. Jak na razie jadę na lekach antydepresyjnych, chociaż nie wiem czy to coś daje, czy sprawia że jeszcze bardziej czuje się jak warzywo bez emocji. Nie mam z kim na ten temat za bardzo pogadać, samotność mi jednak nie służy, dlatego muszę wyżalić się na forum, mam nadzieję że znajdę zrozumienie. Jeśli ktoś by to przeczytał, byłbym ogromnie wdzięczny

. Jeśli macie jakieś pytania, to śmiało, bo jak na razie trzeba mnie trochę ciągnąć za język. To tyle o mnie jak na razie.