Witajcie i posłuchajcie znerwicowanej historii :)
: 11 czerwca 2018, o 14:19
Cześć wszystkim!
To mój pierwszy post, w którym chcę Wam opowiedzieć trochę o sobie. Forum śledzę już od jakiegoś czasu, dziś zdobyłam się na odwagę by również coś napisać
Będzie trochę długo, mam nadzieję, że dotrwacie do końca!
Pierwszego ataku lęku/paniki dostałam dwa miesiące temu. Siedziałam sobie w domu, ni stąd ni zowąd poczułam się dziwnie, dostałam trudnej do opisania "aury", zrobiło mi się słabo. Ponieważ od jakiegoś czasu moja mama ma problemy z ciśnieniem coś mnie podkusiło żeby sięgnąć po ciśnieniomierz...ciśnienie wyszło podwyższone, puls również. Odstawiłam ciśnieniomierz, wyszłam na dwór w nadziei, że przejdzie. Niestety, uczucie słabości narastało, miałam wrażenie, że zemdleję, wpadłam w panikę i kazałam mierzyć sobie ciśnienie. Wtedy górna granica skoczyła już do prawie 170 a puls wynosił ponad 100. Przestraszyłam się, że dostałam zawału. Poszłam do przychodni, gdzie lekarz odmówił mi przyjęcia, pielęgniarka zmierzyła mi tylko ciśnienie i odesłała z kwitkiem mówiąc, że "to może być udar, może być zawał". Ruszyłam od razu na SOR, gdzie wykonano mi badania. Stwierdzono tachykardię zatokową, nic poza tym. Po kilku godzinach w szpitalnej poczekalni wszystko się unormowało, kardiolog stwierdziła, że prawdopodobnie to na tle nerwowym, bo "ja widzę, że pani ma nerwicę", ale kazała się obserwować, bo mogą to być początki nadciśnienia. Zaleciła przyjmowanie propranololu i ziołowych tabletek na uspokojenie oraz konsultację z lekarzem POZ.
Lekarka POZ stwierdziła jednoznacznie, że wszystko dzieje się na tle nerwicowym, powiedziała, że mogę nie brać leków, najwyżej doraźnie jeśli serce mi przeszkadza lub czuję duży niepokój (propranolol lub milocardin).
Od tego czasu minęły prawie 2 miesiące. Na początku nakręcałam się bardzo z sercem, obecnie jest lepiej, bo przetłumaczyłam sobie, że jest z nim wszystko dobrze. Jak z sercem zrobiło się lepiej to zaczęły się bóle głowy, drętwienia. Wtedy też zaczęłam wmawiać sobie inne choroby, jak pewnie się domyślacie te najpoważniejsze.
Sprawą, która dręczy mnie jednak ostatnio są natrętne myśli dotyczące samobójstwa. Jakiś czas temu przyszła mi do głowy ta okropna myśl, pojawiła się całkiem znienacka. Dostałam wyobrażenia tego czynu i myśli "w sumie, mogłabym to zrobić". Od razu po tej myśli dostałam ogromnego poczucia lęku, strachu, że zwariuję, zostanę samobójcą itp. Poczytałam jednak trochę na temat jak to u nerwicowców w tymi myślami bywa, zajęłam się też czymś co pozwalało mi o tym nie myśleć i w zasadzie po 2 dniach niepokoju wszystko się unormowało. Niestety ta straszna myśl znowu wróciła. Czytam forum, wiem, że te myśli należy zaakceptować, że nie można ich odrzucać na siłę, że trzeba je zignorować. Tylko nie zawsze mi to wychodzi, a to chyba dlatego, że nie mogę pojąć skąd ta myśl w ogóle urodziła mi się w głowie. Zawsze byłam osobą, która do tematu samobójstwa miała jednoznaczne podejście - nie rozumiałam dlaczego ludzie to robią, twierdziłam, że ja w życiu bym się na taki czyn nie zdecydowała, bałabym się tego. A tu nagle, w moich myślach, myślach osoby tak ceniącej życie myśl mówiąca "zabij się"? Kiedy tylko o tym pomyślę ogarnia mnie wewnętrzny paraliż, strach można powiedzieć przed samą sobą. I to jest chyba to, co obecnie mnie najbardziej dręczy, boję się bardziej tego, niż objawów somatycznych.
