Witam. Proszę o słowa wsparcia.
: 16 stycznia 2015, o 00:02
Witam wszystkich, długo się zastanawiałam, czy napisać na forum.
1 epizod nerwicy miałam w wieku 19 lat, po rozstaniu z chłopakiem. Była to typowa nerwica wegetatywna. Leczono mnie na błędnik( oczywiście niepotrzebnie). Gdy długo nie mogli mnie zdiagnozować, zaczęłam wkręcać sobie wszystkie choroby świata, ale kiedy zrozumiałam, że to po części chęć zwrócenia na siebie uwagi, przestałam przejmować się swoim zdrowiem, aż za bardzo.
2 epizod miał miejsce po 3 latach...zaczęło się od natrętnych myśli, że zrobię komuś krzywdę.Oczywiście myśli dotyczyły przede wszystkim najbliższych . Po psychoterapii, przeczytaniu wielu książek byłam pewna że nerwica nie wróci, choć czasem dręczyły mnie te mysli, ale umiałam sobie z nimi radzić. Stałam się bardziej otwarta, zaczęłam wierzyć w siebie, doceniałam małe rzeczy..
Ale niestety myliłam się...
W czerwcu tego roku znów się zaczęło, niestety jeszcze mocniej. Dostałam staż w urzędzie z czego byłam bardzo zadowolona, ale oprócz tego miałam jeszcze 3 prace i studia. Często spałam po 3-4 h na dobę..dużo stresu, 3 kawy dziennie, papierosy..myślę,że to miało też poniekąd wpływ na powrót ,,tej francy". Ale to nie wszytko. Moim szefem w urzędzie okazał się stary obleśny zboczony dziad, całował mnie, przytulał, tarasował drogę, potem szantażował psychicznie. Moje wewnętrzne ja nie chciało tego, gdy tylko on się do mnie zbliżał czułam wstręt, obrzydzenie, miałam ochotę kopnąć go w jaja...ale męczyłam się tak pół roku( do grudnia). Myślę, że to też miało wpływ na moją nerwicę. Długo o tym nikomu nie mówiłam, bo się wstydziłam, długo też nie mogłam zrozumieć, dlaczego się tak dałam, męczyły mnie straszne wyrzuty sumienia...
Ale do rzeczy. Co mi aktualnie dolega?:
- fizyczne bóle, ale jest ich tak dużo ,że nie będę ich opisywać teraz. Najbardziej dokucza mi ucisk w głowie, klatce piersiowej, wariujące serce.
- ataki paniki ( choć rzadsze i słabsze, jeszcze 3 miesiące temu były bardzo silne i nawet kilka razy dziennie)
- paniczny , zalewający lęk
- silna depersonalizacja i derealizacja ( o odczuciach i myślach nie muszę chyba pisać)
- to co przeraża mnie aktualnie najbardziej to PANICZNY LĘK PRZED SCHIZOFRENIĄ LUB INNĄ CHOROBĄ PSYCHICZNĄ
jako ,że moja wiedza na temat wszystkich chorób świata jest obszerna( zawsze unikałam tematu chorób psychicznych jednak co nieco wiem)
to:
- kiedyś przeczytałam,że osoby chore myślą, że są innymi osobami, przedmiotami- to mnie przeraziło i chyba stało się natrętne, czasem dopadają mnie wyobrażenia, że np jestem swoją mamą, albo kimś innym , albo jakimś przedmiotem....czasem chce mi się z tergo śmiać, ale kiedy zalewa mnie paniczny lęk to nie jest mi do śmiechu, bo to jest takie realne i bardzo się tego boję. ( być może związane jest to też z DD, bo często nie czuję się sobą, nie poznaje siebie w lustrze itd- wiadomo o co chodzi).
- upewniam się ,że widzę to co widzę, słyszę to co słyszę i czy to co się dzieje, dzieję się naprawdę. bardzo boję się jakichś urojeń, omamów itd.
