Po co ja to pisze i czy ktoś to w ogóle przeczyta, inaczej overthinking i nerwica.
: 29 lipca 2024, o 23:04
Cześć chciałbym się i moją historię przedstawić żebyście mogli sobie poczytać, bo to fajne zajęcie (a może tylko ja to lubie).
Mam 21 lat i od zawsze towarzyszy mi stres i overthinking (zamyślanie się, zamartwianie, różne takie).
Mam nerwicę zdiagnozowaną przezemnie
, bo oczywiście jak to przy nerwicy szukając różnych chorob w internecie w końcu musiałem też trafić na chorobę "matkę".
Wracając, od gnoja sie stresowałem, ale potrafiłem to naprawdę dobrze znosić, nie dało się poznać po mnie, że coś jest nie tak chociaż w środku działo się sporo. Może dlatego, że wtedy stresowałem się takimi rzeczami jak występ w szkolnym przedstawieniu czy powrót rodzica z wywiadówki
. Generalnie nie przeszkadzało mi to w życiu, potrafiłem nawiązywać znajomości, dobrze się bawić, stawiać czoła wyzwaniom mimo lęku.
W sumie nie wiem po co to piszę, bo czytając teraz brzmi to jak normalne problemy dziecka/nastolatka.
No to przechodzimy dalej. Szkoła średnia.
Tutaj zaczęło sie wszystko "sypać". To bardzo przykre, ale wtedy zauważyłem, że swiat nie jest taki jak mi się wydawało. Poznałem ludzi, których nie chciałbym poznawać, mimo to byłem zmuszony z nimi przebywać w jednej klasie. Mimo, że byla to znaczna mniejszość to mieli oni wpływ na moją samoocene i pewność siebie. Nauczyciele, (szczególnie jeden) potrafili być podli i szyderczy (o ile jest takie słowo xd), ck też powodowało stres i zaszywanie się w sobie. O ile na opinie rówieśników potrafiłem mieć wy***, to nauczyciele przez swoją "siłę rażenia" i możliwości upokorzenia wywoływali u mnie (i nie tylko) niesamowity stres. Pochodzę z małej miejscowości, chodziłem do małej szkoły gdzie większość się lubiała i nauczyciele byli bardzo ludzcy. Z tego powodu nie miałem i nie mam nadal do końca wykształconych mechanizmów obronnych przed obraźliwymi żartami, agresją i uprzykrzaniem życia. To właśnie w ostatniej klasie prawie na każdej lekcji z pewnym nauczycielem dostawałem "mini ataków paniki", zimne poty, drżenie rąk, ciała, załamywanie się głosu, przyspieszony oddech. Do tego myśli, że inni mają mnie za idiote powodowały nasilanie tych objawów, pojawiły się bóle brzucha, uporczywe wzdęcia. Mimo to, zawsze byłem sprytny i po jakimś czasie potrafiłem sobie radzić z tym na tyle, że skończyłem szkołę, zdałem maturę i takie tam.
Ktoś może zapytać, dlaczego nie zmieniłem szkoły? Mimo tych nieprzyjemności, miałem bardzo fajnych znajomych i była to jedyna Szkoła w okolicy z profilem, na którym mi zależało.
No dobra to w sumie po co jestem na tym forum skoro jak dotąd wynika, że jakoś radzę sobie ze stresem i lękami.
A no tak mi się też wydawało do czasu. Otóż przez caly ten czas stres zajadałem nikotyną, a pewność siebie dodawał mi alkohol w naprawde dużych ilościach, co weekend.
Pewnego dnia na kacu udałem się ze znajomymi na konsumpcję fastfooda, kiedy to zrobilo mi się niedobrze. Naprawdę nie lubię, wstydzę się wymiotować i do tego czasu na moim żołądku nic nie robiło wrażenia. Natomiast wtedy, biegnąc do toalety nogi miałem jak z waty, zaczęło kręcić mi się w głowie, modliłem się by nikogo nie było w kabinie, zdrętwiała mi lewa ręka, czułem nadchodzący bełt i co? I nic. Chwilę w takim stanie spędziłem i wyszedłem. Byłem przerażony, przez tą zdrętwiałą rękę myślałem, że właśnie przeżyłem zawał, udar lub coś w tym stylu. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, ze to ogromny atak paniki.
