Cześć wszystkim, tu Daria
: 19 października 2018, o 11:39
Hej wszystkim!
Mam 24 lata. Znalazłam to forum szukając w necie co może mi dolegać, co może sprawiać, że zupełnie odechciało mi się żyć, z dnia na dzień stałam się zupełnie pozbawiona sił, celów, czerpania radości z czegokolwiek. Dużo chciałabym Wam powiedzieć, ale może zacznę od początku i postaram się po kolei powiedzieć to co leży mi na sercu.
Wszystko zaczęło się w tym roku, w marcu. Ostatni rok studiów, praca na pół etatu w analizie danych, narzeczony, przyjaciele i rodzina, nie patologiczna, ale bardzo zaburzona.
Studia - poszłam na kierunek, który nie był łatwy, ale nie wiem w sumie po co na niego poszłam, dużo ludzi mówiło, że będzie po nim praca, mój chłopak mówił, że super będzie specjalność, którą wybrałam (inżynieria finansowa) i ja tak ślepo za tym wszystkim podążyłam. Z racji, że wszystko chciałam robić jak najlepiej, uczyłam się, nigdy nie umiałam nauczyć się byle jak, byle na 3. Zawsze musiało być wszystko na maxa, często było tak, że nie robiłam nic w domu, wolałam też umawiać się z innymi, kiedy nie ma kolokwiów, brakowało mi takiej spontaniczności. Oczywiście udało mi się mieć stypendium kilka razy, wtedy satysfakcja, że udało się i tak się przyzwyczaiłam, że jakoś się udaje. Teraz oczywiście jak myślę o tym wszystkim przychodzi dużo wątpliwości, myśli: przecież ryłam jak taki kujon, wszystko na pamięć, nie byłam w tym dobra. Potem przypominam sobie jak koleżanki mi mówiły, skąd to wiesz, jak na to wpadłaś, więc myślę sobie: były chyba przedmioty, które nawet lubiłam, czułam się w nich dobrze, takie głównie ścisłe, np. ekonometria, matematyka finansowa. Tylko pytanie: po co ja to wszystko robiłam? Bo chyba nie dla siebie? I tu powiedzcie mi proszę macie też takie wątpliwości na temat studiowania? Że nie wiecie po co w ogóle Wam to było, że nie czuliście, że trafiliście na to, co by Was interesowało? Ostatni rok pisanie pracy magisterskiej - nie wiem jaki temat, nie mam pomysłu, ciągle myśli, że to wszystko bez sensu, jeden rozdział pisałam nie wiem ile czasu, miksując rzeczy z książek, spędzałam nad tym tyle czasu, że potrafiłam cały weekend męczyć kilka stron. Nigdy nie lubiłam pisać, sprawiało mi to problem, jakieś wypracowania na polski to często mama (nauczycielka) mi pomagała.
Praca - raz już poszłam na praktykę do funduszu inwestycyjnego (poleciła mnie tam jedna profesor) - poszłam, był jakiś test na którym się spaliłam, bo brak mi wiedzy ogólnej (jak ją mieć jak żyje się głównie nauką niepotrzebnych w życiu rzeczy i imprezami), po tygodniu zrezygnowałam, bo skok na głęboką wodę, bo nie interesuje mnie to, znajdę inną pracę jeszcze. Wtedy jakoś zapomniałam, ale była później presja, jak wróciłam z work and travel (byłam ratowniczką, nawet to mnie czasem stresowało), że powinnam już gdzieś iść, inni mieli praktyki jak mnie nie było w kraju. Poszłam do firmy zajmującej się analizą danych, dopóki sobie radziłam i umiałam robić pewne rzeczy to ok, atmosfera była super, lubiłam bardzo tych ludzi, później zmienili mi trochę zespół, zaczęła się poważniejsza praca, wymagająca trochę większego zaangażowania, pisania jakichś maili z szefem i już nie mogłam chodzić na luzie do pracy, myślałam o niej w domu, zabierałam coś do domu, bo w pracy miałam stres i nie myślałam za bardzo, więc mówiłam ok, spróbuję to dokończyć później w domu (ale jak ogarnąć studia, pracę, jakieś inne rzeczy i jeszcze mieć czas dla narzeczonego, przyjaciółki, pracy mgr itp.) I pewnego dnia już nie podniosłam się w sobotę z łóżka, leżałam w nic praktycznie 2 tyg, nie wiedziałam co to jest. Wszyscy mówili, że przemęczenie, że dużo obowiązków, ja już wtedy mówiłam, że dużo ludzi godzi i pracę i uczelnię, a ja co? Myśli, że już będę bała się pójść do pracy. Z tej zrezygnowałam i od tego się zaczęło, bo później bałam się obok niej poruszać, że spotkam tamtych ludzi, bardzo ich lubiłam, ale myśli: że co im powiem? Na uczelni wzięłam dziekankę, został mi tak naprawdę jeden semestr.
