Cześć
: 16 sierpnia 2018, o 00:33
Hej wszystkim.
Od kilku dobrych dni (i niestety nocy) przeglądam forum. Przeczytałam cały dział na temat nerwicy lękowe i odnalazlam tam siebie. Praktycznie w każdym wpisie jest coś ze mnie. Somaty, lęki, obawy.
Od niedawna mam stwierdzoną nerwicę lękową, w sumie od dawna miałam problemy z nerwami, ale dopiero teraz jak już było bardzo źle zdecydowałam się pójść do psychiatry. Biorę oropram i trittico, doraznie w razie wielkiego lęku mogę wziąć afobam.
Od dzieciństwa miałam problemy z lękiem, jednak zawsze to był lęk o kogoś. O rodziców, rodzeństwo.. Pochodzę z patologicznej rodziny, miałam ciężkie dzieciństwo, szybko zmarła mi. Mama, później guz mózgu chłopaka obecnie męża, później w tamtym roku ciężka choroba ojca która wypompowala mnie do 0. I pewnego dnia postanowiłam koniec z tym, koniec przejmowania się kimś innym, od dziś myślę tylko o sobie, o Mężu i o naszej przyszłości. No i fajnie szczęście trwalo może z miesiac.
Moje problemy zaczęły się od kwietnia, zrobiłam sobie profilaktycznie badanie cytologiczne i zaczęłam czytać w internecie na temat tego badania... Przeczytałam multum stron jak to wykryli u kogoś raka bla bla... No i się zaczęło.. 3 tygodnie oczekiwania na wynik był droga przez mękę, brak snu, płacz, myślenie o śmierci, pewność że mam raka... Przyszły wyniki - oczywiście jestem zdrowa... Ulga, radość, dziekowanie Bogu i obietnica, że już nigdy więcej.. Do momentu aż w domu zaczął nam kiedyś podczas kąpieli meza wyć czujnik czadu.. Na kilka sekund (prawdopodobnie baterie się wyczerpany) ale znowu się zaczęło.. Mimo tego że piec został sprawdzony i wyczyszczony przez fachowca który nie stwierdził nieprawidłowości wrócił mój brak snu, strach okrutny, kąpiele przy otwartych drzwiach i wszystkich oknach w domu itd... Następnie przyszły duszności.. Takie uczucie że mam za mało powietrza, próba dwa razy głębszego wdechu w końcu ziewniecie.. Dalej brak snu, obawa - to na pewno rak pluc, albo przełyku albo czegokolwiek. Na pewno rak i na pewno umrę. Lekarka stwierdziła że to z nerwów dała mi hydroksyzynę na 4 tyg - jeśli nie przejdzie to do psychiatry. Po hydroksyzynie okropne samopoczucie, podczas zasypianie uczucie spadania w dół, okropne więc po paru dniach przestałam brać. Minęły duszności, zaczął się ból pleców - na pewno rak kręgosłupa, jakiś guz, cokolwiek... Na pewno śmiertelne... O i tak to wszystko wprowadziło mnie do tego że wylądowałam na sorze, gdzie nic nie stwierdzili oprócz nerwicy (ekg, ciśnienie wszystko w normie jedynie puls podwyższony) ale zaczęło się źle samopoczucie.. Zmęczenie, bóle w klatce (of korz zawał), bóle mięśni (myśli że pójdzie mi zator), bezsenność, zły humor, mdłości, zawroty głowy.. O i tak trafiłam do szpitala, zrobili mi badania, hormony, morfologia, nawet markery nowotworowe piersi jajników itd, rtg klatki, rtg odcinka szyjnego.. Oprócz zwyrodnienia w kręgosłupie co.ma pewnie każdy z nas badania nie wykazały zupełnie nic.. Tsh podwyższone ale to norma lecze się na hashimoto. Konsultacja z neurolohiem badanie młotkiem itd - wszystko w porzadku. Oi tak wyszłam że szpitala, dolegliwości jakby zesłabły, jedyne dolegliwości jakie mi zostały to ból głowy i zawroty.. (tylko głowy nie badali) dlatego idę w przyszłym tygodniu prywatnie na rezonans i oczywiście już myślę że mam SM, SLA, guza, raka, umrę...
Na dzień dzisiejszy przyszedł lek o Czad, mimo że mamy czujnik, boję się że on nie zadziała. Pootwieralam wszystkie okna i śpimy w mrozie, chwilami sama siebie przerażam...
To wszystko w ostatnich dniach rozwalilo mnie na kawałki, budzę się w nocy z lekiem, cały dzień towarzyszy mi lek, niepokój nie wiadomo o co... Boję się o męża, o siebie. Boję się nawet jeździć autem, boję się że mnie jakiś klient czymś zaraz w pracy. Moja głowa totalnie odmawia posłuszeństwa.. Dzięki forum wiem że to nerwica lękowa, ale nie potrafię się uspokoić.. Ciągle ten strach, zero pozytywnych myśli. Normalny człowiek w moim wieku jak go coś zaboli to nawet o tym nie myśli, a ja katuje się chorobami, wszelkimi.. Miałam już pewnie wszystko.. I mam dość.. Jak z tym żyć? Jak się opanować... Jak z tym maja żyć nasi bliscy, bo dla nich to też jest katorga..
Wywód długi - przepraszam. Jak ktoś dotrwal do końca to serdecznie pozdrawiam.