Odstawilem alkohol, od początku tego roku wypilem może ze 3 piwa. Wmówiłem Sobie że to przez niego mam wszystkie problemy, teraz jak wypije nawet małą ilość to boli mnie brzuch, boję się że zwymiotuje, na drugi dzień czuje się okropnie. Potrafię nawet wmówić sobie kaca po jednym piwie.
No i tak sobie żyję. Już nic nie buduje (na pozór) mojej pewności siebie. Żyje cały czas przestraszony czekając na to co jeszcze odwali moja psychika, jestem więźniem wlasnej głowy. Rzuciłem pracę, bo mnie przerastała. Boję się każdej nowej, nieznanej sytuacji. Wychodzę tylko ze starymi znajomymi, na których mogę polegać, choć oni nie wiedzą o moich zaburzeniach. Jestem przerażony tym, że już do końca życia się nie przełamię, nie znajdę partnerki, wyląduje na chodniku. Czasem zajmę czymś głowę i jest jak kiedyś, nie myślę o tym wszystkim, a czasem nie Wychodzę z łóżka. Co chwile zamartwiam się czymś innym, by po jakimś czasie znaleźć na to odpowiedź i rozwiązanie.
Po prostu marnuję swoje najlepsze lata życia. Nie mam odwagi powiedzieć o tym nikomu czy pójść do psychologa. (Co jeśli ktoś się dowie? Będą mnie mieć za świra lub piz**
)
No i po prostu mam taki charakter, nie chcę od nikogo pomocy, zawszę radziłem sobie sam. Nie ufam też lekarzom, a w szczególności lekom, które w większości leczą objawy a nie przyczynę, kosztem dużej ilości skutków ubocznych.
To tyle, możecie komentować może coś doradzić, nie wiem czy będę tu aktywny. Może ktoś jest w podobnej sytuacji co ja i chce pogadać to zapraszam. Byle nie przez telefon bo wtedy też się stresuje
.
Życzę wszystkim zdrowia, szczególnie psychicznego.
P.s może macie jakies sposoby na trzęsienie się rąk podczas stresu, bardzo mi to przeszkadza
Mam 21 lat i od zawsze towarzyszy mi stres i overthinking (zamyślanie się, zamartwianie, różne takie).
Mam nerwicę zdiagnozowaną przezemnie

Wracając, od gnoja sie stresowałem, ale potrafiłem to naprawdę dobrze znosić, nie dało się poznać po mnie, że coś jest nie tak chociaż w środku działo się sporo. Może dlatego, że wtedy stresowałem się takimi rzeczami jak występ w szkolnym przedstawieniu czy powrót rodzica z wywiadówki

W sumie nie wiem po co to piszę, bo czytając teraz brzmi to jak normalne problemy dziecka/nastolatka.
No to przechodzimy dalej. Szkoła średnia.
Tutaj zaczęło sie wszystko "sypać". To bardzo przykre, ale wtedy zauważyłem, że swiat nie jest taki jak mi się wydawało. Poznałem ludzi, których nie chciałbym poznawać, mimo to byłem zmuszony z nimi przebywać w jednej klasie. Mimo, że byla to znaczna mniejszość to mieli oni wpływ na moją samoocene i pewność siebie. Nauczyciele, (szczególnie jeden) potrafili być podli i szyderczy (o ile jest takie słowo xd), ck też powodowało stres i zaszywanie się w sobie. O ile na opinie rówieśników potrafiłem mieć wy***, to nauczyciele przez swoją "siłę rażenia" i możliwości upokorzenia wywoływali u mnie (i nie tylko) niesamowity stres. Pochodzę z małej miejscowości, chodziłem do małej szkoły gdzie większość się lubiała i nauczyciele byli bardzo ludzcy. Z tego powodu nie miałem i nie mam nadal do końca wykształconych mechanizmów obronnych przed obraźliwymi żartami, agresją i uprzykrzaniem życia. To właśnie w ostatniej klasie prawie na każdej lekcji z pewnym nauczycielem dostawałem "mini ataków paniki", zimne poty, drżenie rąk, ciała, załamywanie się głosu, przyspieszony oddech. Do tego myśli, że inni mają mnie za idiote powodowały nasilanie tych objawów, pojawiły się bóle brzucha, uporczywe wzdęcia. Mimo to, zawsze byłem sprytny i po jakimś czasie potrafiłem sobie radzić z tym na tyle, że skończyłem szkołę, zdałem maturę i takie tam.
