Cześć Wszystkim!
: 19 czerwca 2022, o 20:36
Cześć Wszystkim!
Cieszę się, że udało mi się trafić na forum
W związku z tym, że to mój pierwszy post, pasuje napisać z czym tutaj przychodzę.
Mam 31 lat, w momencie wybuchu wojny na Ukrainie odbierałem swój wymarzony samochód. Z jednej strony bardzo się cieszyłem z drugiej strony miałem poczucie, że coś niedobrego dzieje się z tym światem. Starałem się nie myśleć o tym konflikcie i pojechaliśmy wspólnie z narzeczoną do jej rodziny. Nad naszymi głowami w nocy latały samoloty, ale starało się nie myśleć o tym co dzieje się za naszą wschodnią granicą. Następnego dnia poczułem lekkie kłócić w klatce piersiowej. Postanowiłem zmierzyć ciśnienie, które okazało się delikatnie za wysokie. Po powrocie do miejsca zamieszkania za namową narzeczonej udałem się do kardiologa. Dodam, że w między czasie bóle w klatce piersiowej się nasiliły. Pani kardiolog po pierwszej wizycie stwierdziła nadciśnienie tętnicze, w momencie wizyty miałem 100/150. Zawsze miałem syndrom białego fartucha. Idąc do lekarza myślałem, że to może jakieś stany przedzawałowe. Lekarka poinformowała mnie, że to najprawdopodobniej jakieś nerwobóle. Przepisała mi dwa leki na zbicie tego ciśnienia. Na początku nieregularnie je stosowałem, ale bóle pojawiały się dalej w związku z tym postanowiłem, że zacznę je brać regularnie. Na początku nie odczuwałem żadnych skutków ubocznych, aż do pewnego niedzielnego wieczora, kiedy położyłem się spać i zacząłem czuć mocniejsze kołatanie mojego serca. Bardzo się wystraszyłem i miałem lekki atak paniki. Musiałem pochodzić sobie po mieszkaniu i uspokoić. Udało się po godzinie czasu pójść spać. Następnego dnia pojechałem do pracy, tego dnia wypiłem 3 kawy i w trakcie powrotu bardzo kołatało mi serce. Po powrocie do domu poinformowałem narzeczoną, że musimy udać się do przychodni bo zaraz umrę. W przychodni wykonano EKG nie wykazując, żadnych nieprawidłowości, ale lekarz wysłał mnie na SOR. Tam zostałem dokładnie przebadany - badanie krwi, ekg, rentgen klatki piersiowej, usg brzucha. Po ponad 6 godzinach, dostałem wypis z informacją, że nie ma potrzeby hospitalizacji. Od tego czasu zaczęły się moje lęki, które związane są ze śmiercią na zawał, udarem czy śmiercią we śnie. Dobre wyniki nie dały mi spokoju. Zacząłem kiepsko spać, albo prawie w ogóle nie spać. Moje wszystkie myśli zostały ukierunkowane na smierć. Na początku bardzo kiepsko sobie radziłem, a najgorsze były wyjazdy do pracy, gdzie potrafiłem mieć ataki paniki - duszności, bóle głowy, itp. Wykonałem dodatkowe badania krwi, holter serca, usg serca, usg brzucha (uczucie napięcia), po konsultacjach z lekarzem wszystko okazywało się okej. Żadnej arytmii, prawidłowa budowa serca, wszystko tak jak należy. Jeden z lekarzy wytłumaczył mi, że zawał czy udar nie biorą się z niczego. To mnie trochę uspokoiło ale został lęk przed śmiercią podczas snu. Przerobiłem już praktycznie wszystko co było tylko możliwe. Czytałem o medytacji śmierci, czytałem książki, oswajałem się z myślami. Miałem obsesje na punkcie kontroli wszystkiego co tylko możliwe z moim zdrowiem. Boję się tego, że mogę zasnąć i się nie obudzić. Od jakiegoś 1,5 tygodnia jest lepiej. Psychoterapia poznawczo-behawioralna myśle, że działa. Postanowiłem odpuścić próby kontroli wszystkiego. Skupić się bardziej na tym co tu i teraz i cieszyć się każdym dniem. Niestety mimo moich ciągłych starań, lęk cały czas jest. Wiem, że prawdopodobieństwo śmierci zdrowej osoby podczas snu jest znikome, ale ten niewielki % zawsze jest. Nie wiem czy ktoś doczytał moje wypociny do tego momentu ;D jeżeli ktoś miał podobnie, albo chciałby porozmawiać to zapraszam.
