Witamy- ja i dziesiątki moich "ukochanych" zaburzeń;)
: 16 września 2018, o 17:13
Witam, lat mam 18, na imię mi Zuzanna i w sumie nie wiem czy piszę w odpowiednim miejscu i czy ktokolwiek zabierze się za lekturę moich zaburzeń, a jeżeli już to miło mi, że mogę z kimś się tym podzielić lub nawet może pomóc;)
Zaczęło się dawno, kiedy miałam może z 8 lat, panicznym strachem przed wymiotowaniem. Gdy przeszłam przez wtedy dla mnie najokropniejszą grypę żołądkową, zaczęło się od: niedotykania przedmiotów, których dotykałam podczas choroby (jak widać to początki mojej nerwicy natręctw) i niejedzenia. To ostatnie przeszło, niestety natręctwa zostały.. Odkęcanie kurków i otwieranie drzwi łokciami, byle nie dłonią, nieustanne liczenie rzeczy, czynności, zawsze po 5... Problemy z jedzeniem wróciły jednak 3 lata później po tym, jak zobaczyłam koleżankę wymiotującą niemalże na mnie. I się zaczeło. Byłam dzieckiem dość przy kości, a w parę miesięcy schudłam z ponad 50 kg na 30 parę. Rodzice nie wiedzieli już, co ze mną zrobić, podejżewali anoreksję bo to rodzinny problem. Najpierw zwykły szpital, potem oddział gastroenterologii, a na końcu miesiąc na oddziale psychiatrycznym. Leczona byłam i traktowana jak anorektyczka, wystarczyło przytyć do 40kg i do domu.. Nikomu nie powiedziałam wtedy, że to strach przed wymiotowaniem. Ale o dziwo, przeszło mi. Wróciło jednak 2 lata później jako lęk społeczny. Nie było mowy o wyjeździe na zakupy czy też wyjściu do kościoła, zawroty głowy i ścisk w żołądku: norma. To również przeszlo, ale jak widać, tylko po to, żeby wrócić ze zdwojoną siłą teraz. Początek: jakoś koniec maja. Zawroty w głowie w szkole takie, że do łazienki szłam po ścianie, ale patrzyłam na to z nadzieją, w końcu to przecież prawie początek wakacji. Nie zaczął się on jednak dla mnie pomyślnie, a mianowicie pobytem na SORze z powodu bólu brzucha. Oczywiście panika, że to wyrostek, ryk, nawet zastrzyki nie pomogły. Ale jednak na miesiąc był spokój (jak możecie się domyślić, nic mi nie było) Na początku sierpnia: uderzenie w głowe. Sama czułam, że lekkie, bez omdlenia czy zawrotów głowy. Jednakże wtedy nasiliło się, już od jakiegoś czasu (lecz baaardzo rzadko) obecne u mnie, uczucie odrealnienia. Nie będę was zamęczać moimi odczuciami, sami dobrze wiecie, jak to wygląda. Nigdy nie było ono tak nasilone, a więc wizyta u neurologa to był mój wewnętrzny mus. Skierowanie na TK, wynik dobry. Myślalałam, że już będzie w porządku. Niestety.. wtedy przypomniałam sobie o moim powiększonym węźle chłonnym na szyi. Oczywiście (co moje ulubione) naczytałam się już w Intenecie o rakach i zaczęły się nieustające paniki. Sam węzeł jakby zaczął mnie swędzieć, pojawił się też stan podgorączkowy. Przez pare dni (do dnia usg szyi) czułam się jakby postawiono mi wyrok śmierci. Nie chciałam się już widywać z bliskimi, żeby nie tęsknili za mną aż tak bardzo. Nawet przestałam interesować się moimi włosami, bo przecież ludziom po chemii one wypadają, nie chciałam się do nich przyzwyczajać. Wynik usg: powiekszone węzły chłonne do 4 mm, typowo pozapalne. Już się uspokoiłam, jednakże pech chciał (do czego przyczyniło się zapewne moje bycie niezdarną), że uderzyłam się ponownie w głowę. Również nie zasłabłam i nie miałam typowo pourazowych objawów, ale czuję się mimo to jakbym miała tykającą bombę w głowie. Mam już dość.. Ciągłego gapienia się w lustro, aby sprawdzić czy źrenice są w tym samym rozmiarze. Ciągłego wsłuchiwania się w ból głowy i sprawdzania w Internecie czy to krwiak, czy ucisk, czy inna cholera. Powróciły fobie społeczne.. Wyjście gdzieś to dla mnie koszmar, czuję jakby ktoś miał nade mną władzę i jakby to od niego a nie ode mnie zależało czy zaraz się przewrócę, czy zemdleję.. Odrealnienie wzrosło do takiego stopnia, że czuję się jakbym była w śpiączce i podświadomie czuła, że coś jest nie tak. Wiem, że powinnam udać się do psychiatry, mimo to, po tym jak "beznadziejne" dla mnie było leczenie psychiatryczne 7 lat temu, czuję, że żaden psychiatra mnie nie zrozumie, a jedynie potraktuje jak "następną", wypisze jakiś psychotrop, a 200 zł weźmie.
Dlatego wreszcie zdecydowałam się na dołączenie tutaj, jest mi bardzo miło i myślę, że będę w stanie pomóc komuś, a ktoś mi (Podziwiam za dobrnięcie aż tutaj
Zaczęło się dawno, kiedy miałam może z 8 lat, panicznym strachem przed wymiotowaniem. Gdy przeszłam przez wtedy dla mnie najokropniejszą grypę żołądkową, zaczęło się od: niedotykania przedmiotów, których dotykałam podczas choroby (jak widać to początki mojej nerwicy natręctw) i niejedzenia. To ostatnie przeszło, niestety natręctwa zostały.. Odkęcanie kurków i otwieranie drzwi łokciami, byle nie dłonią, nieustanne liczenie rzeczy, czynności, zawsze po 5... Problemy z jedzeniem wróciły jednak 3 lata później po tym, jak zobaczyłam koleżankę wymiotującą niemalże na mnie. I się zaczeło. Byłam dzieckiem dość przy kości, a w parę miesięcy schudłam z ponad 50 kg na 30 parę. Rodzice nie wiedzieli już, co ze mną zrobić, podejżewali anoreksję bo to rodzinny problem. Najpierw zwykły szpital, potem oddział gastroenterologii, a na końcu miesiąc na oddziale psychiatrycznym. Leczona byłam i traktowana jak anorektyczka, wystarczyło przytyć do 40kg i do domu.. Nikomu nie powiedziałam wtedy, że to strach przed wymiotowaniem. Ale o dziwo, przeszło mi. Wróciło jednak 2 lata później jako lęk społeczny. Nie było mowy o wyjeździe na zakupy czy też wyjściu do kościoła, zawroty głowy i ścisk w żołądku: norma. To również przeszlo, ale jak widać, tylko po to, żeby wrócić ze zdwojoną siłą teraz. Początek: jakoś koniec maja. Zawroty w głowie w szkole takie, że do łazienki szłam po ścianie, ale patrzyłam na to z nadzieją, w końcu to przecież prawie początek wakacji. Nie zaczął się on jednak dla mnie pomyślnie, a mianowicie pobytem na SORze z powodu bólu brzucha. Oczywiście panika, że to wyrostek, ryk, nawet zastrzyki nie pomogły. Ale jednak na miesiąc był spokój (jak możecie się domyślić, nic mi nie było) Na początku sierpnia: uderzenie w głowe. Sama czułam, że lekkie, bez omdlenia czy zawrotów głowy. Jednakże wtedy nasiliło się, już od jakiegoś czasu (lecz baaardzo rzadko) obecne u mnie, uczucie odrealnienia. Nie będę was zamęczać moimi odczuciami, sami dobrze wiecie, jak to wygląda. Nigdy nie było ono tak nasilone, a więc wizyta u neurologa to był mój wewnętrzny mus. Skierowanie na TK, wynik dobry. Myślalałam, że już będzie w porządku. Niestety.. wtedy przypomniałam sobie o moim powiększonym węźle chłonnym na szyi. Oczywiście (co moje ulubione) naczytałam się już w Intenecie o rakach i zaczęły się nieustające paniki. Sam węzeł jakby zaczął mnie swędzieć, pojawił się też stan podgorączkowy. Przez pare dni (do dnia usg szyi) czułam się jakby postawiono mi wyrok śmierci. Nie chciałam się już widywać z bliskimi, żeby nie tęsknili za mną aż tak bardzo. Nawet przestałam interesować się moimi włosami, bo przecież ludziom po chemii one wypadają, nie chciałam się do nich przyzwyczajać. Wynik usg: powiekszone węzły chłonne do 4 mm, typowo pozapalne. Już się uspokoiłam, jednakże pech chciał (do czego przyczyniło się zapewne moje bycie niezdarną), że uderzyłam się ponownie w głowę. Również nie zasłabłam i nie miałam typowo pourazowych objawów, ale czuję się mimo to jakbym miała tykającą bombę w głowie. Mam już dość.. Ciągłego gapienia się w lustro, aby sprawdzić czy źrenice są w tym samym rozmiarze. Ciągłego wsłuchiwania się w ból głowy i sprawdzania w Internecie czy to krwiak, czy ucisk, czy inna cholera. Powróciły fobie społeczne.. Wyjście gdzieś to dla mnie koszmar, czuję jakby ktoś miał nade mną władzę i jakby to od niego a nie ode mnie zależało czy zaraz się przewrócę, czy zemdleję.. Odrealnienie wzrosło do takiego stopnia, że czuję się jakbym była w śpiączce i podświadomie czuła, że coś jest nie tak. Wiem, że powinnam udać się do psychiatry, mimo to, po tym jak "beznadziejne" dla mnie było leczenie psychiatryczne 7 lat temu, czuję, że żaden psychiatra mnie nie zrozumie, a jedynie potraktuje jak "następną", wypisze jakiś psychotrop, a 200 zł weźmie.
Dlatego wreszcie zdecydowałam się na dołączenie tutaj, jest mi bardzo miło i myślę, że będę w stanie pomóc komuś, a ktoś mi (Podziwiam za dobrnięcie aż tutaj