Witajcie! Oto ja i moja historia
: 7 listopada 2019, o 15:50
Witam Wszystkich,
Zacznę trochę nieszablonowo. Postanowiłem, że zarejestruje konto na tym forum, bo do tej pory byłem tylko jego obserwatorem, ale w końcu dojrzałem do decyzji, że dołączę i co więcej, opowiem Wam kim jestem i z czym się borykam. Nie mam jasno sprecyzowanych celów, nie wiem do końca dlaczego to robię, ale coś mnie pcha, aby podzielić się tym co mnie spotkało. Do meritum. Mam na imię Hubert i jestem 38 letnim doświadczonym życiowo i zawodowo człowiekiem. Od najmłodszych lat bardzo aktywnym fizycznie, wszędzie mnie było pełno, uprawiałem wiele sportów i zostało mi to do dzisiaj. Byłem dzieckiem, nastolatkiem, który był "zakompleksiony", choć nie miał ku temu powodów. Moja dzisiejsza postawa różni się od tej, którą reprezentowałem jeszcze naście/dzieścia lat temu. Nawiązywałem relacje dość trudno, choć jestem otwarty na nowe, nieznane. Doświadczałem pewnej niezdefiniowanej blokady. Jako dziecko byłem wrażliwy, łatwo mnie można było wytrącić z równowagi, byłem płochliwy, unikałem trudnych sytuacji. Dla swojej o 6 lat młodszej siostry bylem jak ojciec, który chodzi za nią i kontroluje jej każdy krok, aby tylko sobie nie zrobiła krzywdy. Te zachowania zostały ze mną i podobnie robiłem z moją córką, na którą chucham i dmucham. Mógłbym pewnie tak jeszcze dużo napisać co i jak, ale chciałbym skrócić tą historię do najważniejszego przełomowego momentu mojego życia a mianowicie roku 2006, w którym wszystko się zaczęło. Był to deszczowy ciepły dzień w mieście Geteborg w Szwecji gdzie wtedy pracowałem. Zbliżała się godzina 12:00 i czułem, że coś jest nie tak, że mój organizm wysyła mi jakieś dziwne sygnały, nie czułem się najlepiej, stan ten pogłębiał się, aż w pewnym momencie musiałem opuścić biuro i wyjść na powietrze, bo miałem wrażenie, że odjeżdżam. Nie mogłem wziąć pełnego oddechu. Miałem wrażenie, że zaraz zemdleje (nigdy nie zemdlałem). Jakby ktoś miał odciąć zasilanie mojego organizmu. Wpadłem w panikę. Pojawił się ucisk w klatce piersiowej. Nie wiedziałem co się ze mną dzieje. Poprosiłem kolegę aby mnie zawiózł na pogotowie. W szpitalu po 9h różnych badań, wypuszczono mnie do domu z diagnozą: "Too fast life young man!" Tyle usłyszałem od lekarza prowadzącego. Nie wiedziałem co z tym począć. Wróciłem do Polski i zacząłem dochodzić tego co było powodem mojego stanu. Odwiedziłem podstawowych lekarzy, zrobiłem podstawowe badania. Nic nie wyszło. Nikt nie powiedział, że jestem chory. A ja coraz bardziej wsłuchiwałem sie w swoje ciało, oddech, który sprawiał mi największy problem. Cały czas miałem poczucie, że mam za mało powietrza w płucach, że nie mogę swobodnie oddychać, że ta stopa słonia postawiona na mojej klatce piersiowej mi to utrudnia. No i ten ciągły stan osłabienia. Coraz częstsze stany przedomdleniowe. Położyłem się nawet w szpitalu, aby mnie dokładnie zbadano i w efekcie nic nie wykryto, aż trafiłem na Panią Profesor, która powiedziała, że jedynym lekarzem, który może mi pomóc to lekarz duszy. Nie dopuszczałem do siebie myśli, że mam skorzystać z porad Psychologa, aż zostałem namówiony przez rodzinę i tak odbyłem dwie sesje, po których doszedłem z terapeutą do wniosku, że rządzi mną nerwica. Miałem jeszcze kilka ataków po drodzę, ale jakoś po roku czasu wszystko samoistnie ustało, uspokoiło się. Wpadłem w wir małżeństwa, ojcostwa, pracy, hobby itd. Wszystko jakoś się układało, aż do tego roku. Jest 23 stycznia. Jestem w pracy, piękny zimowy poranek, czytam maile, aż w pewnym momencie czuję, że zaraz umrę. Świat zaczyna mi odjeżdżać, wewnątrz panika, lęk, że to chyba