- maksymalny spadek koncentracji, pamięci...czasem albo za dużo myśli w głowie, albo totalna pustka...przez co unikam kontaktów,mało mówię itd. bo boję się, że palnę coś głupiego, albo zapomnę jakiegoś słowa ( co oczywiście też jest dla mnie dowodem na to ,że ,,wariuję" ), czasem zapomnę jakiegoś słowa, oczywiście potem mi się przypomina, ale zaczynam się zastanawiać nad jego znaczeniem i czy na pewno chciałam to powiedzieć. Często nie pamiętam co robiłam wcześniej, albo dzień, czy dwa dni temu. Największe oszołomienie odczuwam rano..wtedy boję się np wyjść z pokoju i porozmawiać z kimś bliskim, chociaż bardzo bym chciała, ale boję się, że nie będę wiedziała co powiedzieć, albo co gorsza zacznę mówić coś od rzeczy
- kontrola wszystkiego: myśli przede wszystkim, ale także tego co robię, mówię... co też jest poniekąd przerażające i męczące
- strach przed utratą logicznego myślenia, co jest potęgowane oczywiście przez spadek koncentracji
-czasem te myśli,że zrobię komuś krzywdę
- lęk przed nerwicą natręctw. wiem, że jej nie mam, ale jak tylko tego panicznie się wystraszę, zaczynam np liczyć coś w myślach...
- przed snem, lub po przebudzeniu męczą mnie poplątane myśli bez ładu i składu, albo wyobrażenia.. podobno to normalne, ale jak się w to wsłuchuję to oczywiście to kolejny dowód na to ze już zachorowałam na jakąś chorobę psychiczną... bardzo się tego boję i mój mózg szuka na to potwierdzeń.. tak mi się przynajmniej wydaje, jednak kiedy dopada mnie paniczny lęk, dd i wszystko na raz, jestem pewna , że już zwariowałam...
Stąd moja ogromna prośba...żebyście dodali mi jakoś otuchy, jestem w okropnym stanie. Wszystkiego się boję...Mam nadzieję,ze nie wariuję, przeraża mnie ta wizja , albo pobyt w jakimś szpitalu..
Od grudnia chodzę do psychologa, byłam 3 razy. Biorę też pół tabletki parogenu, wcześniej wspomagałam się afobamem.
Ale wcześniej były momenty, że byłam pewna ,że nie dam już rady, płakałam i się modliłam, myślałam ,że zostaje mi tylko szpital, albo że coś mi się stanie fizycznie...
Postanowiłam jednak, że znów z tego wyjdę, choć teraz jest to bardzo trudne, bo nigdy wcześniej nie miałam ataków paniki, dd i tylu chorych wyobrażeń i myśli.
Były dni ,że bałam się wyjść z łóżka, bo wszystko mnie przerażało...jeden wielki zalewający lęk z atakami paniki...
Aktualnie nigdzie nie pracuję, czasem coś zrobię w domu. I właśnie tu mam największe leki...wiem dlaczego..jest mi po prostu wstyd przed bliskimi,że znów dopadła mnie nerwica. Boję się także tych strasznych myśli na ich temat, boję się że coś mi ,,odwali" przy nich, bo przecież znaczą dla mnie najwięcej...boję się także tej pustki w głowie z powodu zaburzeń koncentracji...
Ale mimo wszystko nie poddaję się. Choć to bardzo trudne, czasem staram się z nimi porozmawiać, spędzić chociaż chwilkę..ta bariera spowodowana nerwicą i dd sprawia, że strasznie za nimi tęsknię.
Staram się też wychodzić,(bo tak jak powiedziałam najdziwniej czuję się w domu)najczęściej z kimś...choć kilka razy udało mi się samej wyjść od grudnia, chociaż kawałeczek, chociaż do sklepu..co też myślę jest sukcesem. Najczęściej czas spędzam z koleżanką , która też ma nerwicę ( nie tak silną jak ja ) ale razem podnosimy się na duchu. Mimo tego odrealnienia, dziwnych wyobrażeń, przerażających myśli byłam też kilka razy na imprezie. Raz nawet zapomniałam ,że mam nerwicę.
Są lepsze dni, kiedy myślę, że już wychodzę na prostą, że już będzie tylko lepiej, ale po tych dniach znów przychodzą gorsze..nowe lęki, myśli, wyobrażenia. I znów się zamykam się w tej machinie strachu...
Przesłuchałam nagrania chłopaków, to daje wielką nadzieję, ja na temat nerwicy wiem już naprawdę dużo, ale czasem do tego błędnie podchodzę, na siłę chcę zmieniać coś w sobie, szukam, analizuję...ale w lęku ciężko jest to zrobić i wiem ,że powinnam zacząć od pozbycia się go...co staram się robić,ale jest to bardzo trudne.
Czy z tego da się wyjść raz na zawsze? Czy ja nie wariuję? Nie dostanę schizofrenii? a może już zwariowałam... ;/
Przepraszam za bałagan w poście, ale chciałam pisać o najważniejszym, oczywiście jest to przedstawione w wielkim skrócie.