Na początek wystarczy może tyle o moich strachach, pozdrawiam was wszystkich
To mój pierwszy post, w którym chcę Wam opowiedzieć trochę o sobie. Forum śledzę już od jakiegoś czasu, dziś zdobyłam się na odwagę by również coś napisać

Pierwszego ataku lęku/paniki dostałam dwa miesiące temu. Siedziałam sobie w domu, ni stąd ni zowąd poczułam się dziwnie, dostałam trudnej do opisania "aury", zrobiło mi się słabo. Ponieważ od jakiegoś czasu moja mama ma problemy z ciśnieniem coś mnie podkusiło żeby sięgnąć po ciśnieniomierz...ciśnienie wyszło podwyższone, puls również. Odstawiłam ciśnieniomierz, wyszłam na dwór w nadziei, że przejdzie. Niestety, uczucie słabości narastało, miałam wrażenie, że zemdleję, wpadłam w panikę i kazałam mierzyć sobie ciśnienie. Wtedy górna granica skoczyła już do prawie 170 a puls wynosił ponad 100. Przestraszyłam się, że dostałam zawału. Poszłam do przychodni, gdzie lekarz odmówił mi przyjęcia, pielęgniarka zmierzyła mi tylko ciśnienie i odesłała z kwitkiem mówiąc, że "to może być udar, może być zawał". Ruszyłam od razu na SOR, gdzie wykonano mi badania. Stwierdzono tachykardię zatokową, nic poza tym. Po kilku godzinach w szpitalnej poczekalni wszystko się unormowało, kardiolog stwierdziła, że prawdopodobnie to na tle nerwowym, bo "ja widzę, że pani ma nerwicę", ale kazała się obserwować, bo mogą to być początki nadciśnienia. Zaleciła przyjmowanie propranololu i ziołowych tabletek na uspokojenie oraz konsultację z lekarzem POZ.
Lekarka POZ stwierdziła jednoznacznie, że wszystko dzieje się na tle nerwicowym, powiedziała, że mogę nie brać leków, najwyżej doraźnie jeśli serce mi przeszkadza lub czuję duży niepokój (propranolol lub milocardin).
Od tego czasu minęły prawie 2 miesiące. Na początku nakręcałam się bardzo z sercem, obecnie jest lepiej, bo przetłumaczyłam sobie, że jest z nim wszystko dobrze. Jak z sercem zrobiło się lepiej to zaczęły się bóle głowy, drętwienia. Wtedy też zaczęłam wmawiać sobie inne choroby, jak pewnie się domyślacie te najpoważniejsze.
Sprawą, która dręczy mnie jednak ostatnio są natrętne myśli dotyczące samobójstwa. Jakiś czas temu przyszła mi do głowy ta okropna myśl, pojawiła się całkiem znienacka. Dostałam wyobrażenia tego czynu i myśli "w sumie, mogłabym to zrobić". Od razu po tej myśli dostałam ogromnego poczucia lęku, strachu, że zwariuję, zostanę samobójcą itp. Poczytałam jednak trochę na temat jak to u nerwicowców w tymi myślami bywa, zajęłam się też czymś co pozwalało mi o tym nie myśleć i w zasadzie po 2 dniach niepokoju wszystko się unormowało. Niestety ta straszna myśl znowu wróciła. Czytam forum, wiem, że te myśli należy zaakceptować, że nie można ich odrzucać na siłę, że trzeba je zignorować. Tylko nie zawsze mi to wychodzi, a to chyba dlatego, że nie mogę pojąć skąd ta myśl w ogóle urodziła mi się w głowie. Zawsze byłam osobą, która do tematu samobójstwa miała jednoznaczne podejście - nie rozumiałam dlaczego ludzie to robią, twierdziłam, że ja w życiu bym się na taki czyn nie zdecydowała, bałabym się tego. A tu nagle, w moich myślach, myślach osoby tak ceniącej życie myśl mówiąca "zabij się"? Kiedy tylko o tym pomyślę ogarnia mnie wewnętrzny paraliż, strach można powiedzieć przed samą sobą. I to jest chyba to, co obecnie mnie najbardziej dręczy, boję się bardziej tego, niż objawów somatycznych.
Na początek wystarczy może tyle o moich strachach, pozdrawiam was wszystkich