zawał, wróciły wspomnienia sprzed lat. Problem z oddechem. Stan jakbym miał upaść na ziemię i roztrzaskać się jak porcelana. Wsiadłem w auto i ruszyłem na SOR. Ciśnienie 180/111, puls 76. Położono mnie, zrobiona EKG, dali tabletkę na zbicie ciśnienia pobrali krew i po dwóch godzinach wypisali ze skierowaniem do internisty, do ktorego udałem się następnego dnia z pytaniem co to było!? No i powtórka z rozrywki. Tournee po lekarzach, teraz już bardziej specjalistycznych od Hipertensjologa po Endokrynologa i co? I nic, żadnych powodów do obaw. Żaden z lekarzy nie widział podstaw do leczenia. Opowiadając wszystkim jakie mam objawy i jak mi ciężko wszyscy jak jeden mąż odsyłali do psychiatry. Odrzucałem to w myślach, przecież jestem zdrowy umysłowo. To na pewno moje ciało zawodzi, tylko jeszcze nie znaleziono co. Pewnego dnia dostalem namiary na Psychiatrę w swoim mieście i przełamałem się. Na wizycie okazało się, że jestem książkowym przypadkiem nerwicy lękowej. Przypisano mi lek Parogen 20mg raz podczas porannego posiłku. Dostałem również zwolnienie L4 i pierwszy raz zawodowo nie było mnie w pracy z powodu choroby. Początki z lekiem nie były łatwe, już umierała moja nadzieja na lepsze samopoczucie. Były lęki, panika, uczucie zwariowania, aż po 4 tygodniach przeszło. Wróciłem do pracy i jakoś mogłem funkcjonować. Ale nie na tyle, żeby np. wsiąść na mój ulubiony motocykl i rozpocząć sezon, albo wrócić do gry w piłkę. Motocykl niestety sprzedałem, a w piłkę zacząłem znów grać po 3 miesiącach od zastosowania leku. Czułem się po 4 miesiącach całkiem nieźle. Uczęszczałem też do psychologa, raz w tygodniu. Od lipca przeprowadziłem się do innego miasta, dostałem ofertę pracy, którą ciężko było odrzucić. Bałem się, że w moim stanie sobie nie poradzę, ale było nieźle, na tyle dobrze, że z moją Psychiatrą zaplanowaliśmy odłożenie leku. W międzyczasie kupiłem motocykl, kontynuowałem swoje aktywności, poczułem się silny i zdeterminowany, aby porzucić Parogen. Z początkiem września rozpocząłem odstawianie leku, trwało to 4 tygodnie, systematycznie zmniejszając dawkę. To najgorszy okres w moim życiu. Objawy odstawienne miałem książkowe, ale są one naprawdę nieprzyjemne. Były to prądy, które przechodziły przez całe ciało, kręcenia w głowie, lęki, wahania nastroju itp. Wszystko jakoś przeszło, aż mogłem powiedzieć jestem wolny, niestety do czasu, kiedy na początku października bedąc w pracy dorwała mnie ta bestia. Czułem że zwariuje, że zaraz umrę, że nie wytrzymam, lęk, panika, brak oddechu, świat się kończy. W calym tym zdarzeniu, chwyciłem za Xanax SR oraz Parogen i tym samym kontaktując się ze swoją Psychiatrą wróciłem do leków. Pomogło, na chwilę. Dalej kontynuuję branie leków, ale lepiej jeszcze nie jest. Wciąż lęki, wciąż panika, wahania samopoczucia, problemy z oddechem, nieprzespane noce (z czym do tej pory nie mialem problemu), bóle w klatce piersiowej. Wróciłem do psychoterapii online z moją Psycholog i wypracowujemy wspólnie metody, abym się lepiej poczuł. Pracuje na wysokim stanowisku w znanej firmie i nie mogę sobie pozwolić na L4, stąd stawiam czoła tej wrednej nerwicy, ale lekko nie jest. To wieczna walka. To gonitwa myśli, to ciągłe słuchanie ciała, to złość, że mi się nie udało i muszę brać leki, to brak nadzieji, że poczuje się lepiej. To ciągłe obawy o swoje zdrowie i czy dam rade, czy nie zwariuje. To ciągłe pytania w głowie, dlaczego ja, dlaczego mam problem z serotoniną i muszę ją sobie aplikować. Nie znam nikogo, kto miałby podobne problemy/objawy. Czytając to forum zauważyłem, że nie jestem sam, że wiele osób ma podobnie. Zapraszam każdego do dyskusji. Miło Was poznać. Pozdrawiam, Hubert