1 epizod nerwicy miałam w wieku 19 lat, po rozstaniu z chłopakiem. Była to typowa nerwica wegetatywna. Leczono mnie na błędnik( oczywiście niepotrzebnie). Gdy długo nie mogli mnie zdiagnozować, zaczęłam wkręcać sobie wszystkie choroby świata, ale kiedy zrozumiałam, że to po części chęć zwrócenia na siebie uwagi, przestałam przejmować się swoim zdrowiem, aż za bardzo.
2 epizod miał miejsce po 3 latach...zaczęło się od natrętnych myśli, że zrobię komuś krzywdę.Oczywiście myśli dotyczyły przede wszystkim najbliższych . Po psychoterapii, przeczytaniu wielu książek byłam pewna że nerwica nie wróci, choć czasem dręczyły mnie te mysli, ale umiałam sobie z nimi radzić. Stałam się bardziej otwarta, zaczęłam wierzyć w siebie, doceniałam małe rzeczy..
Ale niestety myliłam się...
W czerwcu tego roku znów się zaczęło, niestety jeszcze mocniej. Dostałam staż w urzędzie z czego byłam bardzo zadowolona, ale oprócz tego miałam jeszcze 3 prace i studia. Często spałam po 3-4 h na dobę..dużo stresu, 3 kawy dziennie, papierosy..myślę,że to miało też poniekąd wpływ na powrót ,,tej francy". Ale to nie wszytko. Moim szefem w urzędzie okazał się stary obleśny zboczony dziad, całował mnie, przytulał, tarasował drogę, potem szantażował psychicznie. Moje wewnętrzne ja nie chciało tego, gdy tylko on się do mnie zbliżał czułam wstręt, obrzydzenie, miałam ochotę kopnąć go w jaja...ale męczyłam się tak pół roku( do grudnia). Myślę, że to też miało wpływ na moją nerwicę. Długo o tym nikomu nie mówiłam, bo się wstydziłam, długo też nie mogłam zrozumieć, dlaczego się tak dałam, męczyły mnie straszne wyrzuty sumienia...
Ale do rzeczy. Co mi aktualnie dolega?:
- fizyczne bóle, ale jest ich tak dużo ,że nie będę ich opisywać teraz. Najbardziej dokucza mi ucisk w głowie, klatce piersiowej, wariujące serce.
- ataki paniki ( choć rzadsze i słabsze, jeszcze 3 miesiące temu były bardzo silne i nawet kilka razy dziennie)
- paniczny , zalewający lęk
- silna depersonalizacja i derealizacja ( o odczuciach i myślach nie muszę chyba pisać)
- to co przeraża mnie aktualnie najbardziej to PANICZNY LĘK PRZED SCHIZOFRENIĄ LUB INNĄ CHOROBĄ PSYCHICZNĄ
jako ,że moja wiedza na temat wszystkich chorób świata jest obszerna( zawsze unikałam tematu chorób psychicznych jednak co nieco wiem)
to:
- kiedyś przeczytałam,że osoby chore myślą, że są innymi osobami, przedmiotami- to mnie przeraziło i chyba stało się natrętne, czasem dopadają mnie wyobrażenia, że np jestem swoją mamą, albo kimś innym , albo jakimś przedmiotem....czasem chce mi się z tergo śmiać, ale kiedy zalewa mnie paniczny lęk to nie jest mi do śmiechu, bo to jest takie realne i bardzo się tego boję. ( być może związane jest to też z DD, bo często nie czuję się sobą, nie poznaje siebie w lustrze itd- wiadomo o co chodzi).
- upewniam się ,że widzę to co widzę, słyszę to co słyszę i czy to co się dzieje, dzieję się naprawdę. bardzo boję się jakichś urojeń, omamów itd.
