Cześć nerwuski! Tak się cieszę, że jesteście.
: 6 stycznia 2020, o 13:18
Cześć kochani!
Cieszę się ogromnie, że jest w sieci to wspaniałe miejsce, gdzie znalazłam mnóstwo przydatnych informacji o mojej przypadłości. Sam fakt, że jest nas więcej jest ogromnie krzepiący.
Coś o mnie:
- Mam 32 lata i od dziecka jestem uważana za silną; nietrudno się domyślić, że do czasu.
- Mam bardzo wrażliwy układ nerwowy (wyczulenie na światło, dźwięki, sygnały z ciała, tj. odnotowuję każdy najmniejszy ból czy strzyknięcie).
- Pierwszy atak paniki miałam około roku temu po powrocie z Azji.
Przeżyłam tam potworny stres, bo niesiona porywem serca pojechałam do ubogiej kambodżańskiej wioski, żeby zawieźć potrzebującym dzieciom jedzenie, przybory szkolne i pieniądze. To co zobaczyłam przerosło moje wyobrażanie o biedzie (nagie dzieci ze wzdętymi brzuchami i wychudzonymi twarzami kościotrupa, chmary much i potworny fetor fekaliów) i zwyczajnie bałam się, że zaraziłam się jakąś chorobą. Po powrocie zaczęły się dobrze wszystkim znane objawy, czyli kołatanie serca, niemożność złapania oddechu, potworne mdłości, itp., czyli byłam PEWNA, że przywlokłam jakieś azjatyckie choróbsko.
Na szczęście dyspozytor z pogotowia objaśnił mi szorstko ("Co pani chce? Mam przyjechać potrzymać panią za rękę?"), że miałam napad paniki, a nie zawał serca oraz dał dobrą radę, żeby zbadać puls (przy omdleniu maleje, a mi zapierniczał, jak u przestraszonego zająca). Od tego momentu napady miałam codziennie przez około tydzień i łudziłam się, że to może jetlag.
Skoro nie przechodziło, to umówiłam się do terapeuty. Z pierwszym razem nie trafiłam na odpowiedniego specjalistę, bo kobitka najpierw rozwodziła się nad tym, jak cudownym specjalistką w nurcie psycho-dynamicznym jest ona sama oraz, że może mi pomóc dotrzeć do źródła lęków, natomiast na objawy to mam sobie zapodać leki od psychiatry. Pomyślałam sobie: "Takiego wała. Póki jeszcze sobie radzę, to nie dam się faszerować lekami."
No i tak męczyłam się z atakami i odrealnieniem przez kolejne osiem miesięcy (wyjechałam za granicę na dłużej, a tam to się dopiero działo...), aż trafiłam
na wspaniałą terapeutkę, która dała mi wiarę i narzędzia do radzenia sobie z moim problemem ("Ataki paniki? Ekstra, uwielbiam pacjentów lękowych.").
I dopóki chodziłam na terapię behawioralno-poznawczą, to było o niebo lepiej, ale z przyczyn niezależnych ode mnie miałam długą przerwę i cholerstwo wróciło.
- Na terapii dowiedziałam się, że mam mnóstwo nieprzepracowanych traum oraz, że jestem bardzo silna, tylko "przegrzały mi się styki" od bycia bohaterką.
No to powolutku je sobie przepracowuję i choć jest to potwornie bolesny proces, to wierzę, że kiedyś się odburzę.
- Lęki oswajam humorem, jak chcecie to opiszę co zabawniejsze "jazdy".
Dzięki za uwagę.
VV
Cieszę się ogromnie, że jest w sieci to wspaniałe miejsce, gdzie znalazłam mnóstwo przydatnych informacji o mojej przypadłości. Sam fakt, że jest nas więcej jest ogromnie krzepiący.
Coś o mnie:
- Mam 32 lata i od dziecka jestem uważana za silną; nietrudno się domyślić, że do czasu.
- Mam bardzo wrażliwy układ nerwowy (wyczulenie na światło, dźwięki, sygnały z ciała, tj. odnotowuję każdy najmniejszy ból czy strzyknięcie).
- Pierwszy atak paniki miałam około roku temu po powrocie z Azji.
Przeżyłam tam potworny stres, bo niesiona porywem serca pojechałam do ubogiej kambodżańskiej wioski, żeby zawieźć potrzebującym dzieciom jedzenie, przybory szkolne i pieniądze. To co zobaczyłam przerosło moje wyobrażanie o biedzie (nagie dzieci ze wzdętymi brzuchami i wychudzonymi twarzami kościotrupa, chmary much i potworny fetor fekaliów) i zwyczajnie bałam się, że zaraziłam się jakąś chorobą. Po powrocie zaczęły się dobrze wszystkim znane objawy, czyli kołatanie serca, niemożność złapania oddechu, potworne mdłości, itp., czyli byłam PEWNA, że przywlokłam jakieś azjatyckie choróbsko.
Na szczęście dyspozytor z pogotowia objaśnił mi szorstko ("Co pani chce? Mam przyjechać potrzymać panią za rękę?"), że miałam napad paniki, a nie zawał serca oraz dał dobrą radę, żeby zbadać puls (przy omdleniu maleje, a mi zapierniczał, jak u przestraszonego zająca). Od tego momentu napady miałam codziennie przez około tydzień i łudziłam się, że to może jetlag.
Skoro nie przechodziło, to umówiłam się do terapeuty. Z pierwszym razem nie trafiłam na odpowiedniego specjalistę, bo kobitka najpierw rozwodziła się nad tym, jak cudownym specjalistką w nurcie psycho-dynamicznym jest ona sama oraz, że może mi pomóc dotrzeć do źródła lęków, natomiast na objawy to mam sobie zapodać leki od psychiatry. Pomyślałam sobie: "Takiego wała. Póki jeszcze sobie radzę, to nie dam się faszerować lekami."
No i tak męczyłam się z atakami i odrealnieniem przez kolejne osiem miesięcy (wyjechałam za granicę na dłużej, a tam to się dopiero działo...), aż trafiłam
na wspaniałą terapeutkę, która dała mi wiarę i narzędzia do radzenia sobie z moim problemem ("Ataki paniki? Ekstra, uwielbiam pacjentów lękowych.").
I dopóki chodziłam na terapię behawioralno-poznawczą, to było o niebo lepiej, ale z przyczyn niezależnych ode mnie miałam długą przerwę i cholerstwo wróciło.
- Na terapii dowiedziałam się, że mam mnóstwo nieprzepracowanych traum oraz, że jestem bardzo silna, tylko "przegrzały mi się styki" od bycia bohaterką.
No to powolutku je sobie przepracowuję i choć jest to potwornie bolesny proces, to wierzę, że kiedyś się odburzę.
- Lęki oswajam humorem, jak chcecie to opiszę co zabawniejsze "jazdy".
Dzięki za uwagę.
VV