Witam i proszę o pomoc
: 13 stycznia 2015, o 00:24
Witam,
Opowiem pokrótce moją historię i problem który mi dolega od jakiegoś czasu, przynajmniej od kiedy stałem się go świadom, a trwa to około 5 lat (mam 33 lata).
Generalnie jestem lękowcem i chyba głównym problemem u mnie jest fobia społeczna a przynajmniej lęk przed bliskością z ludźmi, a co za tym idzie lęk przed odrzuceniem, niezrozumieniem, zranieniem, obniżeniem własnej wartości. Wcześniej, prawdopodobnie w wyniku zdarzeń z dzieciństwa, byłem bardziej zamkniety w sobie, trzymałem ludzi na dystans, nie szukałem przyjaźni, byłem bardziej skupiony na sobie (pewien stopień narcyzmu), generalnie byłem zamknięty w swoim świecie grałem sobie na komputerze. Nie znaczy to jednak że całkowicie unikałem ludzi, poprostu bardziej brałem pod uwagę swoje potrzeby i bardziej byłem skupiony na sobie ale zapewne to był taki sposób, taka ochrona przed lękiem. I tak sobie żyłem jak mały chłopiec który do końca nie był świadom rzeczywistości, a przede wszystkim dorosłości, mimo że zacząłem studia w obcym mieście, z dala od rodziców i musiałem radzić sobie sam choć zawsze ojciec mnie wspomagał w kwestiach finansowych.
Było okey do czasu kiedy poszedłem do 1-szej pracy gdzie dostałem się po znajomości ojca do dość dużej firmy. Wówczas musiałem uczyć się nowych obowiązków zawodowych ale równocześnie rozpocząłem drugie studia. Było to biuro typu open space gdzie kazdy każdego praktycznie widział i słyszał a byli to młodzi ludzie. W pewnym momencie zauważyłem że mało kto wyciągał do mnie pierwszy rękę, że muszę starać się o akceptację kolegów. Z racji tego że byłem świeży miałem poczucie że muszę starać się i zabiegać o akceptację ze strony innych. Wtedy mój swiat miał zderzenie z rzeczywistym światem, wtedy chyba poraz pierwszy zacząłem odczuwać czym jest dorosłość czyli międzyinnymi umiejętność radzenia sobie w takich sytuacjach. Do tego doszedł stres związany z uczeniem się nowego zawodu i studiami zaocznymi. Po pewnym czasie wszystko się skumulowało i od tego momentu zaczął się lęk który najpierw objawiał się pogorszeniem snu a kolejno odruchami wymiotnymi tuż przed rozpoczęciem pracy i ogólnie wstrętem do tego miejsca. A że nie wiedziałem co z nim zrobić to poprostu zacząłem tłumić go w sobie bo miałem zakodowane że nie można pokazywać słabości oraz wstydziłem się bo miałem obawę że zostanę uznany za dziwaka. Dyrektor widząc to że się na co dzień stresuję postanowił wspaniałomyślnie mnie zwolnić po roku pracy twierdząc że bycmoże źle się czuję na tym stanowisku, a osobiście dawałem z siebie wszystko. Wogóle wewnętrznie mam coś takiego że nie mogę zawieść jeśłi chodzi o sprawy zawodowe, dlatego też to co nie zdążyłem w pracy to zawsze robiłem w domu. Zapewne lęk przeszkadzał mi efektywnie pracować poza tym byłem trochę rozdarty czy bardziej skupić się na pracy czy bardziej zabiegać o akceptację innych. I tak było w kolejnych dwóch pracach gdzie kończyło się również zwolnieniami. Obecnie pracuję z domu bo ugadałem się z moją ostatnią firmą że będę im robił na zlecenie i do tej pory wywiązuję się z obowiązków bo jestem skupiony wyłącznie na pracy.