Cieszę się, że udało mi się trafić na forum

W związku z tym, że to mój pierwszy post, pasuje napisać z czym tutaj przychodzę.
Mam 31 lat, w momencie wybuchu wojny na Ukrainie odbierałem swój wymarzony samochód. Z jednej strony bardzo się cieszyłem z drugiej strony miałem poczucie, że coś niedobrego dzieje się z tym światem. Starałem się nie myśleć o tym konflikcie i pojechaliśmy wspólnie z narzeczoną do jej rodziny. Nad naszymi głowami w nocy latały samoloty, ale starało się nie myśleć o tym co dzieje się za naszą wschodnią granicą. Następnego dnia poczułem lekkie kłócić w klatce piersiowej. Postanowiłem zmierzyć ciśnienie, które okazało się delikatnie za wysokie. Po powrocie do miejsca zamieszkania za namową narzeczonej udałem się do kardiologa. Dodam, że w między czasie bóle w klatce piersiowej się nasiliły. Pani kardiolog po pierwszej wizycie stwierdziła nadciśnienie tętnicze, w momencie wizyty miałem 100/150. Zawsze miałem syndrom białego fartucha. Idąc do lekarza myślałem, że to może jakieś stany przedzawałowe. Lekarka poinformowała mnie, że to najprawdopodobniej jakieś nerwobóle. Przepisała mi dwa leki na zbicie tego ciśnienia. Na początku nieregularnie je stosowałem, ale bóle pojawiały się dalej w związku z tym postanowiłem, że zacznę je brać regularnie. Na początku nie odczuwałem żadnych skutków ubocznych, aż do pewnego niedzielnego wieczora, kiedy położyłem się spać i zacząłem czuć mocniejsze kołatanie mojego serca. Bardzo się wystraszyłem i miałem lekki atak paniki. Musiałem pochodzić sobie po mieszkaniu i uspokoić. Udało się po godzinie czasu pójść spać. Następnego dnia pojechałem do pracy, tego dnia wypiłem 3 kawy i w trakcie powrotu bardzo kołatało mi serce. Po powrocie do domu poinformowałem narzeczoną, że musimy udać się do przychodni bo zaraz umrę. W przychodni wykonano EKG nie wykazując, żadnych nieprawidłowości, ale lekarz wysłał mnie na SOR. Tam zostałem dokładnie przebadany - badanie krwi, ekg, rentgen klatki piersiowej, usg brzucha. Po ponad 6 godzinach, dostałem wypis z informacją, że nie ma potrzeby hospitalizacji. Od tego czasu zaczęły się moje lęki, które związane są ze śmiercią na zawał, udarem czy śmiercią we śnie. Dobre wyniki nie dały mi spokoju. Zacząłem kiepsko spać, albo prawie w ogóle nie spać. Moje wszystkie myśli zostały ukierunkowane na smierć. Na początku bardzo kiepsko sobie radziłem, a najgorsze były wyjazdy do pracy, gdzie potrafiłem mieć ataki paniki - duszności, bóle głowy, itp. Wykonałem dodatkowe badania krwi, holter serca, usg serca, usg brzucha (uczucie napięcia), po konsultacjach z lekarzem wszystko okazywało się okej. Żadnej arytmii, prawidłowa budowa serca, wszystko tak jak należy. Jeden z lekarzy wytłumaczył mi, że zawał czy udar nie biorą się z niczego. To mnie trochę uspokoiło ale został lęk przed śmiercią podczas snu. Przerobiłem już praktycznie wszystko co było tylko możliwe. Czytałem o medytacji śmierci, czytałem książki, oswajałem się z myślami. Miałem obsesje na punkcie kontroli wszystkiego co tylko możliwe z moim zdrowiem. Boję się tego, że mogę zasnąć i się nie obudzić. Od jakiegoś 1,5 tygodnia jest lepiej. Psychoterapia poznawczo-behawioralna myśle, że działa. Postanowiłem odpuścić próby kontroli wszystkiego. Skupić się bardziej na tym co tu i teraz i cieszyć się każdym dniem. Niestety mimo moich ciągłych starań, lęk cały czas jest. Wiem, że prawdopodobieństwo śmierci zdrowej osoby podczas snu jest znikome, ale ten niewielki % zawsze jest. Nie wiem czy ktoś doczytał moje wypociny do tego momentu ;D jeżeli ktoś miał podobnie, albo chciałby porozmawiać to zapraszam.