Od kilku dobrych dni (i niestety nocy) przeglądam forum. Przeczytałam cały dział na temat nerwicy lękowe i odnalazlam tam siebie. Praktycznie w każdym wpisie jest coś ze mnie. Somaty, lęki, obawy.
Od niedawna mam stwierdzoną nerwicę lękową, w sumie od dawna miałam problemy z nerwami, ale dopiero teraz jak już było bardzo źle zdecydowałam się pójść do psychiatry. Biorę oropram i trittico, doraznie w razie wielkiego lęku mogę wziąć afobam.
Od dzieciństwa miałam problemy z lękiem, jednak zawsze to był lęk o kogoś. O rodziców, rodzeństwo.. Pochodzę z patologicznej rodziny, miałam ciężkie dzieciństwo, szybko zmarła mi. Mama, później guz mózgu chłopaka obecnie męża, później w tamtym roku ciężka choroba ojca która wypompowala mnie do 0. I pewnego dnia postanowiłam koniec z tym, koniec przejmowania się kimś innym, od dziś myślę tylko o sobie, o Mężu i o naszej przyszłości. No i fajnie szczęście trwalo może z miesiac.
Moje problemy zaczęły się od kwietnia, zrobiłam sobie profilaktycznie badanie cytologiczne i zaczęłam czytać w internecie na temat tego badania... Przeczytałam multum stron jak to wykryli u kogoś raka bla bla... No i się zaczęło.. 3 tygodnie oczekiwania na wynik był droga przez mękę, brak snu, płacz, myślenie o śmierci, pewność że mam raka... Przyszły wyniki - oczywiście jestem zdrowa... Ulga, radość, dziekowanie Bogu i obietnica, że już nigdy więcej.. Do momentu aż w domu zaczął nam kiedyś podczas kąpieli meza wyć czujnik czadu.. Na kilka sekund (prawdopodobnie baterie się wyczerpany) ale znowu się zaczęło.. Mimo tego że piec został sprawdzony i wyczyszczony przez fachowca który nie stwierdził nieprawidłowości wrócił mój brak snu, strach okrutny, kąpiele przy otwartych drzwiach i wszystkich oknach w domu itd... Następnie przyszły duszności.. Takie uczucie że mam za mało powietrza, próba dwa razy głębszego wdechu w końcu ziewniecie.. Dalej brak snu, obawa - to na pewno rak pluc, albo przełyku albo czegokolwiek. Na pewno rak i na pewno umrę. Lekarka stwierdziła że to z nerwów dała mi hydroksyzynę na 4 tyg - jeśli nie przejdzie to do psychiatry. Po hydroksyzynie okropne samopoczucie, podczas zasypianie uczucie spadania w dół, okropne więc po paru dniach przestałam brać. Minęły duszności, zaczął się ból pleców - na pewno rak kręgosłupa, jakiś guz, cokolwiek... Na pewno śmiertelne... O i tak to wszystko wprowadziło mnie do tego że wylądowałam na sorze, gdzie nic nie stwierdzili oprócz nerwicy (ekg, ciśnienie wszystko w normie jedynie puls podwyższony) ale zaczęło się źle samopoczucie.. Zmęczenie, bóle w klatce (of korz zawał), bóle mięśni (myśli że pójdzie mi zator), bezsenność, zły humor, mdłości, zawroty głowy.. O i tak trafiłam do szpitala, zrobili mi badania, hormony, morfologia, nawet markery nowotworowe piersi jajników itd, rtg klatki, rtg odcinka szyjnego.. Oprócz zwyrodnienia w kręgosłupie co.ma pewnie każdy z nas badania nie wykazały zupełnie nic.. Tsh podwyższone ale to norma lecze się na hashimoto. Konsultacja z neurolohiem badanie młotkiem itd - wszystko w porzadku. Oi tak wyszłam że szpitala, dolegliwości jakby zesłabły, jedyne dolegliwości jakie mi zostały to ból głowy i zawroty.. (tylko głowy nie badali) dlatego idę w przyszłym tygodniu prywatnie na rezonans i oczywiście już myślę że mam SM, SLA, guza, raka, umrę...
Na dzień dzisiejszy przyszedł lek o Czad, mimo że mamy czujnik, boję się że on nie zadziała. Pootwieralam wszystkie okna i śpimy w mrozie, chwilami sama siebie przerażam...
To wszystko w ostatnich dniach rozwalilo mnie na kawałki, budzę się w nocy z lekiem, cały dzień towarzyszy mi lek, niepokój nie wiadomo o co... Boję się o męża, o siebie. Boję się nawet jeździć autem, boję się że mnie jakiś klient czymś zaraz w pracy. Moja głowa totalnie odmawia posłuszeństwa.. Dzięki forum wiem że to nerwica lękowa, ale nie potrafię się uspokoić.. Ciągle ten strach, zero pozytywnych myśli. Normalny człowiek w moim wieku jak go coś zaboli to nawet o tym nie myśli, a ja katuje się chorobami, wszelkimi.. Miałam już pewnie wszystko.. I mam dość.. Jak z tym żyć? Jak się opanować... Jak z tym maja żyć nasi bliscy, bo dla nich to też jest katorga..
Wywód długi - przepraszam. Jak ktoś dotrwal do końca to serdecznie pozdrawiam.