Po tych zdarzeniach zapisałem się również do psychologa z którym współpracuję psychodynamicznie już 3 rok. Na chwilę obecną zastanawiam się nad zmianą bo 3 lata to sporo a jak lęki miałem tak mam. To co się napewno zmieniło to większa świadomość własnej osoby, rozpoznawanie emocji, co jest podłożem moich problemów (najprawdopodobniej relacja z ojcem z którym nie mam takiej luźnej relacji, przewaźnie rozmawiamy o tematach służbowych niż coś w stylu "jak się masz"). Moja psycholog podejrzewa że jego mała obecność w domu (bo wówczas był skupiony na zarabianiu pieniędzy) lub mała otwartość spowodowało że ja jako mały chłopiec któremu najwyraźniej nie tłumaczono co w danym momencie czuję, odbierałem jego zachowanie jako odtrącenie, brak akceptacji. Dlatego obecnie boję się odtrącenia, barku akceptacji i dlatego obawiam się bliższych kontaktów społecznych. Mimo to próbuję się otwierać, dopuszczać te lęki ale podświadomie mam zakorzenione żeby uważać i dlatego cały czas nie czuję tej chęci takiego prawdziwego kontaktu z ludźmi.
Przypadkiem natrafiłem na artykuł Victora o wychodzeniu z lęku i dało mi to promyk nadzieji. Uświadomiłem sobie że mój umysł postrzega świat jako zagrożenie i dlatego często czuje napięcie. Teraz wiem że nie należy kontrolować się (czyli nie dopuszczać lęku) tylko pozwalać sobie na jego przeżywanie. Parę dni z rzędu próbowałem łapać się na tej kontroil i sobie popuszczać ale wówczas dostawałem silnego lęku (zapewne z pokładu zaległości) poprzedzone odruchami wymiotnymi (głęboki kaszel połączony wypluwaniem śliny). Po tym na chwil poczułem ulgę ale ogólnie jest to nieprzyjemne uczucie i dlatego zastopowałem trochę. Próbuję obecnie zrównoważyć kontrolę z porzucaniem kontroli, nie rzucać się odrazu na głęboką wodę bo to może mieć jakieś konsekwencje dla mojego organizmu bo te odruchy wymiotne są bardzo silne. Chciałem przy okazji spytać czy ktoś miał podobne objawy ?
Opowiem pokrótce moją historię i problem który mi dolega od jakiegoś czasu, przynajmniej od kiedy stałem się go świadom, a trwa to około 5 lat (mam 33 lata).
Generalnie jestem lękowcem i chyba głównym problemem u mnie jest fobia społeczna a przynajmniej lęk przed bliskością z ludźmi, a co za tym idzie lęk przed odrzuceniem, niezrozumieniem, zranieniem, obniżeniem własnej wartości. Wcześniej, prawdopodobnie w wyniku zdarzeń z dzieciństwa, byłem bardziej zamkniety w sobie, trzymałem ludzi na dystans, nie szukałem przyjaźni, byłem bardziej skupiony na sobie (pewien stopień narcyzmu), generalnie byłem zamknięty w swoim świecie grałem sobie na komputerze. Nie znaczy to jednak że całkowicie unikałem ludzi, poprostu bardziej brałem pod uwagę swoje potrzeby i bardziej byłem skupiony na sobie ale zapewne to był taki sposób, taka ochrona przed lękiem. I tak sobie żyłem jak mały chłopiec który do końca nie był świadom rzeczywistości, a przede wszystkim dorosłości, mimo że zacząłem studia w obcym mieście, z dala od rodziców i musiałem radzić sobie sam choć zawsze ojciec mnie wspomagał w kwestiach finansowych.
