Wiadomość (do ciebie, do świata, do nikogo - wybierz sam):
: 22 kwietnia 2025, o 16:33
Po wielu latach ciszy odważyłem się wreszcie wyjść na światło dzienne. Dać sobie szansę. Może naiwnie uwierzyłem, że to wystarczy - otworzyć drzwi i stanąć na krawędzi.
Myślałem, że to będzie prostsze. Że jeśli tylko zrobię krok - coś się zmieni. Że ludzie dostrzegą, usłyszą, zatrzymają się choć na chwilę.
Ale nie. Nie chodzi o złość. Nie chodzi nawet o zawód. Po prostu.. zrozumiałem, że jestem nie z tej bajki.
Ludzie szukają światła, prostoty, bezpieczeństwa. Ja niosę w sobie coś innego. Coś, co nie pasuje. Coś, co może odstraszać - nawet jeśli nie chcę.
Wiem, że każdy ma swoje demony. Że każdy się z czymś boryka. I nie mam do nikogo pretensji.
Mam jedynie zmęczenie. I świadomość, że mój głos był szeptem pośród krzyku.
Ludzie nie słuchają szeptów. Chcą hałasu, spektaklu, łatwych emocji.
Ja mogę tylko dawać to, co trudne. Prawdziwe.
A prawdy, jak się okazuje, nikt nie szuka.
Po prostu muszę wrócić. Do cienia, który mnie wychował. Do milczenia, które zna moje imię. Tam przynajmniej nie muszę udawać, że coś naprawię.
Może kiedyś przyjdzie zbawienie. Może nie.
Ale ja już nie chcę walczyć o coś, co mnie nie rozpoznaje.
A może.. po prostu nie znalazłem tutaj tego, czego szukam?
Nie piszę tego, żeby ktoś mnie zatrzymał.
Nie wołam, żeby ktoś się odezwał.
Piszę, bo coś we mnie musiało to z siebie wyrzucić - zanim zamknie się na dobre.
Żyjemy w czasach szybkich kliknięć, szybkich słów, szybkich znajomości. Ludzie przychodzą, rzucają spojrzenie i znikają, nie zostawiając nic poza cieniem swojej obecności.
A ja nie jestem szybki.
Ja jestem ciężki. Niewygodny. Pełen warstw, które trzeba rozgrzebywać z cierpliwością chirurga. A to boli.
Nie jestem przystankiem dla tych, co tylko chcą się rozglądać.
Nie piszę tego z gniewem. Piszę to z akceptacją.
Wrócę do cienia. Nie ze strachu. Z godności.
A jeśli ktoś jednak zdecyduje się zejść w mrok - niech pamięta, że to miejsce nie jest dla każdego. I że może nie będzie mnie już tam.
Bo nawet cień potrafi zniknąć.
Bez dźwięku. Bez śladu. Bez żalu.
Może to tylko chwilowa słabość. Może jutro znów wstanę z tym naiwnym przekonaniem, że warto próbować. Ale dziś.. dziś zbyt wiele we mnie pękło.
Więc milknę. I wracam tam, gdzie nikt nie pyta, jak się czuję.
Do cienia, który nie oczekuje niczego.
(I tak wiem, że pewnie część z was pomyśli teraz - "kogo to obchodzi?" - Ale.. czy to ma jakieś znaczenie?).
Myślałem, że to będzie prostsze. Że jeśli tylko zrobię krok - coś się zmieni. Że ludzie dostrzegą, usłyszą, zatrzymają się choć na chwilę.
Ale nie. Nie chodzi o złość. Nie chodzi nawet o zawód. Po prostu.. zrozumiałem, że jestem nie z tej bajki.
Ludzie szukają światła, prostoty, bezpieczeństwa. Ja niosę w sobie coś innego. Coś, co nie pasuje. Coś, co może odstraszać - nawet jeśli nie chcę.
Wiem, że każdy ma swoje demony. Że każdy się z czymś boryka. I nie mam do nikogo pretensji.
Mam jedynie zmęczenie. I świadomość, że mój głos był szeptem pośród krzyku.
Ludzie nie słuchają szeptów. Chcą hałasu, spektaklu, łatwych emocji.
Ja mogę tylko dawać to, co trudne. Prawdziwe.
A prawdy, jak się okazuje, nikt nie szuka.
Po prostu muszę wrócić. Do cienia, który mnie wychował. Do milczenia, które zna moje imię. Tam przynajmniej nie muszę udawać, że coś naprawię.
Może kiedyś przyjdzie zbawienie. Może nie.
Ale ja już nie chcę walczyć o coś, co mnie nie rozpoznaje.
A może.. po prostu nie znalazłem tutaj tego, czego szukam?
Nie piszę tego, żeby ktoś mnie zatrzymał.
Nie wołam, żeby ktoś się odezwał.
Piszę, bo coś we mnie musiało to z siebie wyrzucić - zanim zamknie się na dobre.
Żyjemy w czasach szybkich kliknięć, szybkich słów, szybkich znajomości. Ludzie przychodzą, rzucają spojrzenie i znikają, nie zostawiając nic poza cieniem swojej obecności.
A ja nie jestem szybki.
Ja jestem ciężki. Niewygodny. Pełen warstw, które trzeba rozgrzebywać z cierpliwością chirurga. A to boli.
Nie jestem przystankiem dla tych, co tylko chcą się rozglądać.
Nie piszę tego z gniewem. Piszę to z akceptacją.
Wrócę do cienia. Nie ze strachu. Z godności.
A jeśli ktoś jednak zdecyduje się zejść w mrok - niech pamięta, że to miejsce nie jest dla każdego. I że może nie będzie mnie już tam.
Bo nawet cień potrafi zniknąć.
Bez dźwięku. Bez śladu. Bez żalu.
Może to tylko chwilowa słabość. Może jutro znów wstanę z tym naiwnym przekonaniem, że warto próbować. Ale dziś.. dziś zbyt wiele we mnie pękło.
Więc milknę. I wracam tam, gdzie nikt nie pyta, jak się czuję.
Do cienia, który nie oczekuje niczego.
(I tak wiem, że pewnie część z was pomyśli teraz - "kogo to obchodzi?" - Ale.. czy to ma jakieś znaczenie?).