Witam Was
: 18 sierpnia 2018, o 19:58
Cześć wszystkim! Nazywam sie Krystyna i wbrew temu co mogloby sugerowac moje imię, mam 27 lat.
Znalazlam to forum jakis czas temu na db w grupie Zdrowa Glowa. Od tamtej pory zagladalam tu kiedy bylo mi w jakis sposob ciezko, zeby konfrontowac swoje spostrzezenia i weryfikowac z innymi ludzmi.
Od jakiegos czasu, konkretnie od kilku miesiecy, intensywnie nie wiem kim jestem i co powinnam ze soba zrobic. Od killu miesiecy mieszkam w malowspierajacym domu rodzinnym, po tym jak wyprowadzilam sie od swojego partnera. Zrobilam to, poniewaz relacja ta byla dla mnie kosmicznie wyniszczająca
(Tu malu oftop: jesli kogos to mogloby zainteresowac, bywam strasznie atencyjna, moze to braki z dziecinstwa, natomiast dobralam sobie partnera rownie obojetnego i slepego na mnie jak kiedys moja matka. Wielokrotnie ranil mnie slowami, mowil strasznie przykre rzeczy, wyrazal poglady o milosci i zyciu, ktore nie miescily mi sie w glowie. Kiedy ja nie mialam juz w sobie radosci do zycia, obwinial mnie ze to moja wina ze tak mnie potraktowal i pytal gdzie jest ta zaradna dzieczyna ktora poznal. Z kazdym problemem, ktory on spowodowal we mnie, musialam sobie radzic sama. A on zyl sobie spokojnie, mimo ze ja ledwo moglam podniesc sie z lozka, w ogole go to nie interesowalo - bo ranilam go swoim ciaglym zlym humorem... Absurd! Swego czasu powiedzial tez ze gdy ktos daje sie wykorzystywac, to on by wykorzystywal. To problem wykorzystywanego, ze sobie na to pozwolil. Zero wyrzutow sumienia. Wlosy przy sluchaniu takich rzeczy naprawde staja dęba. Czasem w klotniach wykorzystywal tez moje problemy czy wspomnienia z dziecinstwa zeby wygrac klotnie.. Od tego czasu nie bylo juz mowy o porozumieniu, bo jak zyc z czlowiekiem ktoremu sie nie ufa.. Masakra. Choc bywaly i dobre chwile, ktore bardzo utrudniają osąd sytuacji z wewnątrz.)
Anyway. Ciesze sie, że czesciowo wyzwolilam sie z tej sytuacji, jest mi już troche lepiej. Pamietam jak pierwszy raz szczerze sie zasmialam - to bylo ze 2 miesiace od wyprowadzki.. To bylo niesamowite uczucie. Troche to zajelo.
Jednak dalej jest mi trudno. Teraz zyje w pewnego rodzaju wycofaniu. Schowalam sie w domu rodzinnym twierdzac ze potrzebuje świętego spokoju na regenerację utraconych sil. Cala ta toksycznosc niestety ciagnie sie za mna (w postaci tegoż mężczyzny, do ktorego ciaglw mnie ciągnie, a ktory raz twierdzi ze kocha, innym razem traktuje jakby z pogardą?) i ciagnie a ja nie wiem jak to skonczyc.
Niby chce sie uwolnic, niby chce zaczac od nowa, zostawic gościa niech spada. Niech bedzie bezduszny dla innych, bo ja tego nie potrzebuje do niczego. Czuje w sobie wielka zlosc, ze w ogole dalam sie wciagnac w taka relacje, ze pozwolilam zeby ktoś mnie zle traktowal, ponizał. Z drugiej czuje sie bezradna jak dziecko, mim ze juz prawie 30 lat na karku.
Chce pojsc na terapie i przepracowac straszne dziecinstwo, pozbyc sie tego balastu i pojsc dalej, zaczac wykorzystywac w koncu swoje talenty, rozwijac sie zawodowo, ale choc jak nigdy teraz mam wiele mozliwosci (stala, dobra praca, tymczasowa baza w domu, zielen wokol domu, zdrowe otoczenie pod miastem - czego chiec wiecej), mam tez jakas wewnetrzna blokade. Sabotuje samą siebie.
Moze to lęk, ze wszystko kiedy zostawie za soba, to pojde dalej sama.
Moze to brak wiary w to ze potrafie dokonac w sobie zmian i ze w ogole ta sytuacja jest do wygrania.
Mysle tez ze jest tu obawa ze jesli sie zmienie, to nie bede pasowala do dotychczasowego miejsca, ludzi...
Boje sie tez ze okaze sie ze moje nieudane zwiazki to moja wina, albo ze ktos z przeszlosci byl okej tylko ja zdusilam to w jakis sposob.
Boje sie prawdy o sobie.
Boje sie ze to zajmie tyle czasu, ze nie zdaze miec swojej rodziny, a dopoki nie radze sobie ze soba to o czym w ogole mowa. Widzialam kilka niedojrzalych ludzi, dziekue bardzo serwowac komus taki rollercoaster.
Reasumując, nie wiem co mi jest. Chyba jakis lęk, brak wiary w siebie, uwiklanie w jalis toksyczny uklad, ktory juz dawno powinien zostac ucięty, ale jakos tak mi trudno... Szukam nowego spojrzenia na to wszystko, szukam dobrej rady, szukam sposobu na przełamanie tych barier. Jestem zagubiona.
Wybaczcie przydlugawy post. Moze ktos dobrnie do konca, choc konkluzja raczej wyplywa z tego nijaka.
