Żyję w dwóch wymiarach jednocześnie
: 1 grudnia 2014, o 17:52
Witajcie,
Tak jak w temacie, wydaje mi się, że żyję w dwóch światach jednocześnie - tym jasnym, pełnym perspektyw, marzeń i przyjaciół oraz tym mrocznym, przepełnionym pustką, bezsensem i brakiem celu i prognoz na przyszłość. Pozwólcie, że wyjaśnię:
Mam 23 lata i studiuję na dobrym uniwersytecie zagranicą. Mam już także jeden tytuł magistra zdobyty na innej uznanej uczelni. Przez całe życie byłem osobą niezwykle kreatywną, ciekawą świata, miałem wiele zainteresowań (od historii, gry na instrumentach, języków do spraw technicznych i majsterkowania). Nauka przychodziła mi bardzo łatwo, więc nigdy nie byłem zmuszony do nadmiernego wysiłku by coś osiągnąć. Imałem się też drobnego handlu, co sprawiało mi ogromną frajdę gdy byłem nastolatkiem. Zawsze miałem wielu przyjaciół, tych bardzo bliskich, oraz tych dalszych i nigdy nawiązywanie relacji nie sprawiało mi kłopotu. Można powiedzieć, że przy większości okazji byłem duszą towarzystwa. I tutaj nagle (nie wiem czy aby na 100% nagle, jednak nie potrafię zlokalizować tego "przełomowego" momentu) odnajduję się w punkcie, gdzie pojawia się ten dziwny dualizm: Z jednej strony wiem, że mogę wiele, jestem młody i świat stoi przede mną otworem, lecz z drugiej nie odczuwam już tej ekscytacji co kiedyś. Czasem prowadzi to do tego, że nie widzę sensu dalszego rozwoju, kariery etc. i pragnę utrzymać status quo jak najdłużej (wiem, że to niemożliwe). Następnego dnia budzę się pełen energii, pasji do tego co robię, by wieczorem stracić zainteresowanie tym wszystkim i odczuwać narastający bezsens i bezsilność. Są dni kiedy prowadzę ze znajomymi pasjonujące dyskusje na różne tematy, ale są one równoważone przez takie gdzie mam wrażenie, że nie potrafię porozumieć się z tymi samymi osobami i najchętniej zakończyłbym spotkanie, wrócił do domu i szedł spać (tak, bo wiem, że gdy obudzę się następnego dnia, poczuję się po prostu lepiej - znów pełen energii i chęci do życia). Wtedy czuję się jak odludek, piąte koło u wozu. Wiem, że nie mam też stuprocentowych objawów derealizacji, nerwicy, depresji itp, ale niestety niektóre ich elementy zdają się być obecne w moim życiu. Czasem zdarza mi się zapalić jointa z kolegami, aczkolwiek bardzo rzadko, gdyż te objawy strasznie się wtedy nasilają, a dochodzą do tego okropne bad tripy i cholernie natrętne myśli. Generalnie mam wrażenie, że są dni, w których moja inteligencja, kreatywność spadają niemalże do zera, by następnego dnia być nad wyraz błyskotliwym. Posługuję się językiem angielskim biegle, lecz są momenty, kiedy mówię na poziomie dziecka z podstawówki i także mało rozumiem (na szczęście nieczęsto). Dochodzą do tego okresowe problemy z koncentracją. Czuję, że nie jest to jeszcze zaawansowane stadium tego "schorzenia" i wiem, że mogę z tego wyjść, jednak proszę Was o przybliżoną diagnozę oraz porady co zrobić by się z tym dziadostwem uporać. Nie mam zamiaru się poddać i ta myśl dodaje mi nadziei na pokonanie "intruza", który zagnieździł się w mojej głowie. Pozdrawiam serdecznie, Winters.
Tak jak w temacie, wydaje mi się, że żyję w dwóch światach jednocześnie - tym jasnym, pełnym perspektyw, marzeń i przyjaciół oraz tym mrocznym, przepełnionym pustką, bezsensem i brakiem celu i prognoz na przyszłość. Pozwólcie, że wyjaśnię:
Mam 23 lata i studiuję na dobrym uniwersytecie zagranicą. Mam już także jeden tytuł magistra zdobyty na innej uznanej uczelni. Przez całe życie byłem osobą niezwykle kreatywną, ciekawą świata, miałem wiele zainteresowań (od historii, gry na instrumentach, języków do spraw technicznych i majsterkowania). Nauka przychodziła mi bardzo łatwo, więc nigdy nie byłem zmuszony do nadmiernego wysiłku by coś osiągnąć. Imałem się też drobnego handlu, co sprawiało mi ogromną frajdę gdy byłem nastolatkiem. Zawsze miałem wielu przyjaciół, tych bardzo bliskich, oraz tych dalszych i nigdy nawiązywanie relacji nie sprawiało mi kłopotu. Można powiedzieć, że przy większości okazji byłem duszą towarzystwa. I tutaj nagle (nie wiem czy aby na 100% nagle, jednak nie potrafię zlokalizować tego "przełomowego" momentu) odnajduję się w punkcie, gdzie pojawia się ten dziwny dualizm: Z jednej strony wiem, że mogę wiele, jestem młody i świat stoi przede mną otworem, lecz z drugiej nie odczuwam już tej ekscytacji co kiedyś. Czasem prowadzi to do tego, że nie widzę sensu dalszego rozwoju, kariery etc. i pragnę utrzymać status quo jak najdłużej (wiem, że to niemożliwe). Następnego dnia budzę się pełen energii, pasji do tego co robię, by wieczorem stracić zainteresowanie tym wszystkim i odczuwać narastający bezsens i bezsilność. Są dni kiedy prowadzę ze znajomymi pasjonujące dyskusje na różne tematy, ale są one równoważone przez takie gdzie mam wrażenie, że nie potrafię porozumieć się z tymi samymi osobami i najchętniej zakończyłbym spotkanie, wrócił do domu i szedł spać (tak, bo wiem, że gdy obudzę się następnego dnia, poczuję się po prostu lepiej - znów pełen energii i chęci do życia). Wtedy czuję się jak odludek, piąte koło u wozu. Wiem, że nie mam też stuprocentowych objawów derealizacji, nerwicy, depresji itp, ale niestety niektóre ich elementy zdają się być obecne w moim życiu. Czasem zdarza mi się zapalić jointa z kolegami, aczkolwiek bardzo rzadko, gdyż te objawy strasznie się wtedy nasilają, a dochodzą do tego okropne bad tripy i cholernie natrętne myśli. Generalnie mam wrażenie, że są dni, w których moja inteligencja, kreatywność spadają niemalże do zera, by następnego dnia być nad wyraz błyskotliwym. Posługuję się językiem angielskim biegle, lecz są momenty, kiedy mówię na poziomie dziecka z podstawówki i także mało rozumiem (na szczęście nieczęsto). Dochodzą do tego okresowe problemy z koncentracją. Czuję, że nie jest to jeszcze zaawansowane stadium tego "schorzenia" i wiem, że mogę z tego wyjść, jednak proszę Was o przybliżoną diagnozę oraz porady co zrobić by się z tym dziadostwem uporać. Nie mam zamiaru się poddać i ta myśl dodaje mi nadziei na pokonanie "intruza", który zagnieździł się w mojej głowie. Pozdrawiam serdecznie, Winters.