Zacznę trochę nieszablonowo. Postanowiłem, że zarejestruje konto na tym forum, bo do tej pory byłem tylko jego obserwatorem, ale w końcu dojrzałem do decyzji, że dołączę i co więcej, opowiem Wam kim jestem i z czym się borykam. Nie mam jasno sprecyzowanych celów, nie wiem do końca dlaczego to robię, ale coś mnie pcha, aby podzielić się tym co mnie spotkało. Do meritum. Mam na imię Hubert i jestem 38 letnim doświadczonym życiowo i zawodowo człowiekiem. Od najmłodszych lat bardzo aktywnym fizycznie, wszędzie mnie było pełno, uprawiałem wiele sportów i zostało mi to do dzisiaj. Byłem dzieckiem, nastolatkiem, który był "zakompleksiony", choć nie miał ku temu powodów. Moja dzisiejsza postawa różni się od tej, którą reprezentowałem jeszcze naście/dzieścia lat temu. Nawiązywałem relacje dość trudno, choć jestem otwarty na nowe, nieznane. Doświadczałem pewnej niezdefiniowanej blokady. Jako dziecko byłem wrażliwy, łatwo mnie można było wytrącić z równowagi, byłem płochliwy, unikałem trudnych sytuacji. Dla swojej o 6 lat młodszej siostry bylem jak ojciec, który chodzi za nią i kontroluje jej każdy krok, aby tylko sobie nie zrobiła krzywdy. Te zachowania zostały ze mną i podobnie robiłem z moją córką, na którą chucham i dmucham. Mógłbym pewnie tak jeszcze dużo napisać co i jak, ale chciałbym skrócić tą historię do najważniejszego przełomowego momentu mojego życia a mianowicie roku 2006, w którym wszystko się zaczęło. Był to deszczowy ciepły dzień w mieście Geteborg w Szwecji gdzie wtedy pracowałem. Zbliżała się godzina 12:00 i czułem, że coś jest nie tak, że mój organizm wysyła mi jakieś dziwne sygnały, nie czułem się najlepiej, stan ten pogłębiał się, aż w pewnym momencie musiałem opuścić biuro i wyjść na powietrze, bo miałem wrażenie, że odjeżdżam. Nie mogłem wziąć pełnego oddechu. Miałem wrażenie, że zaraz zemdleje (nigdy nie zemdlałem). Jakby ktoś miał odciąć zasilanie mojego organizmu. Wpadłem w panikę. Pojawił się ucisk w klatce piersiowej. Nie wiedziałem co się ze mną dzieje. Poprosiłem kolegę aby mnie zawiózł na pogotowie. W szpitalu po 9h różnych badań, wypuszczono mnie do domu z diagnozą: "Too fast life young man!" Tyle usłyszałem od lekarza prowadzącego. Nie wiedziałem co z tym począć. Wróciłem do Polski i zacząłem dochodzić tego co było powodem mojego stanu. Odwiedziłem podstawowych lekarzy, zrobiłem podstawowe badania. Nic nie wyszło. Nikt nie powiedział, że jestem chory. A ja coraz bardziej wsłuchiwałem sie w swoje ciało, oddech, który sprawiał mi największy problem. Cały czas miałem poczucie, że mam za mało powietrza w płucach, że nie mogę swobodnie oddychać, że ta stopa słonia postawiona na mojej klatce piersiowej mi to utrudnia. No i ten ciągły stan osłabienia. Coraz częstsze stany przedomdleniowe. Położyłem się nawet w szpitalu, aby mnie dokładnie zbadano i w efekcie nic nie wykryto, aż trafiłem na Panią Profesor, która powiedziała, że jedynym lekarzem, który może mi pomóc to lekarz duszy. Nie dopuszczałem do siebie myśli, że mam skorzystać z porad Psychologa, aż zostałem namówiony przez rodzinę i tak odbyłem dwie sesje, po których doszedłem z terapeutą do wniosku, że rządzi mną nerwica. Miałem jeszcze kilka ataków po drodzę, ale jakoś po roku czasu wszystko samoistnie ustało, uspokoiło się. Wpadłem w wir małżeństwa, ojcostwa, pracy, hobby itd. Wszystko jakoś się układało, aż do tego roku. Jest 23 stycznia. Jestem w pracy, piękny zimowy poranek, czytam maile, aż w pewnym momencie czuję, że zaraz umrę. Świat zaczyna mi odjeżdżać, wewnątrz panika, lęk, że to chyba zawał, wróciły wspomnienia sprzed lat. Problem