Pozdrawiam serdecznie,
Kry.
Znalazlam to forum jakis czas temu na db w grupie Zdrowa Glowa. Od tamtej pory zagladalam tu kiedy bylo mi w jakis sposob ciezko, zeby konfrontowac swoje spostrzezenia i weryfikowac z innymi ludzmi.
Od jakiegos czasu, konkretnie od kilku miesiecy, intensywnie nie wiem kim jestem i co powinnam ze soba zrobic. Od killu miesiecy mieszkam w malowspierajacym domu rodzinnym, po tym jak wyprowadzilam sie od swojego partnera. Zrobilam to, poniewaz relacja ta byla dla mnie kosmicznie wyniszczająca
(Tu malu oftop: jesli kogos to mogloby zainteresowac, bywam strasznie atencyjna, moze to braki z dziecinstwa, natomiast dobralam sobie partnera rownie obojetnego i slepego na mnie jak kiedys moja matka. Wielokrotnie ranil mnie slowami, mowil strasznie przykre rzeczy, wyrazal poglady o milosci i zyciu, ktore nie miescily mi sie w glowie. Kiedy ja nie mialam juz w sobie radosci do zycia, obwinial mnie ze to moja wina ze tak mnie potraktowal i pytal gdzie jest ta zaradna dzieczyna ktora poznal. Z kazdym problemem, ktory on spowodowal we mnie, musialam sobie radzic sama. A on zyl sobie spokojnie, mimo ze ja ledwo moglam podniesc sie z lozka, w ogole go to nie interesowalo - bo ranilam go swoim ciaglym zlym humorem... Absurd! Swego czasu powiedzial tez ze gdy ktos daje sie wykorzystywac, to on by wykorzystywal. To problem wykorzystywanego, ze sobie na to pozwolil. Zero wyrzutow sumienia. Wlosy przy sluchaniu takich rzeczy naprawde staja dęba. Czasem w klotniach wykorzystywal tez moje problemy czy wspomnienia z dziecinstwa zeby wygrac klotnie.. Od tego czasu nie bylo juz mowy o porozumieniu, bo jak zyc z czlowiekiem ktoremu sie nie ufa.. Masakra. Choc bywaly i dobre chwile, ktore bardzo utrudniają osąd sytuacji z wewnątrz.)
Anyway. Ciesze sie, że czesciowo wyzwolilam sie z tej sytuacji, jest mi już troche lepiej. Pamietam jak pierwszy raz szczerze sie zasmialam - to bylo ze 2 miesiace od wyprowadzki.. To bylo niesamowite uczucie. Troche to zajelo.
Jednak dalej jest mi trudno. Teraz zyje w pewnego rodzaju wycofaniu. Schowalam sie w domu rodzinnym twierdzac ze potrzebuje świętego spokoju na regenerację utraconych sil. Cala ta toksycznosc niestety ciagnie sie za mna (w postaci tegoż mężczyzny, do ktorego ciaglw mnie ciągnie, a ktory raz twierdzi ze kocha, innym razem traktuje jakby z pogardą?) i ciagnie a ja nie wiem jak to skonczyc.
Niby chce sie uwolnic, niby chce zaczac od nowa, zostawic gościa niech spada. Niech bedzie bezduszny dla innych, bo ja tego nie potrzebuje do niczego. Czuje w sobie wielka zlosc, ze w ogole dalam sie wciagnac w taka relacje, ze pozwolilam zeby ktoś mnie zle traktowal, ponizał. Z drugiej czuje sie bezradna jak dziecko, mim ze juz prawie 30 lat na karku.
Chce pojsc na terapie i przepracowac straszne dziecinstwo, pozbyc sie tego balastu i pojsc dalej, zaczac wykorzystywac w koncu swoje talenty, rozwijac sie zawodowo, ale choc jak nigdy teraz mam wiele mozliwosci (stala, dobra praca, tymczasowa baza w domu, zielen wokol domu, zdrowe otoczenie pod miastem - czego chiec wiecej), mam tez jakas wewnetrzna blokade. Sabotuje samą siebie.
Moze to lęk, ze wszystko kiedy zostawie za soba, to pojde dalej sama.
Moze to brak wiary w to ze potrafie dokonac w sobie zmian i ze w ogole ta sytuacja jest do wygrania.
Mysle tez ze jest tu obawa ze jesli sie zmienie, to nie bede pasowala do dotychczasowego miejsca, ludzi...
Boje sie tez ze okaze sie ze moje nieudane zwiazki to moja wina, albo ze ktos z przeszlosci byl okej tylko ja zdusilam to w jakis sposob.
Boje sie prawdy o sobie.
Boje sie ze to zajmie tyle czasu, ze nie zdaze miec swojej rodziny, a dopoki nie radze sobie ze soba to o czym w ogole mowa. Widzialam kilka niedojrzalych ludzi, dziekue bardzo serwowac komus taki rollercoaster.
Reasumując, nie wiem co mi jest. Chyba jakis lęk, brak wiary w siebie, uwiklanie w jalis toksyczny uklad, ktory juz dawno powinien zostac ucięty, ale jakos tak mi trudno... Szukam nowego spojrzenia na to wszystko, szukam dobrej rady, szukam sposobu na przełamanie tych barier. Jestem zagubiona.
Wybaczcie przydlugawy post. Moze ktos dobrnie do konca, choc konkluzja raczej wyplywa z tego nijaka.
Pozdrawiam serdecznie,
Kry.