Rodzina Tata nie mieszkał z nami od 2010 roku, ma kogoś, ale tak naprawdę dowiedziałam się o tej osobie niedawno. Ja mieszkałam z mamą i siostrą. Z siostrą odkąd pamiętam były problemy, najpierw że ADHD, później w 2 gimnazjum przestała chodzić do szkoły, fobia społeczna, agresja w domu, często zdarzało się, że chciała bić mamę albo mnie, ja to przeżywałam, bałam się iść na imprezę, bo może coś mamie zrobi. Przejmowałam się ciągle mamą, że co ona ma za życie z nią, czułam się od nich uzależniona i tak w sumie do teraz. Nie jest już agresywna, ale fobia jeszcze jest. Od miesiąca mieszkam sama z narzeczonym, a mieszkaniu po jego babci, chciałam żeby to mnie nauczyło samodzielności, żebym nie spędzała z nimi tyle czasu, ale jest strach, że będę sama cały dzień, chciałabym iść do pracy, ale boję się kolejnej próby... Ale bardzo bym chciała się czymś zająć.
I zostałam bez niczego... tak od marca. Próbowałam iść raz do pracy w sieciówce odzieżowej, dwa tygodnie niecałe jakoś działałam, choć traktowałam roznoszenie ciuchów po całym sklepie jak Mount Everest, no bo nie pamiętałam tak dobrze jak coś leży, trafiłam na duży ruch bo zniżki wakacyjne, chciałam mieć dobry kontakt z innymi dziewczynami, ale nie mogłam się na tym wszystkim jednocześnie skupić. I zrezygnowałam...
Powiedzcie mi, czy macie tak w nerwicy, że zastanawiacie się milion razy nad tym czy robicie jakąś rzecz dobrze? Czy sprawdzacie każdy swój ruch? Czy czujecie jakbyście robili coś w zwolnionym tempie mimo, że staracie się nie ociągać? Jak radzicie sobie z brakiem koncentracji i pamięci spędzając czas z najbliższymi? Kiedy nie wiecie co powiedzieli kilka sekund wcześniej, a nie chcecie się powtarzać i pytać o to samo tyle razy?
Zawsze miałam problemy z przyjęciem krytyki, z wyrażeniem swojego zdania, zawsze patrzyłam na innych, chciałam się im przypodobać, nie wiem dlaczego, tak po prostu było. Źle się z tym czuję i chciałabym to zmienić, umieć iść pod prąd, nie bać się zmian, podjęcia ryzyka.
Jak żyć mimo tych wszystkich objawów, tych somatów i lęków, tego ciągłego zmęczenia... Nie czuć, że życie ucieka między palcami. Mam narzeczonego, którego kocham, mam przyjaciółki, które są ze mną mimo wszystko, a ja nie chcę stanąć w miejscu i to wszystko stracić.
Trzymajcie się wszyscy!
Mam 24 lata. Znalazłam to forum szukając w necie co może mi dolegać, co może sprawiać, że zupełnie odechciało mi się żyć, z dnia na dzień stałam się zupełnie pozbawiona sił, celów, czerpania radości z czegokolwiek. Dużo chciałabym Wam powiedzieć, ale może zacznę od początku i postaram się po kolei powiedzieć to co leży mi na sercu.
Wszystko zaczęło się w tym roku, w marcu. Ostatni rok studiów, praca na pół etatu w analizie danych, narzeczony, przyjaciele i rodzina, nie patologiczna, ale bardzo zaburzona.
Studia - poszłam na kierunek, który nie był łatwy, ale nie wiem w sumie po co na niego poszłam, dużo ludzi mówiło, że będzie po nim praca, mój chłopak mówił, że super będzie specjalność, którą wybrałam (inżynieria finansowa) i ja tak ślepo za tym wszystkim podążyłam. Z racji, że wszystko chciałam robić jak najlepiej, uczyłam się, nigdy nie umiałam nauczyć się byle jak, byle na 3. Zawsze musiało być wszystko na maxa, często było tak, że nie robiłam nic w domu, wolałam też umawiać się z innymi, kiedy nie ma kolokwiów, brakowało mi takiej spontaniczności. Oczywiście udało mi się mieć stypendium kilka razy, wtedy satysfakcja, że udało się i tak się przyzwyczaiłam, że jakoś się udaje. Teraz oczywiście jak myślę o tym wszystkim przychodzi dużo wątpliwości, myśli: przecież ryłam jak taki kujon, wszystko na pamięć, nie byłam w tym dobra. Potem przypominam sobie jak koleżanki mi mówiły, skąd to wiesz, jak na to wpadłaś, więc myślę sobie: były chyba przedmioty, które nawet lubiłam, czułam się w nich dobrze, takie głównie ścisłe, np. ekonometria, matematyka finansowa. Tylko pytanie: po co ja to wszystko robiłam? Bo chyba nie dla siebie? I tu powiedzcie mi proszę macie też takie wątpliwości na temat studiowania? Że nie wiecie po co w ogóle Wam to było, że nie czuliście, że trafiliście na to, co by Was interesowało? Ostatni rok pisanie pracy magisterskiej - nie wiem jaki temat, nie mam pomysłu, ciągle myśli, że to wszystko bez sensu, jeden rozdział pisałam nie wiem ile czasu, miksując rzeczy z książek, spędzałam nad tym tyle czasu, że potrafiłam cały weekend męczyć kilka stron. Nigdy nie lubiłam pisać, sprawiało mi to problem, jakieś wypracowania na polski to często mama (nauczycielka) mi pomagała.