- maksymalny spadek koncentracji, pamięci...czasem albo za dużo myśli w głowie, albo totalna pustka...przez co unikam kontaktów,mało mówię itd. bo boję się, że palnę coś głupiego, albo zapomnę jakiegoś słowa ( co oczywiście też jest dla mnie dowodem na to ,że ,,wariuję" ), czasem zapomnę jakiegoś słowa, oczywiście potem mi się przypomina, ale zaczynam się zastanawiać nad jego znaczeniem i czy na pewno chciałam to powiedzieć. Często nie pamiętam co robiłam wcześniej, albo dzień, czy dwa dni temu. Największe oszołomienie odczuwam rano..wtedy boję się np wyjść z pokoju i porozmawiać z kimś bliskim, chociaż bardzo bym chciała, ale boję się, że nie będę wiedziała co powiedzieć, albo co gorsza zacznę mówić coś od rzeczy
- kontrola wszystkiego: myśli przede wszystkim, ale także tego co robię, mówię... co też jest poniekąd przerażające i męczące
- strach przed utratą logicznego myślenia, co jest potęgowane oczywiście przez spadek koncentracji
-czasem te myśli,że zrobię komuś krzywdę
- lęk przed nerwicą natręctw. wiem, że jej nie mam, ale jak tylko tego panicznie się wystraszę, zaczynam np liczyć coś w myślach...
- przed snem, lub po przebudzeniu męczą mnie poplątane myśli bez ładu i składu, albo wyobrażenia.. podobno to normalne, ale jak się w to wsłuchuję to oczywiście to kolejny dowód na to ze już zachorowałam na jakąś chorobę psychiczną... bardzo się tego boję i mój mózg szuka na to potwierdzeń.. tak mi się przynajmniej wydaje, jednak kiedy dopada mnie paniczny lęk, dd i wszystko na raz, jestem pewna , że już zwariowałam...
Stąd moja ogromna prośba...żebyście dodali mi jakoś otuchy, jestem w okropnym stanie. Wszystkiego się boję...Mam nadzieję,ze nie wariuję, przeraża mnie ta wizja , albo pobyt w jakimś szpitalu..
Od grudnia chodzę do psychologa, byłam 3 razy. Biorę też pół tabletki parogenu, wcześniej wspomagałam się afobamem.
Ale wcześniej były momenty, że byłam pewna ,że nie dam już rady, płakałam i się modliłam, myślałam ,że zostaje mi tylko szpital, albo że coś mi się stanie fizycznie...
Postanowiłam jednak, że znów z tego wyjdę, choć teraz jest to bardzo trudne, bo nigdy wcześniej nie miałam ataków paniki, dd i tylu chorych wyobrażeń i myśli.
Były dni ,że bałam się wyjść z łóżka, bo wszystko mnie przerażało...jeden wielki zalewający lęk z atakami paniki...
Aktualnie nigdzie nie pracuję, czasem coś zrobię w domu. I właśnie tu mam największe leki...wiem dlaczego..jest mi po prostu wstyd przed bliskimi,że znów dopadła mnie nerwica. Boję się także tych strasznych myśli na ich temat, boję się że coś mi ,,odwali" przy nich, bo przecież znaczą dla mnie najwięcej...boję się także tej pustki w głowie z powodu zaburzeń koncentracji...
Ale mimo wszystko nie poddaję się. Choć to bardzo trudne, czasem staram się z nimi porozmawiać, spędzić chociaż chwilkę..ta bariera spowodowana nerwicą i dd sprawia, że strasznie za nimi tęsknię.
Staram się też wychodzić,(bo tak jak powiedziałam najdziwniej czuję się w domu)najczęściej z kimś...choć kilka razy udało mi się samej wyjść od grudnia, chociaż kawałeczek, chociaż do sklepu..co też myślę jest sukcesem. Najczęściej czas spędzam z koleżanką , która też ma nerwicę ( nie tak silną jak ja ) ale razem podnosimy się na duchu. Mimo tego odrealnienia, dziwnych wyobrażeń, przerażających myśli byłam też kilka razy na imprezie. Raz nawet zapomniałam ,że mam nerwicę.
Są lepsze dni, kiedy myślę, że już wychodzę na prostą, że już będzie tylko lepiej, ale po tych dniach znów przychodzą gorsze..nowe lęki, myśli, wyobrażenia. I znów się zamykam się w tej machinie strachu...
Przesłuchałam nagrania chłopaków, to daje wielką nadzieję, ja na temat nerwicy wiem już naprawdę dużo, ale czasem do tego błędnie podchodzę, na siłę chcę zmieniać coś w sobie, szukam, analizuję...ale w lęku ciężko jest to zrobić i wiem ,że powinnam zacząć od pozbycia się go...co staram się robić,ale jest to bardzo trudne.
Czy z tego da się wyjść raz na zawsze? Czy ja nie wariuję? Nie dostanę schizofrenii? a może już zwariowałam... ;/
Przepraszam za bałagan w poście, ale chciałam pisać o najważniejszym, oczywiście jest to przedstawione w wielkim skrócie.