z oddechem. Stan jakbym miał upaść na ziemię i roztrzaskać się jak porcelana. Wsiadłem w auto i ruszyłem na SOR. Ciśnienie 180/111, puls 76. Położono mnie, zrobiona EKG, dali tabletkę na zbicie ciśnienia pobrali krew i po dwóch godzinach wypisali ze skierowaniem do internisty, do ktorego udałem się następnego dnia z pytaniem co to było!? No i powtórka z rozrywki. Tournee po lekarzach, teraz już bardziej specjalistycznych od Hipertensjologa po Endokrynologa i co? I nic, żadnych powodów do obaw. Żaden z lekarzy nie widział podstaw do leczenia. Opowiadając wszystkim jakie mam objawy i jak mi ciężko wszyscy jak jeden mąż odsyłali do psychiatry. Odrzucałem to w myślach, przecież jestem zdrowy umysłowo. To na pewno moje ciało zawodzi, tylko jeszcze nie znaleziono co. Pewnego dnia dostalem namiary na Psychiatrę w swoim mieście i przełamałem się. Na wizycie okazało się, że jestem książkowym przypadkiem nerwicy lękowej. Przypisano mi lek Parogen 20mg raz podczas porannego posiłku. Dostałem również zwolnienie L4 i pierwszy raz zawodowo nie było mnie w pracy z powodu choroby. Początki z lekiem nie były łatwe, już umierała moja nadzieja na lepsze samopoczucie. Były lęki, panika, uczucie zwariowania, aż po 4 tygodniach przeszło. Wróciłem do pracy i jakoś mogłem funkcjonować. Ale nie na tyle, żeby np. wsiąść na mój ulubiony motocykl i rozpocząć sezon, albo wrócić do gry w piłkę. Motocykl niestety sprzedałem, a w piłkę zacząłem znów grać po 3 miesiącach od zastosowania leku. Czułem się po 4 miesiącach całkiem nieźle. Uczęszczałem też do psychologa, raz w tygodniu. Od lipca przeprowadziłem się do innego miasta, dostałem ofertę pracy, którą ciężko było odrzucić. Bałem się, że w moim stanie sobie nie poradzę, ale było nieźle, na tyle dobrze, że z moją Psychiatrą zaplanowaliśmy odłożenie leku. W międzyczasie kupiłem motocykl, kontynuowałem swoje aktywności, poczułem się silny i zdeterminowany, aby porzucić Parogen. Z początkiem września rozpocząłem odstawianie leku, trwało to 4 tygodnie, systematycznie zmniejszając dawkę. To najgorszy okres w moim życiu. Objawy odstawienne miałem książkowe, ale są one naprawdę nieprzyjemne. Były to prądy, które przechodziły przez całe ciało, kręcenia w głowie, lęki, wahania nastroju itp. Wszystko jakoś przeszło, aż mogłem powiedzieć jestem wolny, niestety do czasu, kiedy na początku października bedąc w pracy dorwała mnie ta bestia. Czułem że zwariuje, że zaraz umrę, że nie wytrzymam, lęk, panika, brak oddechu, świat się kończy. W calym tym zdarzeniu, chwyciłem za Xanax SR oraz Parogen i tym samym kontaktując się ze swoją Psychiatrą wróciłem do leków. Pomogło, na chwilę. Dalej kontynuuję branie leków, ale lepiej jeszcze nie jest. Wciąż lęki, wciąż panika, wahania samopoczucia, problemy z oddechem, nieprzespane noce (z czym do tej pory nie mialem problemu), bóle w klatce piersiowej. Wróciłem do psychoterapii online z moją Psycholog i wypracowujemy wspólnie metody, abym się lepiej poczuł. Pracuje na wysokim stanowisku w znanej firmie i nie mogę sobie pozwolić na L4, stąd stawiam czoła tej wrednej nerwicy, ale lekko nie jest. To wieczna walka. To gonitwa myśli, to ciągłe słuchanie ciała, to złość, że mi się nie udało i muszę brać leki, to brak nadzieji, że poczuje się lepiej. To ciągłe obawy o swoje zdrowie i czy dam rade, czy nie zwariuje. To ciągłe pytania w głowie, dlaczego ja, dlaczego mam problem z serotoniną i muszę ją sobie aplikować. Nie znam nikogo, kto miałby podobne problemy/objawy. Czytając to forum zauważyłem, że nie jestem sam, że wiele osób ma podobnie. Zapraszam każdego do dyskusji. Miło Was poznać. Pozdrawiam, Hubert