Było okey do czasu kiedy poszedłem do 1-szej pracy gdzie dostałem się po znajomości ojca do dość dużej firmy. Wówczas musiałem uczyć się nowych obowiązków zawodowych ale równocześnie rozpocząłem drugie studia. Było to biuro typu open space gdzie kazdy każdego praktycznie widział i słyszał a byli to młodzi ludzie. W pewnym momencie zauważyłem że mało kto wyciągał do mnie pierwszy rękę, że muszę starać się o akceptację kolegów. Z racji tego że byłem świeży miałem poczucie że muszę starać się i zabiegać o akceptację ze strony innych. Wtedy mój swiat miał zderzenie z rzeczywistym światem, wtedy chyba poraz pierwszy zacząłem odczuwać czym jest dorosłość czyli międzyinnymi umiejętność radzenia sobie w takich sytuacjach. Do tego doszedł stres związany z uczeniem się nowego zawodu i studiami zaocznymi. Po pewnym czasie wszystko się skumulowało i od tego momentu zaczął się lęk który najpierw objawiał się pogorszeniem snu a kolejno odruchami wymiotnymi tuż przed rozpoczęciem pracy i ogólnie wstrętem do tego miejsca. A że nie wiedziałem co z nim zrobić to poprostu zacząłem tłumić go w sobie bo miałem zakodowane że nie można pokazywać słabości oraz wstydziłem się bo miałem obawę że zostanę uznany za dziwaka. Dyrektor widząc to że się na co dzień stresuję postanowił wspaniałomyślnie mnie zwolnić po roku pracy twierdząc że bycmoże źle się czuję na tym stanowisku, a osobiście dawałem z siebie wszystko. Wogóle wewnętrznie mam coś takiego że nie mogę zawieść jeśłi chodzi o sprawy zawodowe, dlatego też to co nie zdążyłem w pracy to zawsze robiłem w domu. Zapewne lęk przeszkadzał mi efektywnie pracować poza tym byłem trochę rozdarty czy bardziej skupić się na pracy czy bardziej zabiegać o akceptację innych. I tak było w kolejnych dwóch pracach gdzie kończyło się również zwolnieniami. Obecnie pracuję z domu bo ugadałem się z moją ostatnią firmą że będę im robił na zlecenie i do tej pory wywiązuję się z obowiązków bo jestem skupiony wyłącznie na pracy.
Po tych zdarzeniach zapisałem się również do psychologa z którym współpracuję psychodynamicznie już 3 rok. Na chwilę obecną zastanawiam się nad zmianą bo 3 lata to sporo a jak lęki miałem tak mam. To co się napewno zmieniło to większa świadomość własnej osoby, rozpoznawanie emocji, co jest podłożem moich problemów (najprawdopodobniej relacja z ojcem z którym nie mam takiej luźnej relacji, przewaźnie rozmawiamy o tematach służbowych niż coś w stylu "jak się masz"). Moja psycholog podejrzewa że jego mała obecność w domu (bo wówczas był skupiony na zarabianiu pieniędzy) lub mała otwartość spowodowało że ja jako mały chłopiec któremu najwyraźniej nie tłumaczono co w danym momencie czuję, odbierałem jego zachowanie jako odtrącenie, brak akceptacji. Dlatego obecnie boję się odtrącenia, barku akceptacji i dlatego obawiam się bliższych kontaktów społecznych. Mimo to próbuję się otwierać, dopuszczać te lęki ale podświadomie mam zakorzenione żeby uważać i dlatego cały czas nie czuję tej chęci takiego prawdziwego kontaktu z ludźmi.
Przypadkiem natrafiłem na artykuł Victora o wychodzeniu z lęku i dało mi to promyk nadzieji. Uświadomiłem sobie że mój umysł postrzega świat jako zagrożenie i dlatego często czuje napięcie. Teraz wiem że nie należy kontrolować się (czyli nie dopuszczać lęku) tylko pozwalać sobie na jego przeżywanie. Parę dni z rzędu próbowałem łapać się na tej kontroil i sobie popuszczać ale wówczas dostawałem silnego lęku (zapewne z pokładu zaległości) poprzedzone odruchami wymiotnymi (głęboki kaszel połączony wypluwaniem śliny). Po tym na chwil poczułem ulgę ale ogólnie jest to nieprzyjemne uczucie i dlatego zastopowałem trochę. Próbuję obecnie zrównoważyć kontrolę z porzucaniem kontroli, nie rzucać się odrazu na głęboką wodę bo to może mieć jakieś konsekwencje dla mojego organizmu bo te odruchy wymiotne są bardzo silne. Chciałem przy okazji spytać czy ktoś miał podobne objawy ?