Cześć i czołem!
: 25 października 2018, o 17:38
Cześć Wszystkim!
Mam na imię Marek i świat mi stanął ostatnio na głowie. Byłem super pewny siebie, silny, dzielny, zabawny, nie dotyczyły mnie absolutnie żadne problemy zaburzeniowe. Parłem ostro do przodu, żyjąc mimo wszystko w dużym stresie w pracy, zapijając się stale kawą, nie szanowałem swojego organizmu i psychiki uznając, że wyśpię się po śmierci. Organizm zaczął dawać pewne objawy, ale wszystko było jeszcze dobrze. Żeby się jednak uspokoić wpadłem na najgłupszy pomysł w życiu, który mi je właśnie zrujnował…
Zapaliłem coś dziwnego (czego normalnie nie robię, raz wystarczyło) i omdlałem. Nie było by w tym nic złego gdyby nie moja reakcja organizmu - przeraziłem się tym tak potwornie, że dostałem ataku paniki. Co ciekawe nic mi po tym nie było. Spokojnie sobie żyłem przez miesiąc w błogiej nieświadomości. Było, minęło, zapaliłem, stało się, zapomniałem. Uznałem, że to wina tego czegoś, nigdy więcej tego świństwa do ust nie wezmę i po problemie. Niestety to przypomniało o sobie.
Miesiąc później jak zwykle pracowałem na pełnych obrotach, katowałem się kawą i zakręciło mi się lekko w głowie. Tylko lekko, a ja postawiłem organizm w stan mega zagrożenia, po co? Dlaczego? Przereagowałem i atak paniki. Tym razem świadomie. Klasyczne objawy, miękkie nogi, sucho w ustach, problemy z wysłowieniem się przez zaciśnięte gardło, ogromne napięcie i myśli „mam zawał”. Od tego się zaczęła spirala myśli.
Później dostawałem kolejnych napadów co kilka dni, zacząłem skanować non stop swoje ciało. Jak się przesłyszałem to myśl „odchodzę od zmysłów”, jak czegoś zapomniałem to „gubisz już pamięć”, jak coś mi się przywidziało „stary wariujesz, zaraz psychiatryk Ciebie czeka” i każdorazowo atak paniki.
Wyszedłem z tego po jakichś 3-4 tygodniach. Zrozumiałem proces „walcz lub uciekaj”, poddałem się atakom paniki i chyba w pewnym sensie przemodelowałem swój mózg. Po przejściu 2 ostatnich ataków w ten sposób przestałem je mieć i tak naprawdę się ich bać. Tutaj CBT znalezione na necie zadziałało dobrze. Już kilka tygodni jestem wolny od ataków paniki, a nawet jakbym miał to nie są aż takie straszne, nic nie mogą mi zrobić, są jedynie cholernie nieprzyjemne.
Mam jednak inny problem. Najwyraźniej przegrzały mi się styki. Stale mi towarzyszy uczucie niepokoju, takie somatyczne uczucie gnijącego związującego czegoś w nadbrzuszu, jestem poddenerwowany, trochę załamany całą sytuacją. Byłem u psychiatry, dostałem leki (escitalopram). Robiłem 2 podejścia do nich. Wytrzymałem każdorazowo po kilka dni. Skutków ubocznych miałem całą masę, nie mogłem tego dalej brać. Nie mogłem po tym spać, miałem omamy, byłem nadpobudliwy, zalewałem się potem, fatalne myśli mnie nachodziły, niepokój 2x większy. 3 dni od odstawienia wszystko ustąpiło.
Co jest teraz ? Marnuję 90% czasu na myślenie o tym, że coś jest nie tak, ale nie jestem w stanie wyjaśnić tak naprawdę co, jestem poddenerwowany, przybity, coś mnie gniecie i wiąże wszystkie moje myśli.
Niestety nie mogę za dużo czytać i słuchać. Słuchanie o symptomach innych ludzi tylko wkręca mi nowe symptomy na które podświadomie zaczynam zwracać nagle uwagę. To mi bardzo szkodzi, bo jak usłyszę, że komuś szybciej bije serce, zaczynam sprawdzać swoje, czy też tak mam. Jak wcześniej tego nie miałem to teraz już mam itd. Dlatego nie mogę wchodzić, ani czytać za wiele.
Kochani. Chciałbym odburzonym zadać pytanie:
- Czy nerwicę (zaburzenia lękowe) da się naprawdę wyleczyć, lub po prostu o niej zapomnieć ? Czy jedynie udaje się ją tylko wyciszyć przez większość część dnia, ale ona zawsze gdzieś dopada i męczy ?
Moje pytanie może być śmieszne, ale bardzo potrzebuję otuchy i siły do walki! Lekarze psychiatrzy unikają odpowiedzi na to pytanie i walą tylko leki. Nie chcę leków, nie wierzę, że w tym przypadku one leczą cokolwiek, jak na moje akurat tutaj jedynie mogą pomagać przy objawach, ale nie „wyleczyć”. Chyba, że się mylę ?
Serdeczne pozdrowienia dla Wszystkich czytających!
Mam na imię Marek i świat mi stanął ostatnio na głowie. Byłem super pewny siebie, silny, dzielny, zabawny, nie dotyczyły mnie absolutnie żadne problemy zaburzeniowe. Parłem ostro do przodu, żyjąc mimo wszystko w dużym stresie w pracy, zapijając się stale kawą, nie szanowałem swojego organizmu i psychiki uznając, że wyśpię się po śmierci. Organizm zaczął dawać pewne objawy, ale wszystko było jeszcze dobrze. Żeby się jednak uspokoić wpadłem na najgłupszy pomysł w życiu, który mi je właśnie zrujnował…
Zapaliłem coś dziwnego (czego normalnie nie robię, raz wystarczyło) i omdlałem. Nie było by w tym nic złego gdyby nie moja reakcja organizmu - przeraziłem się tym tak potwornie, że dostałem ataku paniki. Co ciekawe nic mi po tym nie było. Spokojnie sobie żyłem przez miesiąc w błogiej nieświadomości. Było, minęło, zapaliłem, stało się, zapomniałem. Uznałem, że to wina tego czegoś, nigdy więcej tego świństwa do ust nie wezmę i po problemie. Niestety to przypomniało o sobie.
Miesiąc później jak zwykle pracowałem na pełnych obrotach, katowałem się kawą i zakręciło mi się lekko w głowie. Tylko lekko, a ja postawiłem organizm w stan mega zagrożenia, po co? Dlaczego? Przereagowałem i atak paniki. Tym razem świadomie. Klasyczne objawy, miękkie nogi, sucho w ustach, problemy z wysłowieniem się przez zaciśnięte gardło, ogromne napięcie i myśli „mam zawał”. Od tego się zaczęła spirala myśli.
Później dostawałem kolejnych napadów co kilka dni, zacząłem skanować non stop swoje ciało. Jak się przesłyszałem to myśl „odchodzę od zmysłów”, jak czegoś zapomniałem to „gubisz już pamięć”, jak coś mi się przywidziało „stary wariujesz, zaraz psychiatryk Ciebie czeka” i każdorazowo atak paniki.
Wyszedłem z tego po jakichś 3-4 tygodniach. Zrozumiałem proces „walcz lub uciekaj”, poddałem się atakom paniki i chyba w pewnym sensie przemodelowałem swój mózg. Po przejściu 2 ostatnich ataków w ten sposób przestałem je mieć i tak naprawdę się ich bać. Tutaj CBT znalezione na necie zadziałało dobrze. Już kilka tygodni jestem wolny od ataków paniki, a nawet jakbym miał to nie są aż takie straszne, nic nie mogą mi zrobić, są jedynie cholernie nieprzyjemne.
Mam jednak inny problem. Najwyraźniej przegrzały mi się styki. Stale mi towarzyszy uczucie niepokoju, takie somatyczne uczucie gnijącego związującego czegoś w nadbrzuszu, jestem poddenerwowany, trochę załamany całą sytuacją. Byłem u psychiatry, dostałem leki (escitalopram). Robiłem 2 podejścia do nich. Wytrzymałem każdorazowo po kilka dni. Skutków ubocznych miałem całą masę, nie mogłem tego dalej brać. Nie mogłem po tym spać, miałem omamy, byłem nadpobudliwy, zalewałem się potem, fatalne myśli mnie nachodziły, niepokój 2x większy. 3 dni od odstawienia wszystko ustąpiło.
Co jest teraz ? Marnuję 90% czasu na myślenie o tym, że coś jest nie tak, ale nie jestem w stanie wyjaśnić tak naprawdę co, jestem poddenerwowany, przybity, coś mnie gniecie i wiąże wszystkie moje myśli.
Niestety nie mogę za dużo czytać i słuchać. Słuchanie o symptomach innych ludzi tylko wkręca mi nowe symptomy na które podświadomie zaczynam zwracać nagle uwagę. To mi bardzo szkodzi, bo jak usłyszę, że komuś szybciej bije serce, zaczynam sprawdzać swoje, czy też tak mam. Jak wcześniej tego nie miałem to teraz już mam itd. Dlatego nie mogę wchodzić, ani czytać za wiele.
Kochani. Chciałbym odburzonym zadać pytanie:
- Czy nerwicę (zaburzenia lękowe) da się naprawdę wyleczyć, lub po prostu o niej zapomnieć ? Czy jedynie udaje się ją tylko wyciszyć przez większość część dnia, ale ona zawsze gdzieś dopada i męczy ?
Moje pytanie może być śmieszne, ale bardzo potrzebuję otuchy i siły do walki! Lekarze psychiatrzy unikają odpowiedzi na to pytanie i walą tylko leki. Nie chcę leków, nie wierzę, że w tym przypadku one leczą cokolwiek, jak na moje akurat tutaj jedynie mogą pomagać przy objawach, ale nie „wyleczyć”. Chyba, że się mylę ?
Serdeczne pozdrowienia dla Wszystkich czytających!