Praca - raz już poszłam na praktykę do funduszu inwestycyjnego (poleciła mnie tam jedna profesor) - poszłam, był jakiś test na którym się spaliłam, bo brak mi wiedzy ogólnej (jak ją mieć jak żyje się głównie nauką niepotrzebnych w życiu rzeczy i imprezami), po tygodniu zrezygnowałam, bo skok na głęboką wodę, bo nie interesuje mnie to, znajdę inną pracę jeszcze. Wtedy jakoś zapomniałam, ale była później presja, jak wróciłam z work and travel (byłam ratowniczką, nawet to mnie czasem stresowało), że powinnam już gdzieś iść, inni mieli praktyki jak mnie nie było w kraju. Poszłam do firmy zajmującej się analizą danych, dopóki sobie radziłam i umiałam robić pewne rzeczy to ok, atmosfera była super, lubiłam bardzo tych ludzi, później zmienili mi trochę zespół, zaczęła się poważniejsza praca, wymagająca trochę większego zaangażowania, pisania jakichś maili z szefem i już nie mogłam chodzić na luzie do pracy, myślałam o niej w domu, zabierałam coś do domu, bo w pracy miałam stres i nie myślałam za bardzo, więc mówiłam ok, spróbuję to dokończyć później w domu (ale jak ogarnąć studia, pracę, jakieś inne rzeczy i jeszcze mieć czas dla narzeczonego, przyjaciółki, pracy mgr itp.) I pewnego dnia już nie podniosłam się w sobotę z łóżka, leżałam w nic praktycznie 2 tyg, nie wiedziałam co to jest. Wszyscy mówili, że przemęczenie, że dużo obowiązków, ja już wtedy mówiłam, że dużo ludzi godzi i pracę i uczelnię, a ja co? Myśli, że już będę bała się pójść do pracy. Z tej zrezygnowałam i od tego się zaczęło, bo później bałam się obok niej poruszać, że spotkam tamtych ludzi, bardzo ich lubiłam, ale myśli: że co im powiem? Na uczelni wzięłam dziekankę, został mi tak naprawdę jeden semestr.
Rodzina Tata nie mieszkał z nami od 2010 roku, ma kogoś, ale tak naprawdę dowiedziałam się o tej osobie niedawno. Ja mieszkałam z mamą i siostrą. Z siostrą odkąd pamiętam były problemy, najpierw że ADHD, później w 2 gimnazjum przestała chodzić do szkoły, fobia społeczna, agresja w domu, często zdarzało się, że chciała bić mamę albo mnie, ja to przeżywałam, bałam się iść na imprezę, bo może coś mamie zrobi. Przejmowałam się ciągle mamą, że co ona ma za życie z nią, czułam się od nich uzależniona i tak w sumie do teraz. Nie jest już agresywna, ale fobia jeszcze jest. Od miesiąca mieszkam sama z narzeczonym, a mieszkaniu po jego babci, chciałam żeby to mnie nauczyło samodzielności, żebym nie spędzała z nimi tyle czasu, ale jest strach, że będę sama cały dzień, chciałabym iść do pracy, ale boję się kolejnej próby... Ale bardzo bym chciała się czymś zająć.
I zostałam bez niczego... tak od marca. Próbowałam iść raz do pracy w sieciówce odzieżowej, dwa tygodnie niecałe jakoś działałam, choć traktowałam roznoszenie ciuchów po całym sklepie jak Mount Everest, no bo nie pamiętałam tak dobrze jak coś leży, trafiłam na duży ruch bo zniżki wakacyjne, chciałam mieć dobry kontakt z innymi dziewczynami, ale nie mogłam się na tym wszystkim jednocześnie skupić. I zrezygnowałam...
Powiedzcie mi, czy macie tak w nerwicy, że zastanawiacie się milion razy nad tym czy robicie jakąś rzecz dobrze? Czy sprawdzacie każdy swój ruch? Czy czujecie jakbyście robili coś w zwolnionym tempie mimo, że staracie się nie ociągać? Jak radzicie sobie z brakiem koncentracji i pamięci spędzając czas z najbliższymi? Kiedy nie wiecie co powiedzieli kilka sekund wcześniej, a nie chcecie się powtarzać i pytać o to samo tyle razy?
Zawsze miałam problemy z przyjęciem krytyki, z wyrażeniem swojego zdania, zawsze patrzyłam na innych, chciałam się im przypodobać, nie wiem dlaczego, tak po prostu było. Źle się z tym czuję i chciałabym to zmienić, umieć iść pod prąd, nie bać się zmian, podjęcia ryzyka.
Jak żyć mimo tych wszystkich objawów, tych somatów i lęków, tego ciągłego zmęczenia... Nie czuć, że życie ucieka między palcami. Mam narzeczonego, którego kocham, mam przyjaciółki, które są ze mną mimo wszystko, a ja nie chcę stanąć w miejscu i to wszystko stracić.
Trzymajcie się wszyscy!