Ktoś może zapytać, dlaczego nie zmieniłem szkoły? Mimo tych nieprzyjemności, miałem bardzo fajnych znajomych i była to jedyna Szkoła w okolicy z profilem, na którym mi zależało.
No dobra to w sumie po co jestem na tym forum skoro jak dotąd wynika, że jakoś radzę sobie ze stresem i lękami.
A no tak mi się też wydawało do czasu. Otóż przez caly ten czas stres zajadałem nikotyną, a pewność siebie dodawał mi alkohol w naprawde dużych ilościach, co weekend.
Pewnego dnia na kacu udałem się ze znajomymi na konsumpcję fastfooda, kiedy to zrobilo mi się niedobrze. Naprawdę nie lubię, wstydzę się wymiotować i do tego czasu na moim żołądku nic nie robiło wrażenia. Natomiast wtedy, biegnąc do toalety nogi miałem jak z waty, zaczęło kręcić mi się w głowie, modliłem się by nikogo nie było w kabinie, zdrętwiała mi lewa ręka, czułem nadchodzący bełt i co? I nic. Chwilę w takim stanie spędziłem i wyszedłem. Byłem przerażony, przez tą zdrętwiałą rękę myślałem, że właśnie przeżyłem zawał, udar lub coś w tym stylu. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, ze to ogromny atak paniki.
Odstawilem alkohol, od początku tego roku wypilem może ze 3 piwa. Wmówiłem Sobie że to przez niego mam wszystkie problemy, teraz jak wypije nawet małą ilość to boli mnie brzuch, boję się że zwymiotuje, na drugi dzień czuje się okropnie. Potrafię nawet wmówić sobie kaca po jednym piwie.
No i tak sobie żyję. Już nic nie buduje (na pozór) mojej pewności siebie. Żyje cały czas przestraszony czekając na to co jeszcze odwali moja psychika, jestem więźniem wlasnej głowy. Rzuciłem pracę, bo mnie przerastała. Boję się każdej nowej, nieznanej sytuacji. Wychodzę tylko ze starymi znajomymi, na których mogę polegać, choć oni nie wiedzą o moich zaburzeniach. Jestem przerażony tym, że już do końca życia się nie przełamię, nie znajdę partnerki, wyląduje na chodniku. Czasem zajmę czymś głowę i jest jak kiedyś, nie myślę o tym wszystkim, a czasem nie Wychodzę z łóżka. Co chwile zamartwiam się czymś innym, by po jakimś czasie znaleźć na to odpowiedź i rozwiązanie.
Po prostu marnuję swoje najlepsze lata życia. Nie mam odwagi powiedzieć o tym nikomu czy pójść do psychologa. (Co jeśli ktoś się dowie? Będą mnie mieć za świra lub piz**

No i po prostu mam taki charakter, nie chcę od nikogo pomocy, zawszę radziłem sobie sam. Nie ufam też lekarzom, a w szczególności lekom, które w większości leczą objawy a nie przyczynę, kosztem dużej ilości skutków ubocznych.
To tyle, możecie komentować może coś doradzić, nie wiem czy będę tu aktywny. Może ktoś jest w podobnej sytuacji co ja i chce pogadać to zapraszam. Byle nie przez telefon bo wtedy też się stresuje

Życzę wszystkim zdrowia, szczególnie psychicznego.
P.s może macie jakies sposoby na trzęsienie się rąk podczas stresu, bardzo